Wtorek, 19 listopada 2024

imieniny: Elżbiety, Seweryny, Salomei

RSS

Eustachia Sujdak - anielska cierpliwość pani od biologii

26.02.2019 00:00 red

Tolerancji nauczyła się dorastając w miejscu, gdzie obok siebie żyła ludność katolicka, żydowska i prawosławna. Pierwsze doświadczenia zawodowe zdobywała w szkole nie bez powodu nazywanej Atenami Wołyńskimi, a w czasie wojny pomagała Żydom. Te doświadczenia ukształtowały ją i sprawiły, że do końca życia pozostała pedagogiem, dla którego zawsze najważniejszy pozostawał człowiek.

Ważna lekcja tolerancji

W rodzinie pani Eustachii wszyscy wiedzieli, że jej mama Anna Kościółek oddając swoją rękę Józefowi Grzebykowi popełniła mezalians. Pannie z wyższych sfer i prostemu rolnikowi żyło się jednak dobrze, a z gospodarstwa, które mieli w Białej, dzisiejszej dzielnicy Rzeszowa, bez problemu potrafili utrzymać i wykształcić sześcioro swych dzieci: Janinę, Eugenię, Eustachię, Tadeusza, Franciszka i Czesławę. – Dla babci Anny praca w polu i dbałość o gospodarstwo była zawsze na pierwszym miejscu. W domu, który kupili potem w Żyrakowie, było raczej surowo, za to u mieszkającej w bliźniaczym domu jej siostry Wiktorii królowały koronki, falbanki i haftowane serwetki, które robiły na nas ogromne wrażenie. Zawsze gdy przyjeżdżałam z młodszą o cztery lata siostrą Jadzią na wieś, biegłyśmy też przywitać się z cioteczną babką Kmiotkową. Nasza była trochę o ten zachwyt zazdrosna i zwykła wtedy mawiać: już do niej lecicie, a ona cały majątek w karty przegrała – opowiada córka pani Eustachii – Alicja Świętek i dodaje, że nigdy nie udało się sprawdzić, czy te babcine informacje były prawdziwe.

Jej mama urodziła się 21 grudnia 1913 roku w Białej i została ochrzczona w cerkwi unickiej. – To było zimą, a cerkiew stała bliżej domu, niż kościół katolicki. Miała być Stanisławą, ale ksiądz uznał, że Eustachia będzie odpowiedniejsza i tak zostało. W rodzinie i tak wszyscy mówili do niej Stasia. Mama często opowiadała, że wyrosła w duchu tolerancji, w miejscu, w którym żyło wiele nacji i kultur. Wigilię obchodziło się dwa razy. W domu katolicką, 24 grudnia, a dwa tygodnie później razem ze znajomymi grekokatolikami – tłumaczy pani Alicja.

Oprócz Eugenii, która tak jak rodzice zajęła się rolnictwem, reszta sióstr została nauczycielkami i całe życie związała z oświatą. 24 czerwca 1933 roku pani Eustachia ukończyła Prywatne Seminarium Nauczycielskie Żeńskie im. Królowej Jadwigi w Dębicy. O pracę było jednak trudno, więc tę pierwszą zaczęła w zakładach jajczarskich. Kiedy dowiedziała się od swojej koleżanki Romy Sygnarskiej, że zespół szkół w Krzemieńcu poszukuje nauczycieli, długo się nie namyślała. Placówka nazywana Atenami Wołyńskimi była bardzo ważnym ośrodkiem edukacyjnym i kulturalnym dla południowo-wschodnich Kresów Rzeczypospolitej, oferując wykształcenie podstawowe, średnie, zawodowe, a nawet półwyższe. We wrześniu 1938 roku panna Grzebyk dołączyła do sporego grona nauczycieli szkoły i jak wielu z nich, zamieszkała u ukraińskich gospodarzy. Wakacje poprzedzające wybuch wojny spędziła w rodzinnym domu. – Do Wołynia przyjechała pod koniec sierpnia, ale Ukrainka, u której mieszkała namówiła ją do powrotu do domu. Posłuchała jej i dzięki temu uratowała życie – podkreśla pani Alicja.

