środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Duży kaliber: Nie przenosiłem zwłok Kuby

02.10.2018 00:00 red.

CZERWIONKA, RYBNIK Przez sądem stanął Bartosz P., jedyny żyjący uczestnik styczniowego wypadku w Czerwionce. Dwóch jego kolegów zginęło na miejscu, a trzeci powiesił się. Wcześniej posadził jedną z ofiar za kierownicą.

Sprawa dotyczy tragicznego powrotu z osiemnastki w nocy z 28 na 29 stycznia. Tego wieczoru w miejscowej restauracji odbywała się impreza urodzinowa dwóch osób. Wśród gości był Bartosz P., Dawid D, Jakub L. i Paweł C. Na imprezie obecne były trzy dorosłe osoby, które bawiącej się młodzieży kilkakrotnie oferowały odwóz do domu. – Mimo nalegania, nie dało się ich w żaden sposób zmusić do odwozu – mówi uczestnik imprezy. Urodziny zakończyły się o godzinie 1.00 w nocy. Do tego czasu na miejscu czekali rodzice solenizantki oraz rodzina solenizanta, którzy byli gotowi do rozwiezienia towarzystwa. Uczestnicy późniejszego wypadku nie skorzystali z tej możliwości. Nie wsiedli również do pozostałych samochodów, które odwoziły w nocy gości. W pewnym momencie wyszli z imprezy. Przed klubem młodzi ludzie zaczęli się zastanawiać jak wrócić do domu. Dawid D. zaproponował, że ich odwiezie. Pobiegł do swojego mieszkania, a po chwili podjechał pod restaurację chevroletem matki. Wcześniej ukradł jej kluczyki. Do samochodu wsiadło pięć osób. Jeden z pasażerów wysiadł w okolicach ronda w Czerwionce.

Przeniesione zwłoki

W dalszą podróż pojechali już we czterech. Z przodu siedział Dawid D. i Bartosz P., z tyłu Jakub L. i Paweł C. Prowadził siedemnastoletni Dawid. Chwilę po wysadzeniu pasażera, samochód jadąc ulicą 3 Maja w kierunku skrzyżowania z ulicą Młyńską wpadł w poślizg i uderzyło w słup. Siedzący z tyłu Jakub i Paweł zginęli, Bartosz i Dawid uciekli z miejsca wypadku. Nastolatek, który prowadził pojazd, jeszcze przed zatrzymaniem odebrał sobie życie, wieszając się na drzewie kilometr od miejsca wypadku. Tym samym Bartosz P. jest jedyną żyjącą osobą, która zna prawdziwy przebieg wypadku. Kiedy służby przyjechały na miejsce, ratownicy i strażacy zwrócili uwagę na nienaturalne ułożenia ciała Jakuba L. Nastolatek leżał w poprzek siedzenia kierowcy. Szybko wyszło na jaw, że ciało zostało tam umieszczone celowo i miało sugerować, że to Jakub L. miał prowadzić samochód. Bartosz P. został oskarżony o pomoc sprawcy wypadku i zacieranie śladów.

Nie chciałem zacierać śladów

25 września przed Sądem Rejonowym w Rybniku rozpoczął się proces Bartosza P. Nastolatek przebywał na wolności, prokurator zastosował wobec niego dozór policji. Oskarżony nie przyznaje się do zarzucanych mu czynów, odmówił odpowiadania na pytania sądu i prokuratora. Na sali odczytał kilka słów z przyniesionej ze sobą kartki. – Chciałem wyrazić głęboki żal, albowiem straciłem trzech bliskich kolegów. Żadne z moich działań bezpośrednio po wypadku nie zmierzały do utrudniania postępowania – zapewniał sąd. Prokurator zarzucił nastolatkowi pomoc sprawcy wypadku poprzez wyrzucenie telefonu jednego ze zmarłych i otworzenie drzwi kierowcy, kiedy Dawid D. miał tam umieszczać zwłoki kolegi. – Nie otwierałem drzwi kierowcy w celu pomocy Dawidowi, moim celem było wyłączenie stacyjki, aby by nie doszło do pożaru samochodu – zapewniał Bartosz P.

Kamera wszystko nagrała

Do wypadku doszło zaraz przy bramie kopalni Dębieńsko. W pobliżu obiektu zamontowany jest monitoring. Jedna z kamer nagrała wypadek. Nagranie zostało odtworzone na sali sądowej podczas rozprawy. Na kamerach widać jak samochód wpada w poślizg i uderza w betonowy słup. Dawid D. wychodzi z samochodu drzwiami, Bartosz P. przez okno pasażera. Na filmie widać jak młodzi ludzie krzątają się wokół wraku, z którego wypadł jeden z uczestników, to Jakub L.. Paweł C. został we wraku. Siła uderzenia wgniotła go w podłogę pomiędzy tylną kanapą i przednimi siedzeniami. Na filmie nie widać żadnej akcji reanimacyjnej. Młodzi ludzie stoją i świecą latarkami z telefonów. W pewnym momencie jeden z mężczyzn bierze jedną z ofiar za nogi i ciągnie po ziemi wokół wraku. Następnie umieszcza go na siedzeniu kierowcy. Drugi z mężczyzn nie powstrzymuje go, wcześniej otwiera drzwi od strony kierowcy.

Nic się nie stało, karetka już jedzie

Na nagraniu zarejestrowało się coś jeszcze. Zaledwie kilka minut po wypadku, na filmie widać mercedesa, który zatrzymuje się przy rozbitym wraku. Włącza światła awaryjne. Ze środka wychodzi mężczyzna i kobieta. Podchodzą do rozbitego samochodu, rozmawiają z Bartoszem i Dawidem, po czym odjeżdżają. Chwilę później kamera rejestruje przenoszenie zwłok i ucieczkę nastolatków. Kierowca mercedesa zgłosił się następnego dnia na policję, gdy z mediów dowiedział się o okolicznościach wypadku i poszukiwaniach Dawida D. – sprawcy. Jego zeznania szokują, bo zarówno on jak i jego pasażerka utrzymują, że jeden z z pasażerów z tylnej kanapy jeszcze żył gdy nadjechali. Chcieli wezwać pomoc jednak Bartosz P. i Dawid D. zapewniali że… już wezwali służby i karetka już jedzie. Kierowca mercedesa zeznawał również w sądzie. – Tego wieczoru około godziny trzeciej odwoziłem swoją dziewczynę do domu. Kiedy zatrzymaliśmy się przy wraku, tych dwóch nastolatków było w lekkim szoku, ale rozmawiali zaskakująco spokojnie. Powiedzieli, że uderzyli w krawężnik i ich wybiło. Zwróciłem uwagę, że na chodniku leży jeszcze jeden chłopak, częściowo oparty o samochód. Oddychał, ruszał gałkami ocznymi i krtanią. Między jego nogami leżał biały telefon