Dziewczyny z biura
Wywodząca się z drukarskiej rodziny Hercogów Maria Antończyk do dziś pamięta okupiony łzami dzień pierwszej wypłaty. Potem tak się zahartowała, że potrafiła trzasnąć dyrektorskimi drzwiami. Stefę Wawoczny rzucano zawsze na głęboką wodę, dzięki czemu równie dobrze radziła sobie w biurze, jak i na produkcji, a serca klientów podbijała parzoną kawą z gruntem. Najmłodsza stażem Danuta Szulik szlify zawodowe zdobywała w księgowości, ale zza cyfr zdołała dostrzec, że najprzystojniejsi chłopcy pracują w zecerni.
Najlepsze argumenty są za drzwiami
Powojenną administrację drukarni tworzyli na początku panowie. Najpierw działem kierował Edmund Affa, po nim zastępcą dyrektora do spraw administracji i handlu został Julian Muszyński, a potem Eugeniusz Mazur. Pierwszym księgowym, który pojawił się na liście płac pracowników drukarni z 4 kwietnia 1946 roku był Józef Strużyna, którego w 1957 roku zastąpił Henryk Sołtys. Wyjątek w męskim świecie liczb stanowiła Jadwiga Gierucka, ale po niej głównymi księgowymi byli Mieczysław Chlebowski i Henryk Wochnik.
Choć administracją kierowali panowie, to jej trzon zawsze stanowiły kobiety. Jedną z nich była Maria Hercog, córka mistrza Czesława i siostra zecera Józefa, która w 1965 roku rozpoczęła pracę w drukarni jako kasjerka. – Kiedy naszą drukarnię przejęły Raciborskie Zakłady Przemysłu Terenowego, należała do nich również stolarnia, modelarnia i odlewnia żeliwa. Miałam wypłacić załodze pensje, które przygotowałam już w kopertach i nagle patrzę, a tu przychodzi jakiś tłum, a ja nie wiem kto jest kim, bo oni wszyscy brudni i w takich samych roboczych ubraniach. Bałam się, że wydam te pieniądze jakimś obcym i ze strachu popłakałam się. Pomogła mi moja koleżanka Lusia, która znała więcej pracowników niż ja – opowiada o swoich początkach w drukarni pani Maria.
Do pracy przyjmował ją Czesław Obała, którego zastąpił potem Henryk Niczyporuk. – Ten drugi znany był z tego, że miał wojskowy dryl i nie lubił, gdy ktoś sprzeciwiał się jego decyzjom. Kiedy wchodził do biura, każda z nas musiała mieć w ręce gazetę, bo uważał, że dzień należy zacząć od prasówki. Jak zobaczył, że nie ma gazet, to było źle – opowiada pani Maria, która w trakcie pracy w drukarni wyszła za mąż i od tej pory była Marią Augustyniak. Dziś nie pamięta już któremu dyrektorowi się postawiła, ale poszło o wczasy w Szczyrku. – Załatwiłam sobie wyjazd do naszego zakładowego ośrodka za zgodą dyrektora, a potem się okazało, że w tym terminie nie da mi urlopu. Tak się wkurzyłam, że jak trzasnęłam jego drzwiami, to o mało z futryn nie wyleciały. W końcu ustąpił, ale tyle kosztowało mnie to nerwów, że jak już się znalazłam w Szczyrku na stołówce, to zupy zjeść nie mogłam, tam mi się trzęsły ręce – mówi po latach.
Gdy trafiła do księgowości, kierowała nią Jadwiga Gierucka, którą wspomina z ogromnym szacunkiem. – To była wspaniała kobieta o wysokiej kulturze osobistej i inteligencji. Wiele się od niej nauczyłam – podsumowuje pani Maria, która przeszła następnie do kadr prowadzonych przez Elfrydę Otlik, potem została specjalistą ds. płac, a pod koniec pracowałam jako zastępca kierownika, którym był wtedy Zygmunt Rybacki. W zakładzie na Staszica została do końca, przechodząc po jego zamknięciu na zasiłek dla bezrobotnych.
