Grzegorz Sumik problemy są jak kalorie – można je spalić!
Jest chodzącą bombą energetyczną, której wybuch można podziwiać na scenie. Jego zmysłowych ruchów może mu pozazdrościć niejedna kobieta. Taniec nie jest dla niego jedynie wykonaniem kilku ruchów w rytm muzyki. To narzędzie komunikacji, za pomocą którego może przedstawić tkwiący w nim wachlarz emocji. On tańczy całym sobą. Śpiewa, krzyczy, śmieje się – jest autentyczny, a prawda jest zaraźliwa, o czym przekonało się wiele raciborzanek, które – co tu dużo mówić – chorują na Grzegorza Sumika. Z miłości oczywiście. Do tańca – sprostuję.
– Jak rozpoczęła się twoja przygoda z tańcem?
– Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Nazwałbym to koniecznością – gdy miałem 8 – 9 lat mój kolega się rozchorował, więc ktoś musiał go zastąpić. Padło na mnie. Następny miał miejsce w szkole średniej. Koleżanka zaprosiła mnie na kurs tańca i półmetek. Miałem może 16 lat. Kurs tańca odbywał się w MDK-u i był moją zmorą… Kompletnie mi nie szło. Bardzo irytowały mnie te wszystkie kroki i figury. Często siadałem zrezygnowany na ławce, nie wyrażając dalszej chęci uczestniczenia w zajęciach – jak rozkapryszone dziecko. Odbębniłem kurs tańca i półmetek, choć wciąż uczestniczyłem w zajęciach. Zamarzyłem o emisji głosu, bo w szkole gimnazjalnej śpiewałem i grałem w teatrze. Moja instruktorka tańca jednak się nie zgodziła. Możliwe, że widziała we mnie jakiś potencjał. Zostałem, choć wciąż się męczyłem. Zauważyłem jednak, że należę do tej grupy osób, które muszą się z pewnymi rzeczami przespać. Coś, czego nauczyłem się wczoraj, dużo lepiej i łatwiej wychodziło mi dziś. Zaczęło mi to sprawiać przyjemność.
– Pamiętasz jakiś moment przełomowy?
– To był rok 2011 podczas „Rewii Tańca”, na której wraz z moimi partnerkami zdobyłem wszystkie możliwe nagrody: „Jury”, „Starosty” i „Dyrektora MDK-u”. Wtedy dostałem zaproszenie do grupy turniejowej, w której trenerem był Jakub Jędrzejak, a licencjonowaną trenerką – Wioletta Cabaj, która w tańcu towarzyskim posiada najwyższą klasę taneczną S – w tańcach standardowych i latynoamerykańskich. W grupie tej czekała już na mnie partnerka. Zaczęło się bardzo intensywnie. Wtedy zrozumiałem, że to już nie jest zabawa, co równocześnie sprawiło, że taniec zaczął mi się jeszcze bardziej podobać.
– Jak wspominasz przygotowania do turnieju?
– Trenowałem około 15. godzin w tygodniu. Miałem zajęcia z tańców standardowych, z tańców latynoamerykańskich, z techniki, choreografii, zajęć indywidualnych, biegania, wzmacniania mięśni. Schudłem 14 kilogramów. Zostałem członkiem „Polskiego Towarzystwa Tanecznego” i zacząłem brać udział w turniejach. Niestety nie mogłem cieszyć się tym zbyt długo, ponieważ moja partnerka Natalia musiała wyjechać z Raciborza. Trenowaliśmy razem może 2 lata. Zmieniono mi partnerkę i zaczęliśmy tańczyć w mniej zobowiązującej kategorii „Hobby”, z której w końcu zrezygnowaliśmy ze względu na mniejszą liczbę turniejów. Skupiliśmy się na show, pokazach i gościnnych występach.
– Czy dzięki tego typu przedsięwzięciom otworzyły się przed tobą nowe możliwości?
– Dzięki nim uwierzyłem w swoje umiejętności, co z kolei przełożyło się na pracę instruktora w „Domu Kultury” w Baborowie, gdzie musiałem nauczyć się współpracy z dziećmi i dorosłymi, tworzyć choreografie, poznać disco dance, taniec nowoczesny.
