Operacja szpital
Chyba nie ma wśród nas nikogo, kto nie pomyślałby choć przez chwilę o tym co będzie, kiedy okaże się że zachorował na koronawirusa. Analizujemy czarne scenariusze i zastanawiamy się co nas czeka gdy przekroczymy próg szpitala. Podobno najbardziej boimy się tego, co nieznane, postaram się więc krok po kroku wyjaśnić Państwu z czym trzeba się będzie zmierzyć.
Co spakować do torby?
Zacznijmy od podstawowej wiedzy na temat tego, co możemy ze sobą wziąć do szpitala zakaźnego. Pamiętajmy o dowodzie osobistym i karcie czipowej (ważne, żeby były zapakowane w foliowy woreczek) oraz telefonie komórkowym z ładowarką, który zapewni nam jedyną łączność z bliskimi (brak odwiedzin w szpitalu). – Leki, które przyjmujemy na co dzień, np. te na nadciśnienie, czy cukrzycę, są dostępne w szpitalu cały czas, ale pacjenci po przeszczepach, onkohematologiczni, z programów lekowych, którzy przyjmują leki wysokospecjalistyczne, powinni je zabrać ze sobą (oczywiście w zamkniętych foliowych woreczkach), bo sprowadzenie ich do szpitala może trochę potrwać. Ważne, by pacjent miał przy sobie skserowaną dokumentację medyczną, dotyczącą dodatkowych chorób i poprzednie wypisy ze szpitala, też w foliowych koszulkach – mówi dr n. med. Dorota Lelowicz, przewodnicząca Zespołu Kontroli Zakażeń Szpitalnych.
Pielęgniarka epidemiologiczna Beata Jaszewska podkreśla, że każdy pacjent, który trafi do szpitala zakaźnego nie musi się martwić o to co ze sobą zabrać, bo większość rzeczy dostanie na miejscu. – Bielizna nocna jest jednorazowa, nie zabieramy ze sobą ręczników, gąbek, bo te też mamy jednorazowe. Potrzebne będą podstawowe przybory toaletowe i kosmetyki, ale najlepiej w małych pojemnikach, bo nie weźmiemy reszty do domu. Jeśli chodzi o klapki to muszą być one takie, jak na basen, czyli gumowe albo plastikowe. Nie zalecamy zabierania do szpitala czytników, laptopów, ani tabletów, bo raczej są to przedmioty trudne do dezynfekcji i istnieje możliwość ich uszkodzenia. Te rzeczy, które będą się nadawały do zabrania ze sobą z powrotem wrócą z nami spakowane w dwa podwójne czerwone worki, które będziemy mogli otworzyć dopiero po miesiącu – tłumaczy pani Beata.
Do szpitala nie zabieramy żadnego jedzenia, naczyń, ani sztućców. Posiłki zapewnia firma kateringowa, która dostarcza je w jednorazowych opakowaniach, dołączając jednorazowe sztućce. Pacjenci na diecie wątrobowej, albo cukrzycowej dostają posiłki dietetyczne. Oprócz tego pacjentom serwowana jest na bieżąco woda, ale jeśli ktoś ma taka potrzebę, może zabrać butelkowaną wodę mineralna ze sobą.
Ciężarne kobiety chore na COVID-19 nie powinny zabierać ze sobą do szpitala wyprawki dla dziecka. Bieliznę dla matki i ubrania dla noworodków, które są jednorazowe, udostępnia szpital.
Z powrotem dostaniemy tylko dowód osobisty, kartę czipową i telefon.
Czy rodzina może leżeć razem?
Ci, którzy mają objawy choroby, ale nie zostali jeszcze potwierdzeni badaniami genetycznymi, mogą dotrzeć do szpitala sami. Oczywiście nie taksówką, ani środkami komunikacji miejskiej, tylko własnym samochodem, bez osób towarzyszących. Trafiają wtedy na oddział obserwacyjno-zakaźny, który znajduje się w osobnym budynku z tyłu szpitala. Samochód można zostawić na znajdującym się naprzeciwko parkingu. Jeśli wynik testu będzie dodatni, zostaną do głównego budynku szpitala przewiezieni transportem sanitarnym. Muszą jednak pamiętać o kluczyku do samochodu, który przy wypisie musi zostać zdezynfekowany.
Pacjenci ze zdiagnozowaną chorobą trafiają na izbę przyjęć. To, na którym oddziale będziemy leżeć zależy od schorzeń pacjenta i wolnych łóżek. Nie ma też pewności, że trafiająca z kwarantanny rodzina zostanie umieszczona w tym samym miejscu, ale jeśli jest taka możliwość to się rodziny nie rozdziela np. matka została w naszym szpitalu umieszczona w tej samej sali razem z córką chorą na zespół Downa.