Kobieta, która żadnej pracy się nie boi
Gdyby Kobieta Pracująca z serialu „Czterdziestolatek” zobaczyła świadectwa ukończonych przez panią Stefę kursów, zrozumiałaby, że wyrosła jej potężna konkurencja. Pracę w drukarni rozpoczęła 1 lipca 1967 roku, jeszcze jako Stefania Nicz, od stażu w dziale ekonomicznym u Ireny Ferdyn. – Razem ze mną przyszła moja koleżanka z „Ekonomika” Lidka Korczok. Wszystkiego musiałyśmy się nauczyć, ale ja się niczego nie bałam i gdy tylko trzeba było jechać na jakieś szkolenie, chętnie jechałam – mówi pani Stefa, która ma za sobą między innymi ukończony kurs kalkulacji, BHP oraz normowania pracy w przemyśle i jego organizacji.
W 1988 roku została kierownikiem magazynu. – Magazynierem był pan Rzarzonka, a moim zastępcą Janka Sobala. Obie w tym samym czasie zaszłyśmy w ciążę. Janka urodziła w październiku a ja w grudniu, dlatego oddelegowano potem do magazynu Grażynę Drelich, która nas zastępowała, gdy byłyśmy na macierzyńskim – wspomina pani Wawoczny i dodaje, że jako matka często korzystała z oferty, którą zakład przygotowywał dla rodzin swoich pracowników. – W czasach kryzysu, kiedy trudno było cokolwiek dostać, drukarnia zawsze dbała o to, by dzieci drukarzy miały na Mikołaja wspaniałe paczki. Imprezę robiliśmy w „Strzesze”, albo w świetlicy Kolzamu. Moje dzieci zawsze wolały mikołajki w drukarni, niż w ZEW-ie gdzie pracował mąż. W święto pracy była dla wszystkich kiełbasa i oranżada, a na wakacje jeździło się na wczasy zakładowe do Dźwirzyna. Przed świętami nasi pracownicy dostawali wyroby ze Ślązaka i Koncentratów. Przyjeżdżały do nas transporty z rybami, kurczakami, ziemniaki i jabłkami, a jak Alfred Malcharczyk, dla którego robiliśmy pudełka na torty, nie sprzedał wszystkich pączków, to na drugi dzień przywoził je do drukarni – opowiada pani Stefa.
W styczniu 1992 roku została mistrzem produkcji, odpowiedzialnym za cały dział. – Nie mieliśmy próbników, więc gdy przychodził klient i życzył sobie plakat w jasnym różu, to tak pisałam w zamówieniu. Maszynista, który musiał sam mieszać farby, pytał mnie potem, czy to ma być róż majtkowy czy może jakiś inny – wspomina ze śmiechem pani Stefa, która przygotowując takie zamówienie musiała wiedzieć ile użytków zmieści się na jednym arkuszu, ile potrzeba do tego papieru i odpowiednio wszystko skalkulować. Jej zdolności organizacyjne doceniono w czerwcu 1996 roku, gdy została zastępcą kierownika zakładu, wtedy Stanisława Wasiuty. Dwa lata później przeszła do pracy w „Nowin Raciborskich”, gdzie pozostała aż do emerytury.
