Wtorek, 19 listopada 2024

imieniny: Elżbiety, Seweryny, Salomei

RSS

Agata Wieczorek: szkołę widzę wielką

14.05.2019 00:00 red

Swoją przyszłość chciała związać ze Szczecinem, ale los sprawił, że wróciła do Raciborza. Odnalazła tu miłość, spokój i spełnienie, a na wyspiarskim Ostrogu, który wcześniej wydawał się końcem świata, zakotwiczyła na 26 lat. Dziś niczego nie żałuje i ma nadzieję, że jej szkoła nad Odrą jeszcze rozwinie swoje żagle.

Bajki o mydle

Gdyby dzieciństwo małej Agaty składało się z zapachów to ten kojarzący się najgorzej związany byłby z raciborskim żłobkiem przy ul. Rzeźniczej, a najpiękniej pachniałyby placuszki babci Rozalii. Gdyby dodać do tego smaki, na pierwszym miejscu znalazłyby się żelkowe misie i lizaki kupowane w kamiennym kiosku na rogu ulic Opawskiej i Drzymały, oranżada z parkowej restauracji i popularne na Wschodzie omlety blin a blin. Nie wiadomo, czy ostatnią potrawę przywieźli ze sobą wywodzący się z Litwy rodzice jej ojca, czy pochodzący z Białorusi tato mamy. Obie rodziny spotkały się po wojnie na Pomorzu. Franciszek i Rozalia Turakiewiczowie wraz z czwórką swych dzieci przyjechali do Polski w 1956 roku i zamieszkali w okolicach Nowogardu. W to samo miejsce trafiła rodzina mamy – Kazimiera i Stanisław Miedźwieccy. Ich córka Krystyna i syn Turakiewiczów – Józef, trafili do tej samej szkoły podstawowej w Żabowie. – Dziadek Stanisław prowadził gospodarstwo, w którym miał konie, świnie i krowy, ale dbał o to, by babcia miała zawsze najmodniejsze sukienki i futra. Jej kupował nową garderobę, a dzieciom książki. Pamiętam je z dzieciństwa, bo miały piękne ilustracje Szancera – wspomina pani Agata. Turakiewiczowie przeprowadzili się po pewnym czasie do Raciborza, ale przyjaźń Krystyny i Józefa okazała się tak trwała, że rozłąka ją tylko wzmocniła. Świeżo upieczona absolwentka szkoły położnych w Szczecinie zaraz po ślubie w 1967 roku zamieszkała z mężem w Raciborzu. Na początku pracowała jako położna środowiskowa w Łubowicach, a potem w raciborskim szpitalu, gdzie przez wiele lat pełniła funkcję oddziałowej ginekologii. Pan Józef związał się zawodowo z Rafametem, Polleną i Raciborzanką, która przekształciła się potem w Mieszko. – Jak byłam małą dziewczynką, opowiadał mi na dobranoc o tym, jak się robi mydło. Te jego historie o gotowaniu w kadziach i dodawaniu ługu były ciekawsze niż bajki – wspomina pani Agata i dodaje, że jej tato był złotą rączką. – Przez lata zimą jeździłam na zrobionych przez niego sankach. Z wózka po mojej córce Oli skonstruował kosiarkę, która przetrwała dwadzieścia lat. Dzięki temu, że często tacie asystowałam, potrafię dziś naprawić wiele rzeczy sama – dodaje. Pracujący rodzice na początku posłali małą Agatkę do żłobka, który mieścił się przy ul. Rzeźniczej. Wytrzymała tam 11 dni, a uraz pozostał na tak długo, że żadne z trojga jej własnych dzieci nigdy do żłobka nie trafiło. – Dziś mam 50 lat, a jak przechodzę ulicą Rzeźniczą, to czuję zapach lizolu, który kojarzy mi się z tym żłobkiem. Opiekowała się mną na zmianę babcia Rozalia, która była sprzątaczką i jej siostra z mężem, którzy byli dozorcami w domu partii. Znam ten budynek bardzo dobrze, bo często tam przebywałam – opowiada pani Agata, która trafiła w końcu do przedszkola przy Ogrodowej. – Mama zaczynała pracę w szpitalu o 6.00, ale przedszkole było wtedy jeszcze zamknięte. Miałyśmy taki system, że podprowadzała mnie pod furtkę, gdzie czekałam na palacza, który mnie wpuszczał do środka. Siadałam sobie i przeglądałam jakąś książeczkę – wspomina po latach i dodaje, że w czasach szkolnych to, że jej mamę znało wiele osób, stało się dla niej przekleństwem. Gdy tylko złamała zakaz wychodzenia z domu, mama od razu wiedziała gdzie i o której godzinie była.

