Apteka przy Rynku
Jednym kojarzy się ze stylowymi, drewnianymi regałami, które przez ponad pół wieku były wizytówką apteki, innym z jej kierownikami: Danutą Rytel i Stanisławem Tkoczem, który potem przejął cefarmowską placówkę. Jedno jest pewne – przez wszystkie lata swego funkcjonowania zdążyła się wpisać w krajobraz naszego miasta i pamięć jego mieszkańców.
Farmaceuta na wagę złota
Placówkę przy raciborskim Rynku otwarto w 1953 roku jako drugą w mieście, tuż po aptece „Pod Łabędziem” przy placu Wolności. Jej pierwszą i wieloletnią kierowniczką była Danuta Rytel, która prowadziła aptekę przez ponad 40 lat. Gdy odeszła na emeryturę zastąpił ją Stanisław Tkocz, który w okresie przekształceń przejął aptekę i prowadził wraz z żoną aż do śmierci. Usytuowana w samym sercu Raciborza przez wiele lat służyła jego mieszkańcom zaopatrując ich najpierw w leki robione na miejscu, a w latach 60. rozszerzając swą ofertę o reglamentowane leki zagraniczne, które przejęła w późniejszym czasie apteka powstała przy ulicy Opawskiej.
Największą bolączką apteki nr 47 przy Rynku, tak jak i innych tego typu placówek w tamtym czasie, był brak wykwalifikowanej kadry. Nic więc dziwnego, że młodych absolwentów wydziałów farmaceutycznych wabiono na Śląsk atrakcyjnymi dodatkami do wypłat i mieszkaniami. Właśnie z tej oferty skorzystały w październiku 1963 roku dwie absolwentki wydziału farmacji Akademii Medycznej w Lublinie: Marianna Golbianka-Noworolnik i Halina Babulska. – Pani adiunkt z katedry chemii organicznej poradziła mi, żebym wybrała Śląsk, bo jest tam sporo wolnych etatów w aptekach, a poza tym dostaje się specjalny dodatek do pensji, którego w innych regionach Polski nie ma. Razem z przyjaciółką Haliną Babulską postanowiłyśmy spróbować. Zadzwoniłyśmy do zarządu Aptek w Opolu, a oni przyjęli nas z otwartymi rękoma. Na miejscu okazało się, że w Raciborzu, który należał wtedy do województwa opolskiego, jedna z młodych farmaceutek, która przyjechała do apteki przy Rynku odpracować fundowane stypendium, właśnie skończyła staż i postanowiła wyjechać. Tamtejsza kierowniczka zostawała bez wykształconej kadry, więc nas potraktowali jak zbawienie. Pamiętam, że zawieźli nas z Opola do Raciborza służbowym samochodem – tłumaczy pani Marianna.
Dziewczęta dostały jednopokojowe mieszkanie w kamienicy przy Solnej 13, gdzie miały zostać tylko na rok, bo właśnie tyle czasu trwał staż. – Halina była zaręczona z naszym kolegą, który był asystentem na wydziale farmacji stosowanej Akademii Medycznej w Lublinie, a ona czekała na etat na wydziale technologii, więc jej wyjazd był oczywisty. Ja też mogłabym po roku wrócić, ale pani Rytel włożyła w nasz staż tyle serca, a ja się od niej tak wiele nauczyłam, że nie chciałam tego wszystkiego zaprzepaścić i zostawić jej znowu samej – tłumaczy pani Marianna, która z kolei swojego narzeczonego postanowiła sprowadzić do Raciborza. Absolwent Technikum Pedagogiczno-Przemysłowego w Warszawie Tadeusz Różalski szybko znalazł pracę w raciborskiej oświacie, a całe życie zawodowe związał z Technikum Mechanicznym, którego przez wiele lat był wicedyrektorem.
Apteka w centrum wydarzeń
Pierwszą rzeczą, na którą młode farmaceutki zwróciły uwagę gdy przekroczyły próg apteki były stylowe, drewniane meble, które kochała jej kierowniczka Danuta Rytel. – Miała wtedy 46 lat, ale była bardzo elegancką i energiczną kobietą. Od razu się polubiłyśmy, bo była w stosunku do reszty pracowników bardzo serdeczna i troskliwa, choć ogromnie wymagająca. Z niespożytą energią organizowała mikołajki dla dzieci farmaceutów, które urządzaliśmy na zapleczu apteki przy Rynku. Zapraszała nas do siebie do domu na imieniny, andrzejki, albo Dzień Kobiet. Miała piękne, duże mieszkanie w kamienicy przy Czekoladowej, gdzie często gościliśmy aż do rana. Taryfy ulgowej jednak nie było i jeśli następnego dnia trzeba było przyjść do pracy to oczywiście wymagała punktualności – opowiada Marianna Różalska, która w aptece przy Rynku przepracowała 27 lat, a przez kolejne trzy lata pomagała swojemu koledze Stanisławowi Tkoczowi, który przejął cefarmowską placówkę.
