środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Rapnicki: ta książka zaczęła we mnie płynąć sama

12.05.2020 00:00 red

Marek Rapnicki napisał książkę poetycką pt. „Pan Amo prosi o głos”. To autobiografia – biografia własna i pokolenia, którego dojrzałość spełniała się 20 lat przed końcem ubiegłego stulecia – recenzuje książkę poeta i krytyk literacki Krzysztof Lisowski. – Pełen finezji poetycki wehikuł, umożliwiający poszukiwanie utraconego (chyba jednak nie) czasu – nazywa ją Janusz Nowak poeta, słynny polonista z Liceum Kasprowicza. Z Markiem Rapnickim rozmawiamy o jego nowej książce.

– Recenzenci piszą o pańskiej książce, że to autobiografia i biografia pańskiego pokolenia. Nazywają książkę wehikułem czasu. Zgadza się pan z ich opiniami?

– Czynią to dwaj z czterech recenzentów tej książki poetyckiej. Ona wypływa z wiersza Czesława Miłosza, który uzmysłowił mi dlaczego ludzie czernią papier, że jedni robią to dla pieniędzy inni dla poklasku, ale robi się coś w literaturze, żeby zachować ciągłość i użyć do tego pamięci. Pisanie o własnych tzw. emocjach, o nowych pomysłach na język, na wiersz nie ma sensu, bo trzeba rzetelnie opowiadać o tym co się przeżyło. Puentując to, zakotwiczając to w historii literatury i własnej historii. Patroni tej książki to Czesław Miłosz i Zbigniew Herbert, jej matka i ojciec. Ta książka zaczęła we mnie płynąć sama. Powstała w trzy i pół miesiąca. Kiedy 18 sierpnia ubiegłego roku obudziłem się w dzielnicy Ocice i usiadłem do stołu, zapisałem kilkanaście tytułów którymi pan Amo chciałby się zająć.

– Kim jest podmiot liryczny tej książki?

– Wymyśliłem go przed 10 laty. Mój serdeczny kolega ksiądz Alfred Marek Wierzbicki prof. KUL-u powołał do życia Pana Credo. Odpowiedziałem mu wtedy wierszem o Panu Amo. Minęło 10 lat moich spotkań z Italią, Rzymem i Polską i tamten podmiot liryczny upomniał się, że coś mu się należy. I teksty zaczęły płynąć, jakby przez ten czas były w skarbonce, z której zaczęły się wysypywać. A ja myślałem co Amo przeżył w życiu – prywatnym, zbiorowym, historycznym. Jakie ma marzenia, jakie wspomnienia i w jakim sensie to co on przeżywa łączy się z moim pokoleniem.

Pod koniec 2019 roku ta książka – jak na poetycką dość duża – była gotowa. To jest autobiografia przetworzona raz w stylistyce Miłosza, raz Herberta. Ja się tego nie wypieram.

– Pański dobry znajomy, wybitny polski reżyser filmowy Krzysztof Zanussi powiedział panu po lekturze: po co było parać się polityką, nie lepiej było poświęcić ten czas tworzeniu poezji?

– Nic dodać, trzeba się grzecznie skłonić po takich słowach. Powiedziałem panu Krzysztofowi, że Pan Amo narodził się w parę miesięcy po tym jak przestałem oglądać telewizję. Poprzedniej Wielkanocy przestałem używać telewizora. Być może ta cisza i koncentracja jest potrzebna. Kwarantanna powszechna to potwierdza. Możemy spojrzeć na siebie wzajem w skupieniu i prawdzie, bez błyskotek.

– „Pan Amo...” oparty jest na czasach minionych, ale tych z pańskiego dzieciństwa i młodości. To nie jest raciborska książka, choć mieszka pan w naszym mieście już 40 lat.

– Ten temat jest drażliwy, bo odpowiedź nie przysporzy mi czytelników z samego Raciborza. Pan Amo lekko się biczuje wspominając Śląsk, w rozmowie z moim mentorem księdzem Szymikiem. Jest też w tym zestawie wiersz o Raciborzu, gdzie sam się zastanawiam czemu jest tak tu mało Raciborza. Kiedy przychodzi czas na podsumowanie życia, człowiek szuka korzeni, sięga głęboko wstecz. Zaczyna penetrować okolice gdzie dojrzewał. To co było dawniej było godne większej troski i wypowiedzenia.

– Jednak ta „raciborskość” się tu pojawia. Chodzi mi o wątek Roberta Myśliwego, kiedyś polityka, który starał się zmienić miasto. To pański przyjaciel. Zadedykował mu pan wiersz „Na bezludnej wyspie”.

– Dedykacje w książkach poetyckich powinny coś wskazywać, jakieś zażyłości czy sympatie. Z dwóch powodów go wybrałem dla Roberta. Przyjaźnimy się, coś sobie obiecaliśmy kilkanaście lat temu i nie zawiedliśmy się. Nasz los był wspólny, a przeżycia bliskie. Robert ma po ojcu znakomity gust muzyczny i pamięć muzyczną. Pan Amo wspomina piosenki sprzed lat, co pasuje do Roberta, który jest znawcą polskiej muzyki z czasów gdy go na świecie jeszcze nie było.

– Ta książka w ogóle jest bardzo muzyczna. Sięga pan po słowa lidera zespołu The Doors Jima Morrisona i nie tylko.