Miałem również epizody w „Teatrze tańca”, który mieścił się w „Miejskim Ośrodku Kultury” w Kuźni Raciborskiej. Byłem tam tancerzem i jednym z choreografów. Tam też poznałem podstawy tańca współczesnego. Współtworzyłem również choreografię do pokazu mody w Zabrzu, który odbywał się w butiku „Piktografia”. Ten niekonwencjonalny FASHION ART SHOW złamał wszelakie wzorce typowych, współczesnych pokazów modowych. Niektóre z modelek były tancerkami, poruszały się w sposób lekki i odgrywały tańcem sceny z arystokratycznego angielskiego środowiska. Tym też stylem była inspirowana kolekcja. Po tym wydarzeniu zostałem zaproszony na koncert poświęcony Whitney Houston, w którym byłem zarówno tancerzem, jak i choreografem do części utworów. Miałem również okazję przeprowadzić świąteczny flash mob, który odbył się w jednej z rybnickich galerii (flash mob – widowisko składające się co najmniej z 10 osób, które nieoczekiwanie zaczynają tańczyć w miejscu publicznym, by po chwili rozproszyć się, jak gdyby to, co się przed chwilą stało, nie było niczym niezwykłym). Następnie dostałem szansę w „Akademii Fitness” jako instruktor, rozwinięto mój etat w „Domu Kultury”, zacząłem prowadzić kursy tańca użytkowego, towarzyskiego, przygotowywać pierwsze tańce weselne. Prowadziłem solo „Latino dance”, brałem udział w maratonach fitness. Wraz z moją partnerką dostawaliśmy zaproszenia na różne pokazy, w tym występ na „Gali Disco Polo”, co było bardzo ciekawym przedsięwzięciem.
– Mężczyźni – tancerze są niekiedy określani jako zniewieściali. Spotkałeś się z taką opinią na swój temat?
– Często się z tym spotykam, choć przyznam, że znaczniej rzadziej niż na początku mojej przygody. Pochodzę z rodziny, w której wszyscy są piłkarzami lub pasjonatami innych, typowo męskich dyscyplin sportowych. Informacja o mojej pasji nie została więc potraktowana z równym entuzjazmem, co wieść o dostaniu się polskiej reprezentacji na Mistrzostwa Świata. Jak wspomniałem wcześniej – przygodę z tańcem rozpocząłem w szkole średniej, a warto wspomnieć, że byłem uczniem „Mechanika”, w którym przeważa płeć męska. Nie muszę chyba nic więcej dodawać (śmiech). Nie przejmowałem się jednak opiniami innych. Męskości nie można przecież określać przez pryzmat ruchów (choć wielu mogłoby się ze mną sprzeczać :D). Ponadto wydaje mi się, że każda z tych osób po pewnym czasie zmienia zdanie. Dla mnie za tą „zniewieściałością” kryje się mocny charakter, ciężka praca i determinacja w osiąganiu celów – czy można wyobrazić sobie pełniejszą definicję męskości?
– Czy rodzina zmieniła zdanie na temat twojej pasji?
– Tak, po tym jak zaczęli oglądać moje występy. Zrozumieli wówczas, że taniec nie jest tylko moim zainteresowaniem, ale staje się dodatkową pracą. Moi koledzy z „Mechanika” również się przekonali, na co w dużej mierze miała wpływ studniówka, do której ich przygotowywałem. Po latach wciąż się do mnie odzywają – tym razem w sprawie „nauk przedślubnych” (śmiech).
– Jakie możliwości daje Ci twoja pasja?
– Mogę się spełniać jako tancerz, jako choreograf, jako trener. Choć może zabrzmi to jak paradoks – taniec pomaga mi odpocząć! Dzięki niemu uciekam od problemów, stresów dnia powszedniego, bo podczas tańca zmniejsza się poziom stresu, a zwiększa poczucie szczęścia. Mogę uwolnić emocje. Ponadto przynosi mi olbrzymią satysfakcję. Kiedyś ktoś powiedział, że jeśli możesz tańczyć, to już jesteś szczęściarzem. Zatem tańcz! Problemy są jak kalorie, można je spalić – to moje motto życiowe. Taniec stwarza mi okazję na poznanie nowych ludzi, w klubie, na zajęciach indywidualnych, na kursach grupowych, na warsztatach, szkoleniach i obozach. Poza tym, że dbam o kondycje innych, dbam również o swoją własną. Trenuję swoją cierpliwość, pokonuję słabości. Ostatnio czytałem, że taniec pomaga mózgowi znaleźć nowe sposoby myślenia – coś w tym jest. Bardzo często podczas treningów czy zajęć rodzą mi się w głowie rozwiązania i nowe pomysły – nie będzie więc wyolbrzymieniem stwierdzenie, że taniec pobudza kreatywność. Oprócz tego daje mi możliwości zarobkowe. Nigdy się nie spodziewałem, że moje hobby stanie się moją pracą. To niesamowite, kiedy można zarabiać na czymś, co sprawia Ci przyjemność. Mam nadzieję, że czytelnicy wiedzą o czym mówię, a jeśli nie – zachęcam, by się odważyli.
– Ile czasu poświęcasz na taniec?
