środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Jak Marek Migalski reanimował Bożydara Nosacza

21.07.2020 00:00 red

Złośliwy komentarz tygodnia.

– Dotrzyma – mówi starszy pan z wąsem.

– Nie dotrzyma – zapewnia go starsza pani w okularach.

– Dotrzyma! – powtarza czerwieniejący na twarzy starszy pan.

– Nie dotrzyma! – odpowiada mu ze spokojem starsza pani.

– Skoro powiedział *to* przy wszystkich, to musi dotrzymać. Przecież nie zrobi sobie z gęby cholewy! – tłumaczy mężczyzna.

– A bo to pierwszy raz? – pyta kobieta.

Taką rozmowę zasłyszałem po debacie Marka Migalskiego i Andrzeja Zybertowicza, którą tuż przed wyborami na Prezydenta Rzeczypospolitej zorganizował nam w Raciborzu prezydent Dariusz Polowy. Intelektualne starcie liberała krytykującego PiS przy każdej okazji (Migalski) z doradcą prezydenta Andrzeja Dudy (Zybertowicz) miało być dla raciborzan swego rodzaju pocieszeniem w obliczu fiaska debaty Duda – Trzaskowski, która ostatecznie nie doszła do skutku. W tym miejscu muszę podkreślić, że jestem do głębi wzruszony troską prezydenta Polowego o obywatelskie poczucie smaku raciborzan, który w kryzysowej sytuacji wypełnił lukę spowodowaną brakiem debaty kandydatów na Prezydenta RP. Moje wzruszenie jest tym większe, że o ile mnie pamięć nie myli, jesienią 2018 roku wybieraliśmy w Raciborzu prezydenta miasta i przed tymi ważnymi wyborami również nie doszło do debaty kandydatów na ten urząd. Wtedy Dariusz Polowy wykręcał się od debaty z Mirosławem Lenkiem równie pokrętnie jak teraz Andrzej Duda (który nie chciał debatować w TVN) i Rafał Trzaskowski (który z kolei nie chciał debatować z Dudą w TVP).

Jednak nie wzruszenie działalnością prezydenta Polowego wyrwało mnie z pandemicznego letargu skutkującego zupełnym brakiem weny (w moim przypadku zwykłej złośliwości). Otóż podczas debaty panów Migalskiego i Zybertowicza usłyszeliśmy w Raciborzu premierowo coś, o czym cała Polska zaczęła mówić dopiero tydzień później. Marek Migalski powiedział w „Strzesze”, że jeśli Andrzej Duda wygra wybory, to on, znaczy się Marek Migalski, przestanie komentować politykę, bo to już nie będzie taka normalna polityka, tylko coś w rodzaju „kremlinologii”, czyli komentowanie tego, kto stoi bliżej prezesa, a kto popadł u niego w niełaskę itd. To właśnie tej deklaracji pana Migalskiego dotyczył przywołany przeze mnie na początku dialog nieznanych mi osób mocno sympatyzujących z prawicą*.

Wiadomo co było później. 12 lipca. Wybory. Po wyborach sondaże dające Andrzejowi Dudzie nieznaczną przewagę nad Rafałem Trzaskowskim, która faktycznie urosła do pół miliona głosów. No i wtedy Marek Migalski po raz drugi obwieścił swoją deklarację o zaprzestaniu komentowania polityki. 14 lipca napisał na Facebooku „ŻEGNAM WAS....” Swoje pożegnanie uzasadnił mniej więcej w ten sposób: niewykształceni ludzie ze wsi, którym w czasie kampanii wyborczej nie przeszkadzało szczucie na osoby LGBT, Niemców, Żydów, wolne media itd. wybrali mu, tzn. Markowi Migalskiemu, prezydenta. Najbliższe lata będą „straszne i obrzydliwe”, a prawdziwą politykę zastąpi „wojna gangów”.

Dlatego nie ma tu roboty dla politologa. Może dla byłych kremlinologów, którzy z odległości od Breżniewa na trybunie pierwszomajowej wnioskowali o spadaniu lub pięciu się górę poszczególnych aparatczyków, znajdzie się tu jakieś zajęcie, ale dla mnie raczej nie będzie niczego ciekawego do komentowania. Pewnie nie robiłbym tego gorzej, niż ci, którzy stawią się ochoczo do tej pracy, ale mam w planach ciekawsze zajęcia na najbliższe kilkadziesiąt miesięcy (...) zostawiam na pewien czas tę populację, zamieszkującą między Bugiem a Odrą, bez moich komentarzy. Poradzi sobie beze mnie. A ja bez niej (...) – napisał Marek Migalski.

Zakładam, że po takich słowach westchnienie ulgi musiało wydrzeć się z piersi tych wszystkich sympatyków obecnego rządu, których swoiste poczucie obywatelskości wiło się w spazmach bólu za każdym razem, gdy docierały do nich przesiąknięte jadem słowa Migalskiego, krytykującego ich kochanego. Z piersi po drugiej stronie wydarły się za to westchnienia rozpaczy, że tak to się kończy, że taka strata, że chyba trzeba będzie zrobić to samo, no i w ogóle co my teraz biedni zrobimy w tym „kaczystanie”.

W swojej złośliwości stanąłem z dala od jednych i drugich. Z mojej piersi nie wydarło się żadne westchnienie. Zadałem sobie za to pytanie, jak długo były europoseł wytrzyma na swojej komentatorskiej emigracji? Nie zdążyłem się dobrze nad tym zastanowić – przypomnieć, kiedy po raz ostatni rzucał słowa na wiatr, czy to było wtedy, gdy mówił, że na dobre odchodzi z polityki, by w 2019 roku kandydować do Senatu, czy może później? Tymczasem już 18 lipca zobaczyłem Marka Migalskiego komentującego politykę w TVN24: Duda będzie się usamodzielniał, będzie rozszczelniał system, itd.

No i nie dotrzymał... tak jak przewidziała starsza pani w okularach.

* O tym, że byli to sympatycy PiS, przekonałem się na własnej skórze. Licho wie, co mnie podkusiło, ale wtrąciłem się do ich rozmowy i powiedziałem, że przecież zwycięstwo Andrzeja Sebastiana nie jest pewne – wszak wygrać może prezydent Warszawy, a wtedy zapowiedź Migalskiego będzie nieaktualna. Z racji tego, że niniejszy artykuł mogą czytać osoby niepełnoletnie, nie przytoczę improwizowanej litanii, którą naprędce zmówili w mojej intencji owi rozmówcy.

bozydar.nosacz@outlook.com

  • Numer: 29 (1472)
  • Data wydania: 21.07.20
Czytaj e-gazetę