Ze wschodu na zachód

Wojna zastała rodzinę w Żyrakowie. Janina prowadziła tajne nauczanie, Tadeusz i Czesława działali w ruchu oporu, a Eustachia pracowała w tamtejszym urzędzie gminy i wystawiała fałszywe kenkarty dla ukrywających się Żydów. – Mama była osobą z natury skrytą i o czasach wojny nigdy z nami nie rozmawiała. Żałowałam, że nikt nie wiedział, jak wielu osobom wtedy pomogła. Wiemy tylko, że wujka Tadeusza i wujka Olka, męża cioci Czesi, poszukiwało gestapo, a ciocia Czesia siedziała w więzieniu w Krakowie. Mama chodziła do niej na piechotę – opowiada pani Alicja.

Jej rodzice poznali się podczas wojny w urzędzie w Dębicy, ale pobrali dopiero w 1947 roku. Stanisław Sujdak mieszkał w wiosce obok, a z wykształcenia był elektrykiem, dzięki czemu bez problemu dostał pracę w Przedsiębiorstwie Robót Budowlanych w Raciborzu. Na Ziemie Odzyskane wyjechali w 1949 roku już z półtoraletnią córką Alicją. Rodzina wprowadziła się do zakładowego mieszkania w kamienicy przy ul. Kościuszki, które wymagało jednak gruntownego remontu. – Mieszkanie było duże, ale w kiepskim stanie. Pamiętam, że jeden z pokoi był wyłączony z użytku, bo zarwała się w nim podłoga, ale mamę bardzo cieszył ogród, w którym spędzała dużo czasu. Rodzice przyjaźnili się Marią i Rafałem Kłosokami, którzy mieszkali niedaleko nas, bo na terenie starej rzeźni. Pani Maria była nauczycielką w szkole głuchych i dzięki niej poznali i zaprzyjaźnili się też z Kasiuchniczami. Po kilku latach przenieśliśmy się do mieszkania przy ulicy Stalmacha 13, gdzie mieszkali sami kresowiacy. Naszymi sąsiadami na pierwszym piętrze byli Ruczajowie, na drugim Detynowie. Ostatnia przeprowadzka była w 1974 roku do kamienicy przy ulicy Długiej, gdzie rodzice mieli wreszcie centralne ogrzewanie – wspomina Alicja Świętek.

Panią Eustachię odwiedzały często siostry. Janina przyjeżdżała z Wałbrzycha, a Czesława z Olsztyna. Były ze sobą bardzo związane już od czasów seminarium nauczycielskiego. Przez rok pani Stasia opiekowała się najstarszym synem Czesi, który jako 3-latek zamieszkał u niej w Raciborzu. Zajmowała się też głuchoniemym synem Eugenii – Bogusiem, który uczył się w raciborskiej szkole, ale zanim trafił do internatu, przez jakiś czas mieszkał z Sujdakami. – Każde wakacje i ferie mama z nami i jej siostry ze swoimi dziećmi spędzały u babci w Żyrakowie. Ciocia Gienia gotowała nam biały barszcz na zakwasie z mąki pszennej i owsianej, do którego podawała tłuczone ziemniaki okraszone słoniną. Było skromnie, ale te rodzinne spotkania stały się w naszej rodzinie tradycją, którą kontynuowała potem mama, pomagając w wychowywaniu wnuków i gromadząc nas przy wspólnym stole w każde święta – podsumowuje pani Alicja.

