Niemiec ze Śląska, który walczy o większą Polskę
– Był czerwiec. Fajna pogoda. Ja ze szkoły prziszeł. Kolega mówi: Lotar puć, pójdziemy się kąpać. Ale przyjechało wojsko. My legli na trawie i patrzyli, a oni zaczeli koliki bić. Powiedzieli do mamy, że to wojskowe sprawy. Ale za chwile sąsiad krzyczy, że będą mienić granica, że on idzie do Czechów. Wtedy mama mówi, żebym jechał ku fatrowi i powiedzioł mu, że granica będą zmieniać. No i ja prziszeł do niego i mówię, że mutti mnie posłała, że będą granica mienić, że pół zagrody będziemy mieli w Czechach... Fater siedział z siekierą w ręku chwilę, potem strzelił nią w pień, zaczął się drzeć i krzyczeć: „Pierunie po coś tu prziszeł mi nerwy zepsuć. Siedzieliście w Niemcach, w Bajerach, i tu wróciliście. Ja to wiedział, że my se tu nigdy nie będziemy mieć dobrze”. Potem siednył se i płakoł – w tych słowach Lothar Wittek z Rudyszwałdu w powiecie raciborskim wspomina dzień, w którym granica państwowa rozdzieliła pole Wittków i zmieniła ich życie na dziesięciolecia. Choć od tamtych wydarzeń minęło 67 lat, pan Wittek nie traci nadziei na powrót do normalności. Tym bardziej, że w czasie epidemii COVID-19 znowu uniemożliwiono mu dojazd na własne pole.
Wojna, ucieczka do Niemiec, niewola ojca, powrót do ojcowizny, nieufność nowych władz – historia nie oszczędziła tego wszystkiego rodzinie Wittków. Dla komunistycznych władz byli po prostu podejrzanym elementem niemieckim. I tak też byli traktowani. Przemiany polityczne w Polsce nie zdołały zatrzeć wspomnień bicia w szkole, szykan oraz wyssanych z palca oskarżeń. Lotharowi Wittkowi Polska wciąż kojarzy się z niesprawiedliwością. Zwłaszcza, że pomimo odzyskania suwerenności, władze nigdy nie doprowadziły do zadośćuczynienia szkodzie, którą wyrządzono jego rodzinie. – Słuchom premiera Morawieckiego i mi się tak podobo, jak on mówi, jacy oni są Prawi i Sprawiedliwi. I licza, że tej sprawiedliwości starczy tyż dla mnie – mówi pan Lothar.
Wojenna zawierucha
Lothar Wittek urodził się w sierpniu 1939 roku. Mówi z uśmiechem, że nigdy nie myślał o „fajerkach”, czyli świętowaniu urodzin, bo musiał pracować przy żniwach. Gdy miał pięć dni, jego ojciec Josef został powołany do Wehrmachtu, z którym uczestniczył w ataku na Polskę. Przez długi czas Josef Wittek był dla chłopca kimś. – Ja fatra nie znoł, bo ile on tu był? 14 dni na urlopie. Pamiętam, że fajna pogoda była, on mnie wołał. Mówił: Lothar, puć ku mnie. A ja mu powiedział: po co ja mam przyjść ku tobie, jak tyś jest cudzy chop. No i on potem odjechał i zaś go nie było – mówi mieszkaniec Rudyszwałdu.
Josef Wittek trafił do radzieckiej niewoli w 1943 roku. – Był kwiecień, fajna pogoda. Samoloty już latały bombardować Ostrawę. Przyszła wiadomość, że fater jest chycony i do ruskiej niewoli idzie. Wszyscy płakali, że fater jest zamknięty, a potem przyszła wiadomość. Fater pisoł, że wojna jest przegrano i żeby ja, ani nikt inny z rodziny na żadnego wojoka, obojętne czy to będzie Rus czy Polok, nie ciepnął kamieniem, bo rozstrzelają cała rodzina – wspomina nasz rozmówca.
W 1945 roku front zaczął zbliżać się do Raciborszczyzny. Wojska radzieckie zajęły Gorzyce i Rogów. Wtedy matka Lothara Wittka postanowiła uciekać do Bawarii. Zabrała Lothara, jego siostrę Ingeborg i razem z innymi dwoma rodzinami udali się na dworzec w Bohuminie, skąd wyruszyli w podróż. Po drodze pociąg został ostrzelany przez samoloty. Skład zatrzymał się, ludzie wysiedli i zaczęli uciekać. Przeżyli. Gdy samoloty odleciały, wrócili do pociągu i dojechali do „Bajerów”. – Tam byliśmy do 1946 roku. Wtedy mama dostała wiadomość, że do naszej chałupy chcą Poloków dać. I ona zaczęła szaleć, bo tam my byli cudzy. Wtedy mówili, że tereny niemieckie z 1937 roku przyjdą nazod pod Niemcy, w tym ten mały język, gdzie my jesteśmy. Dlatego wróciliśmy – mówi pan Lothar.