Dobra atmosfera buduje dobre wspomnienia
Dla pani Danuty drukarnia była zawsze zakładem prestiżowym. – Pracowali w niej ludzie na pewnym poziomie: oczytani, inteligentni i nierzadko uzdolnieni artystycznie, którzy na dodatek dobrze zarabiali. Najprzystojniejsi byli zecerzy. Jak byłyśmy jeszcze panienkami to lubiłyśmy tam chodzić, ale zawsze bałyśmy się rządzącego tym działem dziadka Hercoga. Pan Czesław był w drukarni ogromnym autorytetem. On na nas nigdy nie krzyczał, ale wystarczyło, że spojrzał – wspomina ze śmiechem po latach pani Szulik, która wcześniej nosiła nazwisko Mielniczyn. Do zakładu przy ul. Staszica trafiła w 1967 roku mając już doświadczenie zdobyte w Zrzeszeniu Budowy Domków Jednorodzinnych, gdzie była główną księgową. – Należeliśmy wspólnie ze spółdzielnią do Zjednoczenia w Opolu, a budowaliśmy domy przy ulicach Skłodowskiej, Radosnej i Szczęśliwej. Po skończonej inwestycji firmę rozwiązano, a ja przeszłam do pracy w Zakładach Graficznych, gdzie trafiłam pod skrzydła Mieczysława Chlebowskiego. To był starszy pan o wysokiej kulturze osobistej i świetny szef. Nie potrafię ocenić jakim był głównym księgowym, ale wiem, że takich ludzi jak on dziś się już nie spotyka. Ponieważ cała administracja mieściła się na ostatniej kondygnacji budynku, miałyśmy stały kontakt z wszystkimi dyrektorami. Najbardziej ceniłam Jana Machela, który trafił do nas z Zakładów Przemysłu Terenowego i przez pewien czas był moim sąsiadem z osiedla przy ul. Ludwika. To był niezwykle uprzejmy i kulturalny człowiek, dla którego pracownik był zawsze najważniejszy – mówi pani Danuta, absolwentka Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Katowicach.
Jak sama podkreśla, największą zaletą pracy w drukarni była panująca tam atmosfera. – Rzadko się zdarza, żeby w zdominowanym przez kobiety dziale nie było żadnych kłótni, ale my naprawdę się lubiłyśmy i choć nasze losy były później różne, to do tej pory utrzymujemy ze sobą kontakt. Dobre relacje nie kończyły się w zakładzie. Razem wychodziliśmy na zabawy, albo do kina, a 1 Maja był dla mnie zawsze wielkim świętem, na które bardzo się cieszyłam. Pamiętam, że do domu wracałam wtedy dopiero nad ranem. Wiem, że młodość zawsze wspomina się z sentymentem, ale gdy wnuki opowiadają mi nieraz jakie warunki pracy panują w korporacjach, to nie mogę w to uwierzyć. W drukarni było zawsze sympatycznie i jeden na drugiego mógł liczyć – relacjonuje pani Danuta.
Kiedy w 1976 roku Zakłady Graficzne przeszły reorganizację i zostały włączone do Przedsiębiorstwa Papierniczo-Poligraficznego Prodryn w Będzinie, to tam znalazła się dyrekcja i księgowość zakładu, który od tego czasu miał już tylko kierowników. – Nasz dział został rozwiązany, ale ponieważ po reformie administracji kraju w takiej sytuacji jak my znalazło się wiele zakładów, przy urzędzie miasta powstała komisja, która pomagała pracownikom w znalezieniu nowej pracy. Ja dostałam propozycję przejścia do „Budowlanki” i z niej skorzystałam – podsumowuje Danuta Szulik.
Oprócz bohaterek tego artykułu, przez administrację drukarni i jej poszczególne działy przewinęło się sporo pań, wśród których znalazły się pracujące w sekretariacie: Leokadia Kunysz, Agnieszka Otlik, Irena Piontek, i Lilianna (Kwiatek) Gruszczyk, a także Renata (Kocjan) Gebauer i Małgorzata Sekuła z ekspedycji, główny ekonomista Irena Ferdyn, Elżbieta Czogała (dział zaopatrzenia, zbytu i transportu) oraz Inga Wiertelorz, Emilia Myrczek, Elfryda Otlik, Gertruda (Jasny) Lopocz, Ema Jasny, Augustyna Warżała, Krystyna (Kocjan) Dzierżenga, Lidia Korczok i Anna Koziarczyk. W drukarni mówiło się o nich, że to po prostu „dziewczyny z biura”. I takimi pozostaną w pamięci pracowników, którzy przewinęli się przez zakład w ciągu 54 lat istnienia drukarni.
Katarzyna Gruchot
Najnowsze komentarze