– Wśród czytelników tej książki, którzy ją dostali wcześniej, jeden z poetów zauważył że jej muzyczne spektrum jest duże – od muzyki renesansowej po np. Morrisona. Ja życie przeżywam z muzyką, choć ciszę kocham. Muzyki się nieustannie uczę. Jestem muzycznie wszystkożerny. Jest czas na poloneza i czas na salsę lub tango. Ten muzyczny przekładaniec jest obecny na kartach książki. Pan Amo propaguje nazwiska, które powinny coś nam mówić, ale nie mówią wiele współczesnemu światu.

– Poświęca pan jeden utwór Malinowemu Domowi, czyli miejscu, gdzie pan stworzył książkę. Jak poezja wplata się w miejsca gdzie pan bywał, tworzył?

– Wszelkie przeżycia turystyczne, poznanie czegoś wspaniałego i odczuwanie piękna nie ma sensu, jeżeli nie dzieli się tego z nikim. To połowa szczęścia. Pan Amo chciał to zapisać, bo to sprawa niebłaha. Chce żeby pozostał ślad danej chwili, tej fascynacji. Pan Amo ma obsesję walki z czasem, dlatego próbuje zachować te najlepsze chwile. Malinowy Dom jest tego dowodem. On jest tak troszkę po toskańsku pomalowany, co jest wyjątkowe na czarnym Śląsku, gdzie króluje biel i szarość. Ale pan Amo nie w takich sprawach szedł pod prąd.

– Skoro jest dom, to pojawia się rodzina, małżonka Jadwiga i syn Staś, a także pańskie ukochane owczarki niemieckie.

– Zarazem łatwo i trudno o tym mówić, gdy 40 lat spędziło się w jednym stadle i większość przeżyć jest wspólna. Pewne rzeczy nie odbyłyby się bez współmałżonka, a dopełnieniem tego wszytskiego jest dziecko. Staś jest moim najlepszym wierszem. W 2006 roku pisałem o czteroletnim Stasiu skaczącym po magnoliach w ogrodzie. Już wtedy wiedział, że będzie komandosem. Dziś ląduje na spadochronie prawdziwym. To jest krąg najbliższy, jego nie trzeba komentować.

– W wierszu „Jeden przeciw wszystkim” wkrada się westernowy akcent oddający pańską niepokorną postawę w wielu momentach życiowych.

– Pochylam się w tym utworze nad tym, co chłopakowi w Polsce, w latach 60. ubiegłego wieku przynosiło radość, szczęście, ale w perspektywie także przynosiło mu lekcję życia i postępowania. To swoista litania, apel poległych. Młody dzieciak w czasach gomułkowskich miał kontakt z etosem męża sprawiedliwego i odważnego w tych westernach, które komuna dziwnym trafem puszczała. One były wtedy w kinach, a tacy jak ja, uczyli się widzieć pod słońce i jak poradzić sobie, kiedy trzeba postawić wszystko na jedną kartę. Co ciekawe, to redaktor „Toposu” pisma literackiego z Sopotu i literat Maciej Szczawiński w Radiu Katowice zajęli się obaj właśnie tym tekstem. Do pokolenia moich rówieśników on wyraźnie trafił. Młodzi niech poszukają w internecie jacy wspaniali mężczyźni chodzili po świecie i jakie piękne dziewczyny towarzyszyły im na ekranie.

– Porusza pan wątek katastrofy smoleńskiej w wierszu „Wina pilotów”. To ważny punkt nie tylko w pańskim postrzeganiu współczesnej Polski.

– Pan Amo zdawał sobie sprawę, że oprócz wspaniałości świata, genealogi literackiej, jak ość w gardle tkwią w jaźni polskiego inteligenta takie sprawy, które dają wieczny dyskomfort, o ile się je poważnie traktuje. Czasami w życiu prywatnym bywa, że o jakiejś sprawie kardynalnej zapominamy żeby było nam wygodniej żyć. Ja tak nie chcę ani nie potrafię. O Smoleńsku już wiele napisano. Mój wiersz pokazuje w sposób przekorny co ja myślę na ten temat. A myślę, że bez odpowiedzi w tej sprawie, jaka ona by nie była trudna, to nigdy nie będziemy suwerennym państwem wolnym narodem. Zrobiono nam to bowiem po to, byśmy nigdy nim nie byli. Wciąż nie znamy przyczyn tej tragedii i są tego przyczyny. Chodzi o to, co się stało po katastrofie. Seria zaniechań, tchórzostwa, kłamstw i sprzyjania wersji sowieckiej.

– Na koniec spójrzmy na okładkę „Pana Amo...”. Jej autorem jest Marek Plewczyński. Czym pańska książka zaprasza do lektury?

– Współpracujemy z Markiem już kilkanaście lat. Mam wielkie zaufanie do jego zmysłu, a wręcz geniuszu graficznego. Wynegocjowałem z wydawnictwem zgodę na jego pomysł. Dałem mu „na wabia” dwa zdjęcia – bruk na cmentarzu w Lublinie oraz widok Bramy Krakowskiej. I on zrobił rzecz genialnie oczywistą: nałożył na siebie te dwa zdjęcia. Wybrał wspaniałą czcionkę, pojawiły się jeszcze płatki róży, które zadziały w sposób delikatny i wymowny.

Rozmawiał Mariusz Weidner

Pełna zawartość rozmowy dostępna jest w wersji wideo w portalu nowiny.pl i na Facebooku Nowin. Książkę można kupić w Raciborzu w księgarni Sowa u Dariusza Biela przy ul. Długiej.

  • Numer: 19 (1462)
  • Data wydania: 12.05.20
Czytaj e-gazetę