Na miejscu okazało się, że ostatecznie w domu Wittków nikt nie chciał zamieszkać, bo został on uszkodzony przez wybuch bomby. Siostra ojca, która opiekowała się nieruchomością, celowo nie naprawiła od razu szkód, aby zniechęcić potencjalnych nowych lokatorów. – Mądra Angela tak zrobiła i Poloki ze wschodu nie chcieli u nas zamieszkoć. A jak wróciliśmy, to dziura po bombie była już zamurowano – dodaje Lothar Wittek.
Matka pana Lothara nie wiedziała, że w tym czasie jej mąż został zwolniony z niewoli i szukał już rodziny w Niemczech. W końcu trafił na ich ślad i wrócił do Rudyszwałdu. Do końca życia żałował, że właśnie tak potoczyły się ich losy. Uważał, że lepiej byłoby im w Niemczech. Bo choć nie na ojcowiźnie, to jednak wśród swoich.
Co ten komunismus planuje?
Od 1947 roku Wittkowie w komplecie gospodarzyli już na ojcowiźnie. Rodzina żyła w biedzie. Część zabudowań gospodarczych nie została odbudowana po pożarze wznieconym w 1945 roku przez cofające się wojska niemieckie. Dzieciom obrywało się za mówienie po niemiecku. Wtedy wielu mieszkańców Rudyszwałdu zmieniło niemieckie imiona na polskie odpowiedniki. – Wszyscy na około dali se poprzepisywać imiona. Nawet tacy, co wcześniej byli w SA i SS* – mówi pan Lothar. Wittkowie nie zmienili swoich imion, ograniczyli się do pominięcia w nazwisku jednego „t”.
Ojciec opowiadał o niewoli na Syberii, gdzie próbowano go przekonać do komunizmu. – Dostali książki po niemiecku, w których pisało, co ten komunismus planuje, że będziemy pięć roków robić za darmo, ale potem będziemy żyć jak pączki w maśle i wszystko będzie za darmo. No ale on powiedzioł, że to jest niemożliwe, żeby takie państwo mogło funkcjonować – wspomina Lothar Wittek.
Josef Wittek nie należał do NSDAP. W czasach komunizmu nie przystąpił również do PZPR, choć nakłaniano go do tego. Podobnie było z Lotharem, którego do współpracy kontrwywiadowczej próbowali namówić wopiści**. – Przychodzili oficerowi z Raciborza, z Gliwic. Mówili, że potrzebują pomocy, że nam też pomogą... Chcieli, żebyśmy meldowali, kto przekracza granicę. Ale mi fater godoł, że jak podpisza, to będę musiał donosić... I jo tego nie podpisoł – mówi pan Wittek, który z powodu niechęci do władz komunistycznych stracił pracę w odlewni w Boguminie.
Życie na granicy
Wróćmy do lat pięćdziesiątych. Właśnie wtedy zmieniono granicę między Polską a Czechosłowacją. Ziemia Wittków została rozdzielona pomiędzy Polskę a Czechy. Jakby tego było mało, część gruntów została zajęta pod szeroki na 15 metrów pas graniczny, na którym wzniesiono ogrodzenie z drutu kolczastego. Przy okazji wysypano tam gruz, co trwale pogorszyło jakość roli. Wrazem z przesunięciem granicy Wittkowie utracili również możliwość swobodnego dojazdu do jednego ze swoich pól.
Aby gospodarzyć na swoim, Wittkowie potrzebowali specjalnej przepustki. Starali się o nią w siedzibie Wojsk Ochrony Pogranicza w Raciborzu. Dokument był ważny przez sześć miesięcy – od 15 kwietnia do 15 października. W pozostałych miesiącach rodzina nie miała dostępu do swoich gruntów za granicą, mimo że znajdowały się zaledwie kilkanaście metrów od ich domu.
Na części gruntów rodziny Wittków Czesi urządzili dzikie wysypisko śmieci. Pole, o którym sądzono, że zostało upaństwowione, było regularnie rozjeżdżane przez maszyny rolnicze. Choć gospodarze z Rudyszwałdu prosili przedstawicieli władz PRL o pomoc, te nie wstawiały się za swoimi obywatelami.
– Cyrki tu były. Musieliśmy co roku udowadniać, że pole jest nasze. Na granicy malowali jakie fleki mają krowy, żebyśmy ich nie zamienieli. Żonę raz zawrzyli z wozem siana pomiędzy szlabanami i nie chcieli puścić... Nie chcieli słuchoć, że zaraz będzie padoć. Na mnie donosili, żem nielegalnie granica przekroczył, a ja miałech przepustka. Pięć razy byłech wołany na milicja, zamknięty w Raciborzu. Chcieli, żebych podpisoł, żem nielegalnie przekroczył, ale ja nie podpisałem. W końcu poszli do komendanta z jednostki w Raciborzu. Dopiero on ich wszystkich opier... za to, że chcą autochtonów zamykać – mówi nasz bohater.
– Człowiek tu był taki zawrzyty. Tu granica, tam granica – dołącza do rozmowy Dorota Wittek, żona pana Lothara. To również Ślązaczka, tyle że w jej domu rodzinnym przy dzisiejszej ulicy Cegielnianej w Raciborzu nie mówiło się po niemiecku, ale po śląsku – polsku. Miała 21 lat, gdy wyszła za Lothara. W październiku zeszłego roku świętowali jubileusz 50-lecia małżeństwa.
Było blisko
W latach osiemdziesiątych Lothar Wittek rozpoczął starania o powrót do normalności, czyli granicy sprzed 1953 roku. Na przeprowadzonej wówczas korekcie granicznej Czesi zyskali kosztem Polski 4 km2, czyli 368 hektarów. W 1992 r. przedstawiciele Polski i Czech uzgodnili, że Polska powinna odzyskać utracone terytorium. 14 lipca 2005 roku gospodarstwo pana Wittka wizytowała polsko-czeska komisja graniczna. Później sprawę monitorował poseł Henryk Siedlaczek z Platformy Obywatelskiej, o którym Lothar Wittek do dziś ma jak najlepsze zdanie. – To był poseł pracuś – mówi nasz rozmówca. W ciepłych słowach wypowiada się również o byłym wójcie Krzyżanowic Leonardzie Fulneczku, który interweniował w sprawie gospodarza z Rudyszwałdu w Urzędzie Wojewódzki w Katowicach.
Pod koniec 2015 roku wydawało się, że kwestia zwrotu długu terytorialnego wkrótce zostanie uregulowana. Czeskie gminy przygraniczne otrzymały od tamtejszego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych spis gruntów, które zaplanowano przekazać Polsce. Opiniowały je władze samorządowe, które wyraziły szereg wątpliwości. Czeskie gminy przygraniczne utraciłyby część wpływów z podatków, które u naszych południowych sąsiadów są uzależnione od wielkości terytorium zajmowanego przez dany samorząd. Nowe rządy Czech oraz Polski nie doprowadziły tej sprawy do końca. Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych dopingowało gospodarza z Rudyszwałdu, aby sam pisał w tej sprawie do władz czeskich, co Lothar Wittek faktycznie zrobił. Odpowiedź, którą otrzymał określa jako „bezczelną” – strona czeska poinformowała go, że granice Czech oraz Polski zostały wytyczone w przeszłości i nie ma podstaw do ich rewizji.
Zapora na granicy
Choć od 2007 roku, czyli przystąpienia Polski do Układu z Schengen, Lothar Wittek mógł bez przeszkód dojeżdżać do swoich gruntów w Czechach, to niedawno sytuacja znowu się pogorszyła. Wszystko przez koronawirusa, epidemię Sars-CoV-2 i wstrzymanie ruchu na granicach. Droga do Czech przy domu Lothara Wittka została zagrodzona, a granicy strzegą polscy żołnierze. Na drodze polnej, którą gospodarz z Rudyszwałdu dojeżdżał do swojego pola w Czechach, ustawiono specjalną barierę. – Nie potrafimy się dostać do pola ku kartoflom, bo jest epidemia korony – mówi pan Lothar, wskazując na zaporę. Dodaje, że był świadkiem, jak kierowca samochodu osobowego, chcąc ominąć barierę, przejechał przez jego grunty po polskiej i czeskiej stronie granicy. – Po naszej prywatnej własności jechali, po zbożu, po kartoflach – mówi, kręcąc przy tym głową.
***
Mieszkaniec Rudyszwałdu nie traci nadziei, że sprawiedliwość jednak zwycięży. – Krzywda wyrządzona choćby najmniejszemu obywatelowi, obciąża godność Rzeczypospolitej. Dlatego apeluję do Pana, aby naprawił Pan krzywdę wyrządzoną mojej rodzinie przed laty i doprowadził kwestię zwrotu przez Czechy tzw. długu terytorialnego do sprawiedliwego końca – to fragment listu, który Lothar Wittek napisał do premiera Mateusza Morawieckiego. Zamierza wysłać go na dniach.
Czy sprawiedliwość rzeczywiście zwycięży?
Wojciech Żołneczko
* SA – Sturmabteilung – oddziały szturmowe Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników (NSDAP). SS – Schutzstaffel – paramilitarna, niemiecka formacja podległa NSDAP.
** Funkcjonariusze Wojsk Ochrony Pogranicza.
Najnowsze komentarze