Każdy wystawca znajdzie swojego amatora
Po czteromiesięcznej przerwie do Pietrowic Wielkich powróciły targi: koński i staroci. Choć liczba wystawców i kupujących była uszczuplona z powodu wakacji i pandemii koronawirusa, to nie było najgorzej. – Cieszymy się, że mogliśmy powrócić – mówili Nowinom sprzedający.
Tym razem w związku z pandemią koronawirusa całość odbywała się nie w hali centrum społeczno-kulturalnego, a na parkingu przed obiektem. Pierwsi handlarze pojawili się chwilę przed piątą rano. Kupujący zaczęli gromadzić się około dziewiątej. Ta edycja różniła się od dotąd organizowanych, na niektórych stoiskach pojawiły się płyny antybakteryjne, większość handlarzy oferowała swoje towary w maseczkach. Targi „przedmiotów z duszą” jak zwykle cieszyły się większym zainteresowaniem niż towarzysząca im sprzedaż koni i drobnego inwentarza, choć nie brakowało i tych drugich wystawców oraz interesujących się ich dobrami.
Drugie życie
Jerzy Szajdziński z Żor do Pietrowic Wielkich przyjeżdża od chwili, kiedy pomysł z organizowaniem targów został zrealizowany, czyli od około trzech lat. Z zainteresowaniem wyczekiwał informacji, kiedy targi znów się odbędą po długiej przerwie. – Jednak strasznie pogorszył się tutaj dojazd – ocenia, wskazując na liczne utrudnienia w ruchu, m.in. na budowę ronda przy „Mechaniku” w Raciborzu. Targi organizowane przy centrum społeczno-kulturalnym nie są jedynymi, na jakie jeździ nasz rozmówca. Dostrzega jednak, że te różnią się od innych dobrą organizacją. – Tutaj jest pięknie. Jest zachowana kultura, są np. toalety – wylicza. Pan Jerzy, w sobotę 25 lipca, do Pietrowic Wielkich przywiózł przeróżne drobiazgi, w tym szkło z Huty Szkła Gospodarczego „Ząbkowice”. Pytany o zainteresowanie klientów jego ofertą, odpowiada, że to z racji na panującą pandemię jest mniejsze, ale nie jest najgorzej. Swój udział w targach opisuje jako hobby, które realizuje, będąc na emeryturze. Tak może się w pełni spełniać od momentu, kiedy zakończył pracę w Kopalni Węgla Kamiennego „Zofiówka”. Pan Jerzy drobiazgi pozyskuje poprzez kupowanie ich od innych wystawców. – Ja kupuję np. coś od kogoś za 5 złotych, a sprzedaję za 7 zł. I tak to się obraca – wyjaśnia, wskazując, że tym sposobem te rzeczy otrzymują „drugie życie”. – W tym działaniu nie chodzi o zarobek, a o ciekawe spędzanie wolnego czasu – puentuje.
Każdy przedmiot znajdzie właściciela
Pani Renata nie miała daleko ze swoimi drobiazgami. Pochodzi z Pietrowic Wielkich i w targach uczestniczy praktycznie od ich powstania. Tym razem zabrała na handel m.in. zabawki dla dzieci, szkło i porcelanę. – O tym, że jarmark wraca, dowiedziałam się od znajomych – relacjonuje, ciesząc się, że po kilkumiesięcznej przerwie znów mogła wystawić się na wydarzeniu. Pani Renata zauważa, że każda rzecz, którą chce sprzedać znajdzie nabywcę, jednak czasami trzeba czekać krócej, a czasami dłużej. – Czasami wozi się na jarmarki jedną rzecz pół roku, a czasami za pierwszym razem już znajduje się kupiec – opowiada nam, kiedy do jej stanowiska podchodzi starszy mężczyzna, pytając o dziecięcy drewniany rowerek. Wystawiony był po raz pierwszy i od razu znalazł nabywcę. – Raz przez dwa lata woziłam kalkulator, już byłam zrezygnowana. Jednak na jednym z jarmarków, przyszedł pierwszy klient i kupił właśnie ten przedmiot – dodaje chwilę później, kiedy dokonała transakcji z mężczyzną. Pani Renata dostrzega, że przez pandemię na targach pojawiło się mniej kupujących. – Od dwóch miesięcy jeżdżę także na jarmark do Wodzisławia Śląskiego, na tamtejszy rynek. Tam jest jednak lepiej, jest więcej kupujących – podsumowuje pietrowiczanka, która także wystawia się na przygranicznych targach w Chałupkach, kiedy te są organizowane.
