środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Nie przydeptujcie naszych małych skrzydeł

07.01.2020 00:00 red

Rodzice są zawsze pełni nadziei, a terapeuci pełni oddania. Tylko dzieci, nie zdając sobie sprawy z ogromu ich trudu, po prostu chcą się dobrze bawić. Zajęcia w ośrodku mają im pomóc w komunikacji ze światem i w pokonywaniu własnych obaw. W tym miejscu czują się bezpieczne, ale za oknami toczy się życie, które nie toleruje porażek. I temu będą musieli stawić czoła.

Nie wszyscy muszą być orłami

Szymon skończył 7 lat, a od trzech korzysta z zajęć w ośrodku. Jako dziecko rozwijał się normalnie, ale jego mamę niepokoił fakt, że w porównaniu z innymi przedszkolakami bardzo słabo mówi. Rozmawiała o tym z pediatrą i wychowawczyniami, ale wszyscy uspokajali, że to normalne, bo każde dziecko rozwija się inaczej. – Jak miał trzy latka pojechałam z nim na prywatną wizytę do pani neurolog do Katowic, którą poleciła mi córka sąsiadki. Pierwszy raz ktoś wpadł na pomysł, by zrobić Szymonowi badania w poradni psychologiczno-pedagogicznej. Stwierdzono u niego afazję sensoryczno-motoryczną i został objęty wczesnym wspomaganiem rozwoju – tłumaczy jego mama.

Na początku trafił na zajęcia do przedszkola przy Bielskiej. Gdy powstał Wiodący Ośrodek Koordynacyjno-Rehabilitacyjno-Opiekuńczy przy Zespole Szkół Specjalnych, zaczął przychodzić tu razem z mamą. – Dopiero wtedy zauważyłam zmiany. W końcu zaczął mówić i widzę, jak dużo dają mu zajęcia logopedyczne z Sybillą Siarą. Wcześniej rozumiałam go tylko ja, teraz można się z nim dogadać. W ubiegłym roku nie chciał ćwiczyć i trudno mu się było skupić, ale od września coś się zmieniło i robi wszystko dużo chętniej. Pani Sybilla jest jedyną osobą, która z nim sobie świetnie radzi, dlatego te nasze wizyty w ośrodku są koniecznością. Jestem z tej pomocy bardzo zadowolona. Nie wyobrażam sobie tego, jak bez zajęć wyglądałoby nasze życie – podsumowuje.

Rodzina mieszka na Ostrogu, gdzie przeprowadziła się z Opola. – Wygrały względy ekonomiczne, bo sprzedając mieszkanie tam, tu kupiliśmy o wiele wygodniejsze, trzypokojowe. Poza tym Racibórz jest mały, więc wszędzie jestem w stanie dojść na piechotę – tłumaczy mama Szymona, która oprócz zajęć w ośrodku, chodzi z synem na naukę języka angielskiego i dwa razy w tygodniu na treningi piłki nożnej do Akademii Piłkarskiej Gol. – Wszystko odbywa się w formie zabawy. Na angielskim uczy się liczyć, poznaje kolory i zwierzątka, a na boisku ma dużo ruchu i nowych kolegów. Najważniejsze jest to, że on te zajęcia lubi i chętnie w nich bierze udział. W domu jest trudniej o skupienie się na ćwiczeniach. Pani Sybilla wyłapuje słówka, nad którymi musimy popracować i nam je wypisuje, ale przy mnie zazwyczaj syn się buntuje. Bardziej interesują go gazety motoryzacyjne, niż mówienie i pisanie – mówi pani Sławik.

W tym roku szkolnym Szymon został odroczony od nauki w pierwszej klasie. – Bardzo to przeżyłam, bo syn mnie ciągle pytał dlaczego jego koledzy poszli do szkoły, a on nie. Jemu wytłumaczyłam to w ten sposób, że nie dostał zgody, bo za mało ćwiczył, że musi się bardziej starać w nauce. Sobie, że skoro starsza córka zaczęła naukę w wieku sześciu lat, a Szymona odroczyli, to znaczy, że równowaga została zachowana. Wierzę, że w przyszłym roku nam się uda i trafi do zwykłej szkoły. Nie dopuszczam myśli, że mogłoby być inaczej, ale bardzo boję się kolejnych badań w poradni psychologiczno-pedagogicznej. Obawiam się, że Szymek może nie pasować do naszej oświaty, w której liczą się bardziej wyniki i statystyki, niż dziecko, a przecież nie wszyscy uczniowie muszą być orłami. Ci trójkowi też istnieją i trzeba im dać szansę – mówi pani Sławik i dodaje, że jej największym marzeniem jest to, by Szymek dostał się w nowym roku do szkoły na Płoni. By trafił tam na niewielką klasę, miłą nauczycielkę i został zaakceptowany przez rówieśników. By ktoś mu pomógł, gdy sam nie będzie w stanie sobie poradzić i wyciągnął pomocną dłoń, gdy okaże się, że nigdy nie będzie prymusem.

