środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Erna Wolańska techniczka z apteki „Pod Łabędziem”

04.02.2020 00:00 red.

Niemiecka szkoła aptekarska dała jej porządne wykształcenie i szacunek do zawodu. Poza swoją pracą nie widziała świata, ale była tak świetnie zorganizowaną żoną, mamą i farmaceutką, że nie zaniedbywała żadnej ze sfer swego życia. Nie zasmakowała w nim tylko jednej rzeczy – bezczynności.

Ucieczka na Ziemie Odzyskane

Erna Mynarek pochodziła z Bielszowic, które obecnie są dzielnicą Rudy Śląskiej. Jej ojciec Antoni pracował imając się różnych zajęć, a mama Barbara zajmowała się dziećmi, które pojawiały się w siedmioletnich odstępach. Małgorzata i Rut urodziły się jeszcze w Niemczech, ale najmłodsza Erna, która przyszła na świat 6 czerwca 1926 roku, już w II Rzeczpospolitej. Cztery lata wcześniej, po przeprowadzonym plebiscycie, Bielszowice przyłączono bowiem do Polski, choć graniczące z nimi Zabrze było niemieckie. Erna skończyła szkołę podstawową w swojej rodzinnej miejscowości, a potem rozpoczęła naukę w średniej szkole aptekarskiej w Zabrzu. – Niewiele opowiadała o tych czasach, ale mówiła, że praktyki odbywała w aptece w Bielszowicach, którą prowadziło małżeństwo farmaceutów wysiedlonych po wojnie do Niemiec. Po wkroczeniu Armii Radzieckiej na Śląsk, mama została wysłana do obozu pracy przy kopalni w Zabrzu. To była bardzo ciężka fizyczna praca, a ona miała zaledwie 19 lat. Dziadkowie próbowali ją stamtąd wykupić, ale się nie udało. Pomógł radziecki żołnierz, który ułatwił jej ucieczkę, bo przypominała mu z urody jego córkę, będącą w tym samym wieku. Powrót do domu był zbyt ryzykowny, więc mama postanowiła wyjechać gdzieś dalej. Przy pomocy proboszcza z Bielszowic, który pożyczył jej pieniądze i załatwił pracę, znalazła się w Głubczycach – opowiada Barbara Wolańska-Bies.

Tak się zaczęła przygoda pani Erny na Ziemiach Odzyskanych. Trafiła do apteki, prowadzonej przez panią Mierzejewską, warszawiankę, którą los przywiódł tu razem z mamą, siostrą i kilkuletnim synem Stasiem. Młoda dziewczyna zamieszkała u swojej pracodawczyni i obie panie wkrótce zaprzyjaźniły się.

W 1947 roku z Anglii powrócił do kraju Jan Wolański, którego rodzinę przesiedlono z Kresów właśnie do Głubczyc. Absolwent Lwowskiej

Akademii Medycyny Weterynaryjnej już przed wojną praktykował jako lekarz weterynarii w Samborze i Komarnie. Był żołnierzem września, absolwentem Szkoły Podchorążych w Combourge w Bretanii i uczestnikiem walk we Francji. Starszy od Erny o 19 lat Jan miał nienaganne maniery i ujął młodą dziewczynę kulturą i obyciem w świecie. Po trzech latach wzajemnego poznawania się przyszedł czas na ślub, który odbył się w sierpniu 1950 roku w Głubczycach. – Rodzice zamieszkali z mamą ojca w dużym mieszkaniu, które wynajmowali w starej kamienicy. Oni zajmowali piętro, a na parterze mieszkał starosta głubczycki. Tato pracował jako lekarz weterynarii, a mama, aż do moich urodzin w 1952 roku, w aptece. Głową naszej rodziny był ojciec, który był dla wszystkich ogromnym autorytetem, ale wszystkie decyzje dotyczące domu podejmowała mama – tłumaczy pani Barbara.

Aptekarska precyzja w układaniu życia

Po przeprowadzce do Kietrza, gdzie pan Jan dostał propozycję pracy, pani Erna do 1958 roku zajmowała się córką. – Rodzice dostali piękny duży dom z ogrodem przy ulicy Polnej.

My zajmowaliśmy parter, a na piętrze mieszkali państwo Ukraińscy. Pan Kazimierz pracował razem z ojcem w lecznicy, bo też był weterynarzem, a pani Jadwiga, tak jak moja mama, zajmowała się wychowywaniem dzieci. Miała dwie córki: Urszulę i Zuzannę, więc miałam zawsze towarzystwo do zabawy – wspomina pani Wolańska-Bies. Obie panie były bardzo pracowite i wiele czasu spędzały uprawiając sporych rozmiarów ogród. Hodowały nawet na spółkę krowę, a Wolańskim, którzy kochali zwierzęta, zawsze towarzyszyły psy. – Mama nie miała żadnego doświadczenia w pracy w gospodarstwie, ale z ogromnym entuzjazmem uczyła się wszystkiego od podstaw. Nie lubiła bezczynności, dlatego prowadzenie domu oraz zajmowanie się ogrodem i zwierzętami wypełniało jej większość dnia. Była bardzo wymagająca. Przy tacie mogłam sobie zawsze na dużo pozwolić, przy mamie to było nie do pomyślenia. Pilnowała, bym w szkole miała zawsze dobre oceny. Ojciec za żadne skarby nie chciał, żebym studiowała weterynarię, bo uważał że to nie jest zawód dla kobiety, za to mama bardzo chciała, żebym poszła na farmację, która w ogóle mnie nie interesowała. W końcu wybrałam swoja drogę zawodową – opowiada pani Barbara.