– Aktualnie rzadko trenuję, staram się raz w tygodniu, ale bywa różnie. Czasem są to dwie godziny tygodniowo, a czasem cały weekend po 8 – 12 godzin. Z moją nową partnerką mamy ciekawe plany, zamierzam poświęcić temu trochę więcej czasu. Trenerem natomiast jestem minimum 5 godzin tygodniowo, a czasem i 20. W zależności od tego, na ile jestem potrzebny i ile jestem w stanie wygospodarować na to czasu.
– Czy tancerz musi przestrzegać jakiejś diety, czy nie powinien sobie zaprzątać tym głowy skoro wszystko może spalić na zajęciach?
– Z tym spalaniem na zajęciach to jest różnie. Kiedyś tak myślałem, tłumacząc sobie każdego kebaba, każdą pizzę i każdego Mc’a. Niestety nie do końca tak to działa. Organizm przyzwyczaja się z czasem do tego rodzaju wysiłku. Spalanie wciąż ma miejsce, ale nie takie, żeby można było zajadać się takimi „smakołykami” na potęgę. Trzeba bardzo uważać na to, co się je i jak się je. Gdy trenowałem „na poważnie” byłem na diecie, chodziłem na zajęcia grupowe, ale wtedy miałem nadwagę. Tak też zaczęła się moja przygoda z fitnessem. Zmotywowało mnie to do zostania instruktorem. Aktualnie żartobliwie powtarzam, że jestem na dwóch dietach (bo jedną się nie najadam). Poza tym puszystych trudniej uprowadzić! Jednak w związku z tym, że zamierzam wrócić do profesjonalnego tańca, poprawa sylwetki staje się moim poważnym planem na najbliższą przyszłość.
– Jesteś instruktorem tańca w „Akademii Fitness”. Na twoje zajęcia z „Latino–dance” trudno się dostać ze względu na wysoką frekwencję… kobiet oczywiście! Myślę, że trudniej się do ciebie dostać niż do kardiologa. Jak myślisz, w czym tkwi twój fenomen?
– To bardzo miłe stwierdzenie. Faktycznie jest tak, że często brakuje miejsc, są listy rezerwowe, ale czy to fenomen? Nie mam pojęcia jaka jest na to recepta i dlaczego się tak dzieje. Myślę, że trzeba o to spytać uczestniczki. Staram się być jak najbardziej sobą. Staram się być dla nich, zawsze jestem kilkanaście minut przed zajęciami i zawsze po tych zajęciach zostaję – rozmawiam, zarażam uśmiechem, słucham, opowiadam, żartuję, obserwuję i zauważam. Jestem bombą energetyczną, która wybucha na sali. Najpiękniejszy widok to ten, w którym klubowiczki tańczą z ogromnym uśmiechem na twarzy, a do tego śpiewają sobie i krzyczą ze mną. Uśmiech jest nieodłącznym elementem mojego stroju fitness, lubię się powygłupiać i pośmiać. Staram się też odpowiednio dobierać muzykę i kroki, tworzyć atmosferę i taki azyl, gdzie razem ze mną spalą te problemy.
– Przez 4 lata prowadziłeś także zajęcia dla dzieci w „Gminnym Ośrodku Kultury w Baborowie”. Jak pracowało ci się z młodzieżą?
– Uczyłem przedszkolaków rytmiki i elementów ruchowych. Prowadziłem podstawy tańca dla dzieci starszych oraz dwa zespoły taneczne. Bardzo lubiłem pracę z dziećmi i młodzieżą. Myślę, że dobrze się dogadywaliśmy. Mieliśmy okazję brać udział w kilku konkursach i przeglądach, gdzie zdobywaliśmy podium. Współpraca była owocna i intensywna. Wydaje mi się, że dzieci mnie lubiły – co działało w obie strony. Był czas na zabawę, ale również na ciężką pracę. Miałem bardzo zdolną młodzież. Tam wypracowałem sobie cierpliwość i wrażliwość. Tam nauczyłem się przekazywać wiedzę. Dzięki dzieciom nauczyłem się nawet malować i czesać (śmiech). Niestety praca ta wymagała większego poświęcenia. Stroje, choreografie, warsztaty, konkursy, przeglądy, dodatkowe próby, zarwane weekendy – a to wciąż była tylko moja dodatkowa praca. W GOK w Baborowie prowadziłem również kursy tańca użytkowego, towarzyskiego, prowadziłem zajęcia fitness, zajęcia dla Aktywnych 50+, latino solo. Tam się wszystko zaczynało. Aktualnie prowadzę warsztaty tańca towarzyskiego w szkołach podstawowych i gimnazjalnych. Większość dzieci chętnie na nie przychodzi i nawet wykazuje duże zainteresowanie, więc podejścia do dzieci chyba nie można mi odmówić.
– Czy którąś formę tańca darzysz jakimś szczególnym uczuciem? Jeśli tak – dlaczego?