W imię miłości do pewnego bliźniego

Czasy licealne zaczęły się od fascynacji modą, weekendowej pracy w Raciborzance, gdzie można było ćwiczyć zwinność zawijając krówki w papierki i poznawania legend ILO. Agata Turakiewicz śpiewała w chórze maestro Libery, chodziła na zajęcia z historii z Benedyktem Motyką, który

przygotowywał uczniów do olimpiad, uczyła się u guru języka polskiego profesora Janusza Nowaka i świetnej matematyczki Anny Szczęsnej. Bardzo ciepło wspomina też wychowawczynię Janinę Mularczyk, która była rusycystką. – W ósmej klasie ogromnie zaimponowała mi nasza młoda sąsiadka,która w czasach kryzysu potrafiła sobie uszyć fajne rzeczy. W domu była maszyna, która szyła tylko w obecności taty. Jak go nie było, od razu się psuła, a gdy tylko do niej podszedł zaczynała pracować bez zarzutu. Kupowałam „Burdy” z wykrojami i próbowałam szyć – wspomina pani Agata, która pod wpływem pierwszych sukcesów zdecydowała, że jej życiową drogą będzie krawiectwo. Wkrótce fascynacja szyciem ustąpiła fascynacji ruchem Maitri, z którym związał się jej licealny kolega ze starszej klasy – Zbyszek Wieczorek. Dziś pani Agata przyznaje szczerze, że bardziej zależało jej na kontakcie z przystojnym kolegą, niż solidarności z ubogimi Trzeciego Świata. Nie przeszkadzało to jednak w pomaganiu biednym, dla których wspólnie przygotowywali paczki. – Poznaliśmy się na treningach u profesora Motyki, a potem jeździliśmy w niedziele po raciborskich parafiach opowiadając o naszym ruchu i zbierając datki na rzecz ubogich. Wtedy pierwszy raz trafiłam do Różanego Pałacu w Krzyżanowicach i przypomniało mi się, że moja babcia Kazia pracowała kiedyś w prewentorium dla mężczyzn niepełnosprawnych intelektualnie – tłumaczy pani Agata, która zdecydowała się studiować rewalidację upośledzonych umysłowo na Uniwersytecie Szczecińskim. O wyjeździe na drugi koniec Polski zdecydowało rozstanie z panem Zbyszkiem. W Szczecinie zakochała się od pierwszego wejrzenia, bo w końcu ilu jest studentów, którzy do sesji egzaminacyjnej mogą się przygotowywać leżąc na plaży? Chciała z nim związać swoją przyszłość, ale przed końcem wakacji okazało się, że obiecanej wcześniej pracy jednak nie będzie. Pani Krystyna złożyła w imieniu córki podanie o pracę w raciborskiej „Dziesiątce”, a Henryka Białuska, która nią wtedy kierowała, od razu zgodziła się ją przyjąć. I tak się skończył sen o mieście, w którym pani Agata chciała zapuścić korzenie. Wróciła w weekend, a już w środę 1 września 1993 roku zaczynała swój pierwszy dzień pracy. Dla szkoły to był również pierwszy dzień nauki w nowej siedzibie przy ulicy Królewskiej. – Pamiętam ten moment doskonale. W drzwiach przywitała mnie pani Bogusia. Pani jest tą nową nauczycielką? A ja jestem panią woźną – powiedziała z taką serdecznością, że od razu poczułam, że w tej szkole musi być fajna atmosfera – podsumowuje Agata Wieczorek.