Duża dziewczynka powinna być grzeczna

Choć ma 4,5 roku, Lenka wygląda na dużo starszą. Jej mama mówi, że od początku rosła jak na drożdżach, ale jej rozwój fizyczny nie szedł w parze z rozwojem psychoruchowym, bo zaczęła bardzo późno chodzić i mówić. – Na początku tato Lenki uważał, że ja sobie tę jej chorobę wmawiam, bo nie chce mi się iść do pracy, ale ja widziałam, że coś jest nie tak i choć lekarze mówili, że trzeba zaczekać i obserwować rozwój córki, ja od razu zaczęłam szukać pomocy w internecie – mówi Karina Makrowicz.

Na własną rękę rozpoczęła żmudny proces szukania specjalistów z dziedziny dziecięcej neurologii, ortopedii, endokrynologii i logopedii. Towarzyszyły mu wyjazdy do Opola i Zabrza. Były badania genetyczne, buciki ortopedyczne wspomagające chodzenie i długie miesiące oczekiwań w kolejkach. W końcu postawiono diagnozę: zaburzenia ogólnorozwojowe i niepełnosprawność ruchowa. Dziś przyznaje, że choć mieszkała i pracowała na Ostrogu, nie miała pojęcia, że przy popularnej tu „Dziesiątce” działa ośrodek, w którym odbywają się zajęcia z wczesnego wspomagania rozwoju dziecka. Na początku trafiła jednak z córką do Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Niesłyszących i Słabosłyszących. Dopiero po kilku miesiącach ktoś podpowiedział, że może korzystać z zajęć na Ostrogu.

Lenka przychodzi tu z mamą od trzech lat. Ma zajęcia logopedyczne, ćwiczenia poprawiające integrację sensoryczną i terapię ręki. – Codziennie przełamujemy jakieś bariery. O ile kąpiele w wannie nie były dla córki problemem, to już woda lecąca z prysznica przerażała ją i w kontakcie z ciałem sprawiała ból. Trzeba było ją oswoić z myjkami, których dotyk sprawiał, że je od razu wyrzucała i huśtawkami, których się bała. To były takie drobne trudności, przez które wspólnie przechodziłyśmy, a wszystko za sprawą terapii i zajęć odbywających się w ośrodku – tłumaczy mama dziewczynki i dodaje, że dziś Lenka pomaga jej w przygotowywaniu posiłków, sprzątaniu i innych pracach domowych, które bardzo lubi.

Mama z córką są praktycznie nierozłączne, więc ogromnym ułatwieniem okazała się praca, którą pani Makrowicz dostała w Zespole Szkół Specjalnych, jako pomoc nauczyciela. Gdy Lenka jest w przedszkolu, jej mama nabiera doświadczenia w opiece nad innymi dziećmi. – Bałam się tego pierwszego dnia, bo nie wiedziałam jak zniesie rozstanie ze mną. Wygrała ciekawość. Weszła w nowe środowisko, poznała nowe dzieci, zabawki, zajęcia. W ubiegłym roku bawiła się jeszcze sama. Teraz zaczyna oswajać się z rówieśnikami, a w kontaktach pomaga jej to, że wspomagana zajęciami logopedycznymi, coraz lepiej mówi. Ja rozumiałam ją zawsze, ale widzę, że teraz dzieci zauważyły, że z Lenką można się już dogadać – opowiada pani Karina.

Pierwsza myśl, która przyszła jej do głowy zaraz po postawionej Lenie diagnozie to pytanie, czy podoła. – Jestem matką samotnie wychowującą dziecko. Wiedziałam, że nasze społeczeństwo nie jest tolerancyjne i bałam się odrzucenia. Właściwie codziennie spotykają nas sytuacje, w których ktoś zwraca mi uwagę, że moja córka źle się zachowuje. A ona robi się szczególnie niecierpliwa w kolejce do kasy. Słyszę wtedy, że taka duża dziewczynka to powinna już grzecznie stać. Nie chcę za każdym razem tłumaczyć wszystkim, że Lenka nie rozwija się tak jak inne dzieci i inaczej niż one reaguje. Na szczęście są też inni ludzie. W sklepie przy Siwonia, sprzedawczynie nas znają i Lenka czuje, że przychodzi do każdej z nich jak do cioci – tłumaczy pani Makrowicz i ma nadzieję, że w życiu jej córki takich dobrych cioć i tolerancji będzie coraz więcej.