Siła spokoju

W październiku 1949 roku Eustachia Sujdak zaczęła pracę w Szkole Specjalnej nr 10, gdzie od marca pracowali już Ludwik Halewski i Genowefa Kamionka. Panie od razu się zaprzyjaźniły, a młoda mama mogła liczyć na pomoc swojej koleżanki w opiece nad dziećmi. – Pani Kamionka była osobą samotną i mieszkała na Stalmacha. Doglądała nas zawsze gdy mama wyjeżdżała na jakieś konferencje, czy gdy była w szpitalu – tłumaczy pani Świętek. Ponieważ pani Eustachia była niezwykle cierpliwą osobą, to właśnie jej kierownik szkoły polecił zajęcie się naborem nowych uczniów. – Jeździłam z mamą autobusem do podraciborskich wiosek, w których mieszkały niepełnosprawne dzieci. Pamiętam, że trafiłyśmy kiedyś do Sławikowa, gdzie mieszkała rodzina z upośledzonym synem i córką. Mama uczyła się w seminarium języka niemieckiego, więc nie miała problemu z porozumieniem się z rdzennymi mieszkańcami. Myślę jednak, że to nie była tylko kwestia języka. Wzbudzała zaufanie swoim spokojem i miała dar przekonywania – dodaje.

W szkole pani Sujdak uczyła biologii, nic więc dziwnego, że spacery z córkami były zawsze wzbogacone o ciekawe lekcje na temat roślin, których nazwy pamiętają do dziś. – Mama przywiązywała ogromną wagę do wykształcenia. Opowiadała nam, że sama zdobywała je z trudem, bo uczyła się w czasach ogromnej biedy, gdy nie było nawet co jeść. Wysłała nas z siostrą rok wcześniej do szkoły i pilnowała zawsze byśmy się uczyły. Nauczyła nas też szacunku do każdej pracy. Gdy przyjeżdżałam do Żyrakowa, chodziłam z babcią na targ, gdzie sprzedawałyśmy masło, śmietanę i ser. Nigdy się tego nie wstydziłam – podsumowuje Alicja Świętek.

Wśród pożółkłych zdjęć ze starego rodzinnego albumu pani Eustachii, jej córka Alicja znajduje ślubne zdjęcie Henryki Białuskiej, nauczycielki i późniejszej dyrektorki „Dziesiątki”. Na odwrocie data i osobista dedykacja od panny młodej: „Na pamiątkę drugiej Mamie”. Właśnie tak postrzegała swoją starszą koleżankę pani Henia. – Kiedy w 1963 roku zaczynałyśmy razem z Lidką Książek pracę w szkole, byłyśmy młodymi dziewczynami, bez jakiegokolwiek doświadczenia pedagogicznego. Ona roztoczyła wtedy nad nami matczyną opiekę. Nigdy nas nie krytykowała, tylko cierpliwie wszystko tłumaczyła. Była osobą niezwykle ciepłą, w której miałyśmy oparcie. Nie pamiętam już czy to ona była świadkiem na moim ślubie, ale wiem, że nie mogło jej na nim zabraknąć – podkreśla pani Białuska i wspomina, że pani Sujdak cieszyła się również dużym zaufaniem, bo gdy w 1967 roku ówczesnego kierownika placówki – Tadeusza Ruta oddelegowano na osiem miesięcy do zakładu wychowawczego w Grodkowie, to pani Eustachia zarządzała w tym czasie szkołą.

Na emeryturę przeszła w 1974 roku, ale przez wiele lat pracowała jeszcze na pół etatu w szkolnej bibliotece, co w rezultacie dało jej 48 lat przepracowanych w oświacie. Zmarła w 2003 roku. Obie córki, choć nie poszły w ślady mamy, zdobyły gruntowne wykształcenie. Alicja, absolwentka wydziału mechaniczno-energetycznego Politechniki Śląskiej, swoje życie zawodowe związała z Rafako. Młodsza Jadwiga skończyła prawo administracyjne i pracowała w urzędzie gminy. – Kiedy myślę o mamie, widzę ją zawsze z książką w ręku, wyciszoną, spokojną i dla wszystkich ciepłą – podsumowuje pani Alicja.

Katarzyna Gruchot

  • Numer: 9 (1393)
  • Data wydania: 26.02.19
Czytaj e-gazetę