Szkoła, która niesie pomoc

Zamieszkała u rodziców, a wieczory spędzała nad kartkami papieru i kalkami przygotowując dzieciom pomoce naukowe. Pan Turakiewicz dziwił się bardzo, że po pięciu latach studiów można skończyć na wycinankach, ale jego córce praca w szkole dawała wiele satysfakcji. Szybko okazało się że gruntowne wykształcenie jest niczym

w porównaniu ze zdobytym doświadczeniem. – Podczas studiów pracowałam w pokazowym ośrodku dla osób z głęboką niepełnosprawnością, ale szkoła dawała nam przede wszystkim wiedzę teoretyczną. Moje koleżanki ze Studium Nauczycielskiego były dużo lepiej przygotowane do tej pracy niż ja. Nie potrafiłam grać na żadnym instrumencie, nie byłam uzdolniona plastycznie, a to jest bardzo potrzebne w pracy z dziećmi niepełnosprawnymi. Jakoś sobie jednak radziłam, ale bardzo dużo zawdzięczam Maryli Żurek, pod skrzydła której trafiłam – przyznaje pani Agata i dodaje, że fortel z ucieczką przed starą miłością nie powiódł się. Odległość jaka dzieliła

Szczecin od Krakowa, gdzie studiował pan Zbyszek, okazała się niewystarczająca. Historia zatoczyła koło i tak jak kiedyś rodzice pani Agaty, których połączyła szkolna miłość odnaleźli się po latach, tak i ją spotkał podobny los. 6 stycznia 1994 roku wyszła za mąż za swojego pierwszego licealnego chłopaka. Ślub odbył się w kościele św. Jakuba, a wesele w restauracji „Raciborskiej. – Koleżanki z liceum widziały moją przyszłość w ten sposób: otwieram im drzwi w powyciąganym swetrze, do którego przyczepiły się zasmarkane dzieci, a gdzieś w tle, z rozwianym włosem, siedzi nad książkami mój mąż – filozof. Co do jednego się nie pomyliły – osobą twardo stąpającą po ziemi jestem w tym związku ja – podsumowuje ze śmiechem i choć Ostróg wydawał się jej końcem świata, to właśnie tu zamieszkała z mężem w jego kawalerce. Gdy przyszły na świat dzieci, zgodnie z postanowieniem z dzieciństwa, żadne z nich nie trafiło do żłobka. Olą i Mateuszem zajmowała się opiekunka, a najmłodszą Zosią – babcia. Po 26 latach spędzonych w szkole specjalnej, którą teraz kieruje, Agata Wieczorek przyznaje, że miała wielkie szczęście, że nie została w Szczecinie. – Spotykam naszych uczniów pracujących w sklepach, albo barach i kiedy widzę jak sobie radzą w dorosłym życiu to jestem z nich naprawdę dumna – podkreśla pani dyrektor i mówi o nowych wyzwaniach, które przed nią stoją. – Przy szkole funkcjonuje Wiodący Ośrodek Koordynacyjno-Rehabilitacyjno-Opiekuńczy, który zapewnia dzieciom do 7 roku życia zajęcia wczesnego wspomagania. Bardzo mnie wspierają w tych zadaniach koordynatorka Hanna Nitefor i wicedyrektor szkoły Joanna Burszyk. Jesteśmy w trakcie realizacji dużego projektu unijnego, dzięki któremu doposażamy szkołę w specjalistyczne pomoce, a przede wszystkim zapewniamy naszym uczniom wiele dodatkowych zajęć. Ostatnio udało nam się kupić profesjonalny przewijak dla dzieci używających pampersów, co bardzo ułatwiło pracę naszym pomocom nauczyciela. Pozyskałam także dodatkowe fundusze na szkolenie nauczycieli szkoły przysposabiającej do pracy. Siedem osób zostało trenerami pracy osób niepełnosprawnych – tłumaczy. Największym marzeniem nowej dyrektor jest to, by szkoła stała się centrum wsparcia dla rodziców dzieci z niepełnosprawnością. – Zaczyna nam brakować miejsca. Musimy rozbudować infrastrukturę tak, aby zapewnić wszystkim jak najlepsze warunki do pracy. Chciałabym dobudować pawilon, do którego przeniosłabym pracownie zawodowe dla uczniów szkoły przysposabiającej do pracy, znalazłoby się w nim miejsce także na gabinety rewalidacji. Ważnym punktem moich planów jest nawiązanie współpracy z pracodawcami w zakresie praktyk wspomaganych, a w przyszłości utworzenie ośrodka aktywizacji zawodowej dla osób z niepełnosprawnością. To wszystko układa się w taką wizję Zespołu Szkół Specjalnych, w którym rodzice dzieci zagrożonych niepełnosprawnością i niepełnosprawnych uzyskają profesjonalną pomoc i wsparcie. A to wszystko w atmosferze zrozumienia i życzliwości – podsumowuje Agata Wieczorek.

Katarzyna Gruchot

  • Numer: 20 (1404)
  • Data wydania: 14.05.19
Czytaj e-gazetę