W 1964 roku Wolańscy przyjechali do Raciborza. Pan Jan dostał pracę w lecznicy weterynaryjnej przy Katarzyny, którą prowadził Ignacy Ziajka, a pani Erna przeniosła się do apteki „Pod Łabędziem”, którą kierowała Franciszka Polaczek. Zamieszkali w Oborze, skąd dojeżdżała do pracy autobusami, bo cierpiała na poważną wadę wzroku, która uniemożliwiła jej zdobycie prawa jazdy. W domu trzymała się zasady, że nie mówi się nigdy o pracy, która zawsze była jej żywiołem. – Dużo dyżurowała i często miała zastępstwa w innych aptekach. Była niesamowicie zorganizowaną osobą. Prowadziła dom, pracowała, spotykała się ze znajomymi. Zawsze na wszystko miała czas i nikt nie czuł się przez nią zaniedbany – mówi córka.

Po śmierci męża, który zmarł w 1975 roku, pani Erna przestała pracować na etat, ale do 64. roku życia wciąż dyżurowała w aptekach. – Po przejściu na emeryturę nie miała czasu żeby się nudzić. Była ciągle w ruchu i miała niespożyta energię. Lubiła grać w karty z koleżankami, czytać książki historyczne i te z zakresu farmacji. Przyjaźniła się z kierowniczką apteki przy ulicy Opawskiej Łucją Hlubek i Małgorzatą Kwiecień, z którą spędzała wakacje – mówi Barbara Wolańska-Bies. Pani Małgorzata wspomina ich wspólne wyjazdy z ogromnym sentymentem – Jeździłyśmy na wczasy zakładowe z Cefarmu na Mazury, do Piwnicznej i Zakopanego. Obie byłyśmy samotne i świetnie się dogadywałyśmy, więc każdy wyjazd był udany. Z nią się dobrze pracowało i dobrze odpoczywało – podsumowuje.

Łabędź łączył wiele kultur

Gdy pani Erna zaczynała pracę w aptece „Pod Łabędziem”, kierowała nią Franciszka Polaczek, która na Ziemie Odzyskane przyjechała z Warszawy. Jej zastępcą był wtedy Jerzy Dusza, a po jego wyjeździe do Niemiec – Felicja Janecko. W aptece pracowały też Klara Wołoszyn, Małgorzata Kwiecień, Monika

Borus, Andrzej Rolski, Ludwik Napierała, Jan Wilczek i Krystyna Marchiewicz-Skorupa, która w późniejszym czasie pełniła funkcję kierownika placówki.

Erna Wolańska i Monika Borus były techniczkami, ale z dużym doświadczeniem w zawodzie. Ludwik Napierała wspomina, że pani Erna miała w sobie wszystkie cechy Ślązaczki: ogromną pracowitość, dokładność, punktualność i umiłowanie porządku. Znając gwarę bez problemu dogadywała się z rdzennymi mieszkańcami Raciborszczyzny, którym zawiłe nazwy i dawkowanie leków objaśniała przekładając język farmacji na śląski.

Krystyna Marchiewicz-Skorupa trafiła do apteki przy placu Wolności w 1970 roku na roczny staż, po którym od razu została kierowniczką apteki w Krzyżanowicach. Po kilku latach wróciła jednak do macierzystej placówki. – Aptekę wspominam z ogromnym sentymentem. Franciszka Polaczek była niesamowita szefową, która tak potrafiła pokierować młodymi farmaceutami, że prawie każdy z nich szefował później jakiejś aptece. Mieliśmy bardzo miłą atmosferę w pracy, a jedynym minusem były nocne dyżury, które dla młodych matek bywały ogromnym obciążeniem. Pamiętam, że stanowiliśmy taki zlepek ludzi, którzy przybyli do Raciborza z różnych stron i z różnym bagażem doświadczeń, ale nigdy nie było między nami na tym tle jakichś nieporozumień. Erna Wolańska, która pochodziła ze Śląska, ale miała męża Polaka, była zawsze bardzo tolerancyjną osobą, typem kosmopolitki. W pracy trudno było o drugą tak sumienną aptekarkę – podsumowuje Krystyna Marchiewicz-Skorupa.

W grudniu 1971 roku do załogi apteki przy placu Wolności dołączył Jan Wilczek, który pamięta panią Ernę jako osobę pracowitą, sumienną i rzutką. – Bardzo ją ceniłem. To była aptekarka na wysokim poziomie zawodowym, konkretna i zasadnicza, a jednocześnie osoba pogodnego ducha. Nigdy nie przynosiła do pracy swoich problemów i nie była zgorzkniała. Poznałem też jej męża. To była niesamowita postać, polski oficer, którego życiową dewizą były zasady: Bóg, Honor, Ojczyzna. Byłem na jego pogrzebie. Prosta trumna z nieheblowanych desek, a na niej flaga polska. Ten obraz mam w pamięci do dziś – wspomina pan Jan.

Erna Wolańska zmarła 13 listopada 2019 roku w wieku 93 lat. Została pochowana na cmentarzu Jeruzalem w Raciborzu obok męża Jana.

Katarzyna Gruchot

  • Numer: 5 (1448)
  • Data wydania: 04.02.20
Czytaj e-gazetę