Pomnożona radość

Na pierwszy rzut oka Olek jest bardzo samodzielnym i otwartym chłopcem. Jest też zagadką dla wielu psychologów i terapeutów, których wciąż zaskakuje bezbłędnie wykonywanymi zadaniami. Do Wiodącego Ośrodka Koordynacyjno-Rehabilitacyjno-Opiekuńczego trafił ze względu na potrzebę wczesnego wspomagania. Rodzice, po konsultacji z poradnią pedagogiczno-psychologiczną, podjęli decyzję o odroczeniu go o rok od nauki w szkole. – Od momentu, w którym ktoś nam to zasugerował do czasu złożenia przez nas wniosku o odroczenie przeszliśmy długą drogę. To była trudna decyzja i choć źle się z nią czuliśmy, wiedzieliśmy od początku, że ważniejsze od naszego samopoczucia i reakcji środowiska jest dobro Olka – podkreśla jego mama.

Na początku słyszała od wszystkich zazwyczaj te same słowa: dajcie synowi czas, obserwujcie go i pozwólcie by rozwijał się w swoim tempie. Ale rozwój Olka od początku nie przebiegał zbyt harmonijnie. Niektóre umiejętności rozwijał bardzo dobrze, a inne słabiej. Do dziś lubi układać klocki Lego i świetnie radzi sobie nawet ze skomplikowanymi puzzlami. Potrafi być skupiony i cierpliwy, ale pod warunkiem, że jego uwaga jest skoncentrowana na jednej czynności. W przypadku zabawy w większej grupie rówieśników, o skupieniu nie ma mowy, bo jest zbyt wiele bodźców, które go rozpraszają.

Pierwsze sygnały, że Olkowi warto się przyjrzeć pojawiły się w żłobku. – Zaproponowano nam wizytę u logopedy. Nie przejęliśmy się tym specjalnie, bo po konsultacji okazało się, że wystarczy Olka obserwować. Potem zapisaliśmy go do przedszkola z oddziałem integracyjnym przy Bielskiej. W jego grupie było kilkanaścioro dzieci, w tym sporo potrzebujących stałej pomocy wychowawczyń. Na ich tle Olek wypadał dobrze, ale w następnym roku zwrócono nam uwagę, że naszemu synowi przydałyby się dodatkowe zajęcia z integracji sensorycznej. Zauważyliśmy, że Olek nie lubi być brudny i jest nadwrażliwy na deszcz do tego stopnia, że każda kropla bardzo mu przeszkadza. Zaczęliśmy szukać pomocy na własną rękę – opowiada tato Olka.

Początkiem współpracy z WOKRO stała się zorganizowana przez ośrodek w listopadzie ubiegłego roku konferencja na temat świadomego przeciwdziałania i zapobiegania deficytom emocjonalnym dziecka „Nie przydeptuj małych skrzydeł”. – Poszłam na Zamek Piastowski żeby się czegoś ciekawego dowiedzieć, a spotkałam tam panią koordynator Hanię Nitefor, która zainteresowała się naszym przypadkiem i zaproponowała zajęcia w ośrodku. Do tej pory korzystaliśmy z pomocy dla syna wyłącznie prywatnie. Teraz otwarły się nowe możliwości – podsumowuje mama Olka i przyznaje, że dla rodzica trudnym momentem terapii jest uświadomienie sobie, że dziecko wymaga pomocy z zewnątrz. – Nie dziwię się matkom, które wypierają postawione przez lekarzy diagnozy. Nam też na początku było bardzo trudno to zaakceptować. Olek jest naszym drugim synem, więc mimo różnic charakterów, sami widzieliśmy, że jego rozwój nie przebiega tak jak powinien. Miał problemy z wymienieniem pór roku, zapamiętaniem dni tygodnia i sprawnością dłoni. Dopiero w ubiegłym roku, gdy wybrał lewą rękę, jako tę, którą chce się częściej posługiwać, zaczął się u niego proces nauki rysowania i pisania – mówi mama Olka. Jego tato przyznaje, że nie wyobraża sobie jak wyglądałoby ich życie bez ośrodka. – Rok zajęć z profesjonalną kadrą dał Olkowi bardzo dużo. Wszyscy terapeuci koordynują swoją pracę z dzieckiem i na bieżąco wymieniają się informacjami na jego temat. To bardzo pomaga. Rodzice mogą w każdej chwili zadzwonić z pytaniami i nigdy nie zostają zostawieni bez odpowiedzi. Najważniejsze jest jednak to, że Olek przychodzi tu z radością. Jest bardzo pogodnym dzieckiem, więc chcielibyśmy tę jego radość życia utrzymać – podsumowują rodzice.

Katarzyna Gruchot

  • Numer: 1 (1444)
  • Data wydania: 07.01.20
Czytaj e-gazetę