– Każdy z tańców opowiada inną historię i wyraża inne emocje. Jest ich mnóstwo. Często jest to zależne od humoru. Uwielbiam tańce latynoskie: sambę, jive, rumbę, cha chę, podstawy salsy, niedawno zaraziłem się bachatą, która siedziała w mojej głowie od jakiegoś czasu, ale nigdy nie miałem na nią odwagi. Bachata to taniec, który wywodzi się z wiejskich terenów Dominikany. Są trzy rodzaje: bachata dominikańska, moderna i sensual. Ta ostatnia jest tą, która najbardziej mnie interesuje. To niesamowicie zmysłowy taniec, praca całego ciała, mnóstwo falowań, dotyku, mocno wyeksponowane biodra. Zaczynam się szkolić i rozwijać w tym kierunku wspólnie z moją partnerką – Asią mamy trochę planów, ale na zdradzenie ich jest zbyt wcześnie. Z tańców standardowych bardzo lubię walca wiedeńskiego, taniec którego powinien nauczyć się każdy facet. W ogóle niewyobrażalnym dla mnie jest to, że mężczyzna nie potrafi tańczyć! Spotykam takich często, ale nie zdarzyło mi się jeszcze nie nauczyć żadnego „śmigania”. Uwielbiam discofoxa – zwykły taniec użytkowy taki weselny. W nim można zrobić wszystko, trzeba się nauczyć tylko techniki prowadzenia.
– Co rozbudza w człowieku taniec?
– „Taniec budzi nasze ciało oraz drzemiącą w nim moc i duszę” – to słowa pisarza, Colina Harrisona. Przede wszystkim budzi wrażliwość, uczy innego spojrzenia na świat. We mnie rozbudził wyobraźnię, ducha walki, chęć zdobywania postawionych celów.
– Czy taniec można uznać za formę komunikacji niewerbalnej?
– Jak najbardziej. Taniec wyraża więcej niż 1000 słów. Z tańcem jest tak, że powinien on opowiadać jakąś historię. Na tę historię składa się ruch, gesty, mimika, dynamika, muzyka, tempo, oddanie nastroju muzyki – ekspresja tego wszystkiego może przekazać całe mnóstwo emocji i komunikatów, zbudować napięcie, opowiedzieć coś, wyrazić. Tańcem możemy pokazać radość, zmysłowość, wyrazić smutek, rządze, sprawić również, żeby odbiorca poczuł naszą radość albo zaczął nam współczuć. Ponadto nastrój jest zaraźliwy, bo przyjemność, którą sprawia Ci taniec przenosi się na obserwatorów. Głównym elementem tańca jest ruch: może być szybki, może być wolny, może być dynamiczny lub długo wyczekiwany, ale rzadko przypadkowy. Taniec nazywa się najstarszym językiem
– istniał od zawsze, to nim się porozumiewano z bogami i boginiami. Nim proszono o deszcz i o słońce. Nim dziękowano i składano hołd. Spójrzmy na to ze współczesnej perspektywy – dziś tańczymy, wchodząc w dorosłość: polonez studniówkowy. Tańczymy na dyskotekach, by nawiązać nowe znajomości i relacje. Tańcem zaznaczamy założenie rodziny (tu mam na myśli pierwszy taniec pary młodej). Dziennikarz Heywood Broun powiedział, że wszystko, co chcesz powiedzieć możesz wyrazić tańcem. Wtedy jest to proste i łatwe – zgadzam się w zupełności.
– Chcesz związać z tańcem swoją przyszłość?
– Nie zamierzam z niego rezygnować. Chcę zajmować się nim tak długo, jak tylko to będzie możliwe. Najbliższą przyszłość chciałbym poświęcić sobie, ponieważ przez ostatnie lata w dużym stopniu byłem nastawiony na uczenie tańca innych. Chciałbym poszerzać swoją świadomość i zgłębiać wiedzę o różnych formach tańca.
– Jakie jest twoje największe marzenie?
– To chyba najtrudniejsze z pytań. O to, czy chciałbym mieć swoją szkołę tańca zawsze pytają mnie ludzie. Nie wiem, myślę, że tak, ale czy to moje największe marzenie? Bardziej zależy mi na tym, by ludzie zamiast walczyć i buntować się – tańczyli. Chciałbym odwiedzić Dominikanę i poczuć luz i muzykę jej mieszkańców. Zawsze zazdrościłem im tego, że oni się z tym rodzą, a my musimy sobie pomagać (śmiech). Chciałbym jak najdłużej być sprawny fizycznie i móc tańczyć. Zawsze się śmieję i powtarzam mojej rodzinie, że jeszcze będą mnie oglądać w telewizji i czytać o mnie w gazetach. Jedno marzenie już się spełniło! Nie mam wątpliwości, że z resztą stanie się tak samo.
Aleksandra Piwowarczyk
Najnowsze komentarze