Spotkania mikołajkowe, które organizowała dla dzieci farmaceutów Danuta Rytel pamięta Ludwik Napierała. – Korzystałem z nich za namową mojego kolegi z apteki „Pod Łabędziem” Jana Wilczka, który został potem lekarzem. Do apteki przy Rynku przychodzili wtedy ze swoimi pociechami nie tylko jej pracownicy, ale i ci z okolicznych aptek. Tam była zawsze bardzo serdeczna atmosfera, a my wszyscy dobrze się znaliśmy, bo dyżurowało się wtedy w wielu aptekach. Pamiętam, że kilkoro z nas pracowało przy Rynku na czas remontu naszej palcówki przy Opawskiej. Ta apteka była zawsze dość mocno oblegana, ale najbardziej uciążliwy był czwartek, który był dniem targowym i wtedy przed apteką ustawiały się kolejki. Żeby ją trochę odciążyć, przeniesiono do nas reglamentację leków zagranicznych. Gdy zaczynałem pracę w 1970 roku, to ona już na Opawskiej funkcjonowała – podsumowuje.
W 1965 roku w aptece pojawiła się absolwentka wydziału farmacji Akademii Medycznej we Wrocławiu Maria Markowska, która lata pracy przy Rynku wspomina z ogromnym sentymentem. – To była moja pierwsza praca po studiach, więc bardzo się starałam. W tamtych czasach wszyscy dużo pracowali, niewiele zarabiali, ale nikt nie był roszczeniowy. Młodzi mieli dobry przykład, bo nasza kierowniczka często sama stawała w ekspozyturze, by pomóc w obsłudze oczekujących w kolejce. Była wymagająca nie tylko od nas, ale i od siebie. Mimo wieku, do końca pozostała bardzo energiczną kobietą, a praca dosłownie paliła się jej w rękach – podsumowuje.
Ludzie tworzą klimat
Dziś nie sposób wymienić wszystkich, którzy przewinęli się przez aptekę przy Rynku, bo jedni związali z nią całe życie zawodowe, a dla drugich była tylko początkiem lub przystankiem w aptekarskiej drodze. W latach 60. zastępczynią Danuty Rytel była magister farmacji Teresa Madej, która potem wyjechała z Raciborza. Jej obowiązki w grudniu 1969 roku przejęła Marianna Różalska. Na pół etatu pracowali w tamtym okresie na zmianę magister farmacji Stanisław Tkocz, który jednocześnie prowadził aptekę więzienną, a potem przez wiele lat nią kierował, oraz technik farmacji Józef Lesik, prowadzący punkt apteczny w przychodni kolejowej.
Maria Markowska pamięta pracujące w aptece koleżanki techniczki, wśród których były Hanna Szymańska, Teresa Kun, Zuzanna Kruk i związana przez całe życie z placówką przy Rynku Rozwita Koselek. – Była też kasjerka, a później księgowa Teresa Świercz, a przez pewien okres zdobywali w naszej aptece doświadczenie magistrzy farmacji Ewa Ułaszewska, małżeństwo Irmina i Bolesław Tarczkowscy oraz Marek Miecznikowski, który przeszedł później do apteki przy placu Wolności – wspomina pani Maria.
Nieodzowną pomoc stanowiły fasowaczki, wśród których długi staż miała Urszula Niedźbała. To były pracownice apteki, które zajmowały się odważaniem, odliczaniem i pakowaniem leków dla pacjentów, oczywiście zgodnie z zaleceniami lekarza z recepty. – Wiele leków wykonywało się wtedy ręcznie. To były krople do oczu, czopki, globulki, wszelkiego typu mikstury do użytku wewnętrznego, jak napary, proszki, które zamykało się w opłatkach czy pigułki, dlatego często nazywano nas „pigularzami”. Realizowaliśmy dużo recept od doktora Brodziaka, który przepisywał mikstury i leki wykrztuśne. Pół dnia spędzało się w recepturze, a drugie pół w ekspedycji, dzięki czemu praca nie była monotonna i sprawiała nam dużą satysfakcję. W latach 60. były tylko trzy gotowe maści: ichtiolowa, kamforowa i cynkowa. Resztę kremów, emulsji i maści do użytku zewnętrznego sporządzaliśmy sami. Leki mogli wykonywać technicy farmacji, z wyjątkiem takich, które w swym składzie miały narkotyk lub truciznę. Wtedy ich przygotowaniem mógł się zajmować wyłącznie magister farmacji. Towar przychodził tylko raz w miesiącu i wtedy każdy kto był w aptece pomagał w jego rozładowaniu. Nie było to wcale takie proste, bo leki pakowano do drewnianych kufrów zbijanych gwoździami. To nie była lekka praca, zwłaszcza, że trzeba ją było wykonywać szybko, bo w aptece od razu ustawiała się kolejka. Gdy porównuję nasze obowiązki do tego co robią teraz farmaceuci to choć wiem, że wtedy było dużo trudniej, cieszę się, że mogłam pracować w tamtych czasach – podsumowuje Maria Markowska, która w aptece przy Rynku spędziła prawie 10 lat, odchodząc stamtąd do raciborskiego krwiodawstwa.
Katarzyna Gruchot
Najnowsze komentarze