Wtorek, 19 listopada 2024

imieniny: Elżbiety, Seweryny, Salomei

RSS

Żegnaj Przyjacielu

22.02.2022 00:00 red

Bolek Wołk był jedną z najbarwniejszych postaci „Nowin Raciborskich”. Jak mówił to wprost, jak ganił to nie przebierając w słowa, ale jak ktoś był w potrzebie to chwytał za telefon i organizował od ręki konsultację lekarską, rehabilitację lub karnet na pływalnię. Dla niego nie było rzeczy niemożliwych i ja przez wiele lat żyłam w poczuciu, że gdyby coś… to Bolek wszystko załatwi.

Ja go znam, on jest z Bytomia

Pamiętam nasze pierwsze spotkanie w redakcji „Gazety Raciborskiej” w maju 1991 roku. On był już doświadczonym dziennikarzem, a my studentami, którzy chcieli odbyć praktykę. Zobaczyłam go w oknie TMZR-u przy Długiej, gdzie dwutygodnik miał swoją siedzibę. Siedział przy filiżance kawy i przeglądał jakąś sportową gazetę. Miał na sobie koszulkę polo, krótkie spodenki i adidasy. Gdy wstał by się z nami przywitać, po prosu mnie zamurowało, bo byłam przekonana, że mam przed sobą aktora Jana Nowickiego.

Potem było już z górki, bo Bolek był bardzo kontaktową i bezpośrednią osobą. Czułam, że mam w nim nie tylko kolegę, ale i starszego brata. Próbował nam pomóc w znalezieniu mieszkania, a gdy dowiedział się, że jestem w ciąży – sprawdzał czy noszę buty na płaskim obcasie i jem śniadania. Musisz teraz o siebie dbać – mówił tonem nie znoszącym sprzeciwu i wychodził na kolejnego papierosa, bo palił wtedy jak smok. Ta jego opiekuńczość przelewała się też na nasze rodziny. Jak chorowała mama, to dowiadywał się jaki lek mógłby jej pomóc i gdzie należy go szukać, jak potrzebowałam pediatry, to jeszcze tego samego dnia umówiona byłam z takim, za którego Bolek ręczył, że jest najlepszy. Wiedziałam od którego piekarza mam kupować chleb i gdzie dostanę ubrania dobrej jakości. Choć nie pochodził z Raciborza, znał to miasto jak własną kieszeń i ułatwiał nam na każdym kroku życie.

Kiedy nie miałam jeszcze samochodu zawoził mnie często do przedszkola, żebym mogła odebrać syna. Po dzieci naszej redakcyjnej koleżanki chodził nieraz sam. Kiedy pewnego zimnego popołudnia zobaczył, że wysłała je bez szalików i czapek, to najpierw im je kupił a potem zrobił jej taką awanturę, że słychać go było w całej okolicy. Pouczony przez żonę – Basię, że do kobiety tak mówić nie wypada, przyszedł na drugi dzień z bukietem kwiatów, ale żeby nie było wątpliwości, wręczając je skomentował: żebyś wiedziała, że ja cię przepraszam nie za to co ci powiedziałem, tylko za to w jakiej to było formie.

Jest jeszcze jedna historia, która na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Wszystko zaczęło się banalnie, od bolącego zęba, ale gdy się okazało, że to zapalenie okostnej, stomatolodzy rozłożyli ręce. Cierpiałam przez cały tydzień, aż w końcu o tym moim cierpieniu dowiedział się Bolek. Zadzwonił w sobotę i mówi: słuchaj, jest tu taki mój znajomy chirurg. Jutro do niego podejdziemy, on ci pomoże. Trochę mnie zdziwiło, że ktoś nas przyjmie w niedzielę palmową, na dodatek w domu, ale z Bolkiem nie było dyskusji. Nazajutrz siedzieliśmy w pięknym salonie przy herbacie. Ja wciąż cierpiąca, a Bolek rozprawiający o swoim rodzinnym mieście Bytomiu. Po jakiejś godzinie zorientowałam się, że panowie widzą się pierwszy raz, a jedyne co mogłoby ich łączyć to właśnie Bytom. Bolek nie odpuszczał jednak w opowieściach i w końcu odnalazł się jakiś ich wspólny znajomy, w konsekwencji czego dwa dni później byłam już po zabiegu. Opuszczałam dom pana doktora oszołomiona zdolnościami mojego redakcyjnego kolegi, a on jak gdyby nigdy nic skwitował: przecież mówiłem ci Kasiu, że go znam. On jest z Bytomia.

Klienta trzeba strzyc a nie golić

Tę słynną maksymę Bolka znał każdy, kto przewinął się przez nasz dział marketingu. Tłumaczył, co to oznacza w praktyce i dlaczego tak ważne są osobiste relacje. Przekonał się o tym Mariusz Weidner, który zanim został dziennikarzem, pod jego okiem zdobywał doświadczenie w sprzedaży. – Pana Bolka poznałem jako wytrawnego handlowca, skutecznie sprzedającego powierzchnię reklamową w tygodniku. Był jak nauczyciel zawodu. – Z tego fotela nic nie sprzedasz, musisz rozmawiać z klientem u niego w firmie – instruował mnie, początkującego w dziale reklam, gdy zacząłem w 2001 roku pracę w Nowinach. On nie tyle sprzedawał reklamy, co zaprzyjaźniał się z szefami firm, wpadał do nich na kawę, a kwestia reklam była niejako przy okazji. Był ich doradcą w sprawach nie tylko reklamowych, ale często i życiowych – wspomina obecny redaktor naczelny „Nowin Raciborskich”.

Marek Kuder, który dołączył do nas w 2004 roku, a dziś jest dyrektorem działu rozwoju biznesu, zapytał kiedyś Bolka o to, dlaczego Nowiny zdecydowały się go zatrudnić. Odpowiedział: przeczytałem w twoim CV Marku, że pływasz na desce windsurfingowej i pobiłeś na niej rekord Guinessa. Pomyślałem, że skoro tak spadasz z tej deski i wchodzisz na nią z powrotem, musisz mieć zacięty charakter i się nie poddajesz, więc wykorzystasz to w dziale reklam w kontaktach z klientami. – Później, gdy zaczynałem pisać pierwsze teksty o sukcesach naszej siatkarskiej drużyny Nowiny.pl, zawsze mogłem liczyć na jego pomoc. Doradzał mi co można jeszcze poprawić i lub zmienić w napisanym tekście. Był przecież doświadczonym dziennikarzem piszącym do „Gazety Wyborczej”. Znał wielkie osobistości świata sportu, z którymi przeprowadzał wywiady, a na pisaniu tekstów do prasy lokalnej znał się jak nikt inny – opowiada Marek Kuder i dodaje, że często wymieniali się też opiniami na temat pomysłów w dziale reklam. – Wielokrotnie powtarzał nam, że w pracy w klientami warto jeść małą łyżeczką proponując długoterminową współpracę na dogodnych warunkach niżeli „ostrzyc” klienta raz, a dobrze. Z powodzeniem stosował tę „taktykę” sprzedażową przez lata swojej pracy i nauczył nas budowania długotrwałych relacji z klientami. Doceniałem też jego elegancki styl ubierania. Zawsze dobrze skrojone garnitury, niebanalne dodatki. Słowem nowoczesny człowiek „starej daty” – podsumowuje Marek Kuder.

Nie ma rzeczy niemożliwych

Bolek miał zaskakujący zmysł do wykorzystywania różnych sytuacji, a ponieważ mało kto potrafił mu odmówić, to stale ten swój talent wykorzystywał. – Pamiętam, siedzieliśmy kiedyś w naszej redakcji przy ul. Podwale 1. W pewnym momencie Bolek gdzieś wyszedł, nie pamiętam czy po papierosy, czy do klienta. Ja wtedy chodziłem w krótkich spodenkach, bo prawą nogę miałem zabandażowaną od kostki po pachwinę, po nieprzyjemnej kontuzji piłkarskiej. I nagle drzwi się otwierają i do redakcji wchodzi Bolek w towarzystwie prof. Leszka Balcerowicza i jeszcze paru osób. Okazało się, że był wtedy w Raciborzu w wizytą „po linii partyjnej”, Bolek zauważył, jak spacerował ze swoją świtą po ulicy i zaciągnął ich do nas. Zrobiliśmy potem relację, z której mogło wynikać, że nasza gazeta cieszy się takim uznaniem i prestiżem, że odwiedzają ją nawet byli premierzy – mówi Arkadiusz Gruchot, prezes wydawnictwa.

Józef Siara poznał Bolesława Wołka na początku lat 80. Wprowadzał wtedy do pracy nowego wuefistę szkoły w Krzanowicach, a wspólna miłość do sportu tak ich zbliżyła, że został nawet świadkiem na Bolka ślubie. – On już wtedy pisywał do „Sportu” i „Ekspresu Wieczornego”, a dzięki jego legitymacji dziennikarskiej mieliśmy wstęp na mecze piłkarskie, które Bolek relacjonował. Z racji swojej pracy dziennikarskiej znał dużo sportowców z pierwszych stron gazet – wspomina pan Józef. O swoich spotkaniach z ciekawymi ludźmi Bolek chętnie opowiadał i robił to w taki sposób, że słuchało się go z zapartym tchem. – Często wspominał swoje kontakty ze słynnym komentatorem sportowym z lat 70. i 80. Janem Ciszewskim. Odkrywał kulisy jego warsztatu i nie tylko. Te opowieści były naprawdę barwne – mówi Mariusz Weidner, który zapamiętał Bolka Wołka jako pasjonata futbolu, który kibicował m.in. Wiśle Kraków w okresie jej sukcesów z czasów Bogusława Cupiała. – Można było z nim toczyć ożywione dyskusje po jej meczach. Podobnie emocjonował się meczami kadry narodowej – podsumowuje.

Arek Gruchot podkreśla, że choć przez ponad ćwierć wieku wspólnej pracy uzbierało się mnóstwo ciekawych wydarzeń, o których można by wspomnieć, to najważniejsze było to, że mógł na Bolka zawsze liczyć. – Były w historii naszej firmy chwile bardzo trudne, kiedy we dwójkę tyraliśmy od świtu do głębokiej nocy, w stresie i niepewności czy zarobimy na wypłaty dla naszych pracowników i nasze. I właśnie w takich sytuacjach Bolek miał cechę wyjątkową – nie było dla niego rzeczy niemożliwych. Tak było na przykład, kiedy zastanawialiśmy się, jak wypromować nasz podręcznik do nauki gry w piłkę nożną dla dzieci i młodzieży, który wydaliśmy w latach 90. W pewnym momencie Bolek rzucił: a może poprosimy profesora Religę, żeby napisał nam wstęp do książki, że zachęca do uprawiania sportu, itd. No super, ale jak to zrobić? Jak dotrzeć do takiej sławy, nie mówiąc już o przekonaniu jej do zareklamowania książki? I wtedy Bolek zaczął gdzieś wydzwaniać, z kimś rozmawiać. Po kilku dniach rzucił: jedziemy do Zabrza. Było z tym jeszcze potem sporo zamieszania, ale ostatecznie na pierwszej stronie naszej książki witało czytelników zdjęcie profesora obejmującego małego wówczas Maćka (syna Bolka), który trzymał piłkę – opowiada Arek Gruchot i wraca jeszcze pamięcią do próby nawiązania współpracy ze słynną Nokią. Choć przedsięwzięcie się nie udało, zabawne wspomnienia rekompensowały porażkę. – W drugiej połowie lat 90. Nokia to był potentat, który wydawał grube miliony na reklamę, a więc potencjalnie mógł to być nasz klient. Bolkowi jakimś cudem udało się nas umówić z prezesem i panią dyrektor generalną firmy, która była generalnym przedstawicielem Nokii. Ubraliśmy garnitury i wsiedliśmy do mojego starego „malucha” (fiat 126 p). Wykręciliśmy się jakoś od propozycji wjazdu naszym szykownym bolidem na ekskluzywny dziedziniec pałacyku przy ul. Wrocławskiej w Bytomiu, gdzie była siedziba firmy. Zgodnie uznaliśmy, że jak zobaczą, czym się poruszamy, to mogą nas uznać za jakichś bidoków – naciągaczy. Zaparkowaliśmy za rogiem, pod jakimś sklepikiem spożywczym. Rozmowa była miła, poczęstowali nas kawą, nie powiedzieli nam ani tak, ani nie. Zanim udaliśmy się w drogę powrotną kupiliśmy sobie w sklepiku po grubej parówce i bułce, które postanowiliśmy zjeść w plenerze. Przysiedliśmy na betonowej podmurówce płotu i żuliśmy nasze wykwintne śniadanie. I nagle patrzymy, a tu wspomniany prezes i dyrektorka idą w naszą stronę. Pierwsza myśl: uciekać, aby nie doszło do dekonspiracji. W pospiechu nawet nie zdążyłem zamknąć drzwi malucha (a pilotów wtedy nie było), gdzie na siedzeniu leżała moja ekskluzywna, skórzana, czarna teczka, niewiele chyba tańsza niż mój stary samochód. Uciekliśmy za róg, zatrzymaliśmy się zdyszani, przełknęliśmy resztki parówek w ustach i nagle, jak na komendę, ryknęliśmy takim śmiechem, że mogli nas słyszeć nawet pod owym sklepikiem, spod którego uciekliśmy – wspomina po latach.

W styczniu tego roku obchodziliśmy 30-lecie „Nowin Raciborskich”. Przygotowując jubileuszowe wydanie przejrzałam setki archiwalnych zdjęć z redakcji, naszych imprez plenerowych i plebiscytów. Od razu powróciły obrazy tamtych dni i Bolka – z uśmiechem a la Nowicki, nieodłącznym papierosem w dłoni, sypiącego anegdotami i zabawnymi powiedzonkami. I właśnie taki obraz Bolka pozostanie ze mną na zawsze.

Katarzyna Gruchot

  • Numer: 8 (1555)
  • Data wydania: 22.02.22
Czytaj e-gazetę