Popularność targów rośnie
Z Pszowa do Pietrowic Wielkich przyjechał pan Jacek, którego stoisko zdominowane było przez przedmioty do majsterkowania. Sprzedażą „przedmiotów z duszą” para się od około ośmiu lat. Wystawia się także na targach w Wodzisławiu Śląskim, Rybniku czy Chałupkach. – Brakuje teraz tych jarmarków, a ja lubię tak spędzać swój wolny czas. Chętnie stoję przy swoim stanowisku i sprzedaję różne przedmioty. A jak wiadomo, na takich jarmarkach można kupić rzeczy, których nie można znaleźć w sklepie – opowiada pan Jacek. Ocenia, że targi staroci z roku na rok cieszą się coraz większym zainteresowaniem. – Kupujących i sprzedających przybywa. Jak zaczynały się tego typu jarmarki, to było nas kilku. Znaliśmy się wszyscy. Teraz przybywa sporo nowych wystawców, co bardziej widać na jarmarku m.in. w Wodzisławiu Śląski – puentuje pszowianin.
Przede wszystkim nauka
Drugi raz na targach pojawiła się rodzina pochodząca z Makowa w gminie Pietrowice Wielkie. Pani Monika zabrała ze sobą dzieci: Martynę oraz Oliwera i wspólnie handlowali przedmiotami. – Przyjechaliśmy z antykami od babci, bo robiła porządki w szafach. W ten sposób nadajemy tym przedmiotom „drugie życie” – opowiada pani Martyna. Dodaje, że wybierając się na targi, chodziło jej o to, aby jej dzieci nauczyły się samodzielności i gospodarowania pieniędzmi. – Zainteresowanie wydarzeniem dość spore – ocenia makówianka, porównując liczbę kupujących do zeszłorocznego wakacyjnego jarmarku, w którym po raz pierwszy występowała jako handlarka.
Handel na wakacjach
Małżeństwo z Rybnika, Małgorzata i Bogdan, do Pietrowic Wielkich przyjeżdżają cyklicznie. – Bardzo dużo osób interesuje się tego typu przedmiotami. Niestety, przez pandemię zainteresowanie zmalało. Ludzie boją się przychodzić – mówi pan Bogdan, będąc jednak zdziwiony sporą frekwencją w dobie pandemii w Pietrowicach Wielkich. Na handel małżeństwo zdecydowało się w maseczkach, zasłaniając nos i usta, chroniąc siebie, ale i osoby, które przyszły na targi. – Trzeba dmuchać na zimne, nie można lekceważyć wszystkiego – wyjaśnia mężczyzna. Na stoisku małżeństwa znalazły się przeróżne przedmioty. – W tym naszym handlu nie chodzi o zarobek, ale czasami wpadnie jednak kilka złotych na zakup kolejnych gratów – dodaje pan Bogdan, wywołując uśmiech na twarzy swojej żony. Ważne, że dzielą swoje hobby, bo gdyby było inaczej, jedna osoba z małżeństwa patrzyłaby dziwnie na tę drugą. Ze swoimi przedmiotami krążą po różnych targach. Nawet wyjeżdżając na wakacje, zabierają do walizek kilka przedmiotów i tam handlują; tak dzieje się m.in. podczas corocznego urlopu w Koszalinie. – Tam mamy już swoich klientów. Jeden pan czeka na nas cały rok, aż przyjedziemy. Zbieraliśmy mu peerelowskie pocztówki. Całą walizkę zawieźliśmy mu w zeszłym roku. Ledwo ją zataszczył do domu. Mówił, że będzie miał rok, aby to wszystko przejrzeć – włącza się do rozmowy pani Małgorzata, mówiąc, że w tym roku z powodu pandemii koncentrują się tylko na targach organizowanych w okolicy.
Warto się targować
To już trzeci rok odkąd Małgorzata Bugol z Pietrowic Wielkich zajmuje się gromadzeniem „przedmiotów z duszą” i sprzedawaniem ich innym. Zachęcił ją do tego pierwszy jarmark organizowany w jej gminie i tak już pozostało. – Klienci są zawsze – odpowiada pani Małgorzata, kiedy prosimy o ocenę wydarzenia na przestrzeni tych kilku lat. Na stanowisku handlowała wspólnie z córką Michaelą. Panie głównie oferowały kryształy, szkło i porcelanę. – Co ważne, na takich jarmarkach warto się targować ze sprzedającym – radzi w rozmowie z nami. Pani Małgorzata podkreśla, że ważny jest porządek na straganie. Zawsze stara się, aby każdy produkt był widoczny. Przyznaje, że pandemia koronawirusa spowodowała mniejsze zainteresowanie ze strony kupujących, ale nie był to przyjazd na marne, sprzedała m.in. balony na wino czy brytfanny na mięso. – Każdy towar ma swoich amatorów – uśmiecha się. Oprócz jarmarku w Pietrowicach Wielkich pojawia się także na tego typu wydarzeniach w Wodzisławiu Śląskim i Chałupkach. – Ale najlepiej jest u nas – dodaje krajanka.
