Dlaczego Europa nakarmiła rosyjskiego demona wojny?
Truizmem jest stwierdzenie, że wojna to kosztowna sprawa. By ją prowadzić trzeba mieć pieniądze. Całą górę pieniędzy. Rosja, która napadła Ukrainę, ma pieniądze. Dużo pieniędzy. Przede wszystkim dzięki eksportowi węglowodorów. Analitycy organizacji Transport & Environment (Transport i Środowisko) wyliczyli, że w 2021 r. Rosja na eksporcie gazu i ropy zarabiała codziennie 403 mln dolarów, czyli coś około 147 mld dolarów rocznie. To tyle, co prawie trzy roczne budżety... Ukrainy.
Głównym źródłem dochodów Rosji jest sprzedaż ropy. Codziennie zarabia na niej 285 mln dolarów. Sprzedaż gazu to kolejne 118 mln dolarów dziennie w kieszeni Putina i jego ludzi. Przyznajmy – sporo kasy na czołgi i rakiety. Kraje na Zachód od Rosji i Białorusi oskarżają się bardziej lub mniej intensywnie o wspieranie Putina. Polska wskazuje, że Niemcy uzależniły się od rosyjskiego gazu. Niemcy przypominają, że spora ilość ropy i jej pochodnych w bakach polskich aut pochodzi z Rosji. A Węgry, w ogólej opinii, to już w ogóle całkiem uzależniły się od rosyjskiego gazu i ropy.
W liczbach wygląda to tak: jakieś 78% ropy na Słowacji pochodzi z Rosji. W Polsce, Finlandii i na Litwie to około 66% ropy. Wspomniane i będące ostatnio pod europejskim pręgierzem, za przyczyną rusofilskiej postawy Victora Orbana, Węgry – około 45%. Niemcy są uzależnione od rosyjskiej ropy „tylko” w 30%, podobnie Czesi. Generalnie czym dalej na zachód, tym rosyjskiej ropy mniej. Tyle że na pieniądze, które wpływają do kieszeni Putina i spółki, przekłada się nie tylko procentowy udział w imporcie, ale też to, jak wielki dany kraj ma apetyt na ropę. Najwięcej na ropę z Rosji wydają Niemcy. Polska jest druga. Świętych w dotowaniu reżimu Putina, jak widać, nie ma. No może gdzieś na Półwyspie Iberyjskim...
Ekolodzy wskazują, że to właśnie głównie zakupy rosyjskiej ropy finansują reżim Putina, a więc i jego napaść na Ukrainę. Wskazują, że jedynym wyjściem dalekosiężnym jest przejście na elektromobilność. Już mniej chętnie wskazują, z czego ma być produkowana energia zasilająca transport. Węgiel to wiadomo, w zgodnej opinii ludzi spod „zielonego” sztandaru, w ogóle już nie ma prawa bytu na energetycznym stoliku. Niemcy rezygnują z elektrowni atomowych, nie chcą ich też – podobno – widzieć w Polsce. Popierają to ekolodzy, którzy podkreślają, że w wojennym czasie, co widać na przykładzie Ukrainy, elektrownia atomowa to prawdziwa beczka prochu, którą wystarczy podpalić, aby cały kontynetnt miał przechlapane na długie lata. Odnawialne źródła energii, czyste nieemisyjne, okazują się mrzonką. Są dobre jako pomocnicze źródła energii, ale nie są w stanie – przynajmniej na razie – zastąpić tradycyjnych, starych źródeł. Słońce nie zawsze przebija się przez chmury, wiatr nie zawsze wieje. A energia w dzisiejszym świecie musi być dostępna 24h/dobę.
Przejściowym rozwiązaniem problemu miał być gaz. W sąsiednich Czechach, w bardzo bliskiej nam elektrowni Detmarowice, do końca 2022 r. lub do końca sezonu grzewczego 2022/23, wszystkie trzy węglowe bloki miały zostać zastąpione blokami zasilanymi gazem (redakcyjnym kolegom pozostawiam sprawdzenie, jak się sprawy w Detmarowicach mają). W obecnym czasie przejście na gaz, to dość ryzykowne posunięcie. Bo oznacza, że będziemy nadal dotować Putina albo kupować jeszcze droższy gaz z innych źródeł. Zresztą nie tylko Czesi stoją przed tym dylematem. Cała UE traktowała gaz, głównie ten płynący z Rosji gazociągami takimi jak Jamal, Nord Stream 1 i w przyszłości Nord Stream 2, jako główne źródło energii. Przejściowe, do czasu kiedy opanowana zostanie technika produkcji i wykorzystania wodoru, ale na obecny czas, główne.
Wydawać by się mogło, że w momencie napaści Rosji na Ukrainę, cytując sztukę Ryszarda Latki, „sprawa się rypła”. Czy na pewno? Nadal nie widać, żeby UE masowo rezygnowała z rosyjskich węglowodorów. Co prawda zapowiada, że zrezygnuje. Ale czy rzeczywiście tak będzie?
(art)
Najnowsze komentarze