Kobieta, która rodzi przez cesarskie cięcie, jest zaraz po porodzie odizolowana od noworodka, który poddany zostaje testom na koronawirusa. Dopiero ich wynik wskazuje, czy dziecko też jest zarażone.
Poza wizytami, podczas których lekarze i pielęgniarki pojawią się w ubraniach ochronnych, i porami posiłków, personel nie przebywa stale tak jak do tej pory na sali chorych razem z pacjentami – minimalizuje się wejścia do pacjentów. W razie potrzeby pacjenci korzystają z dzwonków, w które wyposażone są wszystkie łóżka. Oprócz tego są oni monitorowani za pomocą elektronicznych „niań”, bo jak się okazuje, sprzęt przeznaczony dla rodziców małych dzieci świetnie się sprawdza podczas epidemii.
W trakcie pobytu pacjenta wykonuje się kontrolne badania genetyczne na obecność koronawirusa, pobrane dwukrotnie w odstępie powyżej 24 godzin. – Jeżeli wynik jest dwukrotnie ujemny, to pacjent może wyjść do domu. Jeśli jest taka możliwość, że odbierze go rodzina, to musi pamiętać o dostarczeniu mu ubrań. Jeżeli mamy pacjenta, który nie ma możliwości samodzielnego powrotu do domu, to zawozi go transport sanitarny. Zdarza się, że mimo dodatniego testu pacjent jest wypisywany ze szpitala – dobrze się czuje nie ma żadnych niepokojących objawów choroby, przekazywany jest do izolatorium lub do izolacji domowej. Wtedy przewozimy go transportem kowidowym w specjalnej kapsule – mówi dr n. med. Dorota Lelowicz. Po wypisie pacjenci pozostają pod nadzorem stacji sanitarno-epidemiologicznej w swoim miejscu zamieszkania.
Jak wyglądają operacje?
Jeśli pacjent z koronawirusem trafia na blok operacyjny, to znaczy, że potrzebuje operacji ratującej mu życie. Zostaje tu przetransportowany w specjalnej kapsule, skąd przenosi się go na stół operacyjny. Tam również cały zespół będzie miał na sobie ubrania ochronne. – Zakładamy trzy pary rękawiczek i mamy naprawdę małe pole widzenia, bo jeśli ktoś nosi okulary, to musi na nie założyć gogle a potem skafander i przyłbicę. Przy zabiegach ortopedycznych, których na razie w szpitalu zakaźnym nie było, dochodzi do tego jeszcze fartuch ołowiany. Każdy zabieg, przygotowania do niego, a potem sprzątanie, trwają dłużej niż dotychczas, bo wymaga to od nas ogromnego wysiłku. W ubraniu ochronnym pozostajemy od czterech do pięciu godzin – tłumaczy pielęgniarka szpitala zakaźnego w Raciborzu.
Kiedyś blok operacyjny składał się z pięciu sal: ortopedii, laryngologii, chirurgii, ginekologii i cięć cesarskich. W szpitalu zakaźnym pozostały dwie sale: jedna ogólna i jedna do cięć cesarskich, która znajduje się przy oddziale położniczym. W pierwszej odbywały się do tej pory operacje niedrożności, guza, amputacji nogi i amputacji piersi. W drugiej dwa cesarskie cięcia. W pierwszym przypadku operowano kobietę w ciąży, która trafiła do naszego szpitala z kwarantanny i jak się później okazało, i ona i dziecko miało ujemny wynik testów. W drugim przypadku matka była chora na koronawirusa. – Procedury są teraz takie, że sale stoją puste, a cały sprzęt potrzebny do operacji przywożony jest tuż przed zabiegiem. Wszystko po to, by jak najmniej narzędzi miało styczność z zakażonym. To ogromne wyzwanie dla pielęgniarek, które muszą to wszystko przygotować, a jednocześnie o niczym nie zapomnieć. Dla bezpieczeństwa, przed drzwiami sali operacyjnej zostaje pielęgniarka łącznikowa, która w razie potrzeby może dostarczyć potrzebne narzędzie – tłumaczy pracownica szpitala i dodaje, że na początku czuła ogromny strach, bo nikt nie wiedział jak należy postępować. Z czasem pielęgniarki same wypracowały sobie zasady i procedury, których się trzymają. – Zawsze obowiązywał nas reżim sterylności, ale nigdy wcześniej nie pracowałyśmy na oddziale zakaźnym. Zdarzały się przypadki osób zarażonych HIF-em, HBS-em, czy HCV, ale nigdy na taką skalę jak teraz. Każdy dzień przynosi nam kolejne doświadczenia i w miarę upływu czasu, zaczynamy się do nowej sytuacji przyzwyczajać – podsumowuje.
Katarzyna Gruchot
Najnowsze komentarze