To tradycja
– Mówi się, że targi wygasają, ale nie mogą wygasać. To tradycja – zaczyna rozmowę z nami pan Joachim, którego spotkaliśmy przy handlu końmi. Mieszka w Błotnicy Strzeleckiej, ale do Pietrowic Wielkich stara się zaglądać często. Wie, że jego wizyta najpewniej nie przyniesie żadnego zysku, bo i żaden kupujący się nie znajdzie. Ustawiają się jednak do niego tłumy, aby z bliska zobaczyć zwierzę. Do Pietrowic Wielkich przyjechał z dwoma końmi huculskimi – jeden za 2,5 tys. złotych. – Jest teraz słabo ze sprzedażą, bo koronawirus. W poprzednich edycjach było jednak inaczej, zawsze jakiś kupiec był – mówi. Dodaje, że jest rolnikiem, ale i tam „wszystko się kiwa” ze względu na panującą pandemię. Wyjaśnia, że kiedy dowiedział się o kolejnych targach w Pietrowicach Wielkich, chętnie przyjechał. – Choćby nie sprzedać koni, a tylko wycieczkę sobie zrobić – wyjaśnia.
Piotr Czechowicz z Jastrzębia-Zdroju debiutował na targach końskich. To był też jego pierwszy „występ” na tego typu targach w życiu. Handlował zwierzętami sąsiada, bo na co dzień się nimi opiekuje. – Głównie oglądają – odpowiada pan Piotr, kiedy pytamy o zainteresowanie końmi. Oferował dwa ogiery z rodowodem, jeden za 1300 złotych. – To niska cena. Więcej koń z siebie da na roli, niż kosztuje – zauważa w rozmowie z nami.
50 procent mniej
Na targach nie zabrakło Pawła Zieglera z Krowiarek zazwyczaj dbającego o bufet. Tym razem oprócz chatki oferującej kiełbasę z grilla, kawę i herbatę, przyjechał również z koniem rasy haflinger. Cena? 10 tys. złotych. – Jestem rolnikiem i sprzedaję konie – mówi o sobie. – Zawsze miał konie, teraz ma ich osiemnaście – włącza się w rozmowę jego córka Karolina Ziegler będąca również radną gminną. Pan Paweł przyjechał na targi z przekonaniem, że zwierzę raczej się nie sprzeda. – To jego wycieczka – uśmiecha się. Koń stał się jednak sporą atrakcją głównie dla dzieci, które zachęcając swoich rodziców, aby kupili im ze straganu obok marchewki karmili go. W ocenie naszego rozmówcy zainteresowanie targami było słabe, kulała również ich promocja. Porównując utarg przy bufecie do poprzednich edycji, ocenia, że sprzedaż była mniejsza o około 50 procent.
Potrzebny targ
Na targach tradycyjnie zjawił się właściciel zakładu rymarskiego Marek Gołębiowski oferujący artykuły i galanterię dla jeźdźców. Przyjeżdża do Pietrowic Wielkich z Chmielnika w województwie świętokrzyskim. – To potrzebny targ. Ludzie kupują rzeczy dla koni. Bo to region typowo koński – zaznacza pan Marek. Dodaje, że brakowało tego typu targów w ostatnim czasie i nie ma się co dziwić, bo handel to główne źródło utrzymania naszego rozmówcy. – Jako przedsiębiorca skorzystałem z pomocy rządowej i działam dalej – wyjaśnia, kiedy nawiązujemy do problemów przedsiębiorców w dobie pandemii koronawirusa. Pietrowice Wielkie to jeden z wielu przystanków na trasie pana Marka, choć pojawia się również przy centrum społeczno-kulturalnym przy okazji procesji Wielkanocnej. W tym roku zabrakło również i tej imprezy; przejazd trzech jeźdźców odbył się dla zachowania tradycji, ale był utrzymywany w tajemnicy. Z radością nasz rozmówca przyjął więc informację, że targi do Pietrowic Wielkich wracają i znów w ostatnią sobotę miesiąca będzie mógł raczyć swoimi dobrami odwiedzających.
Dawid Machecki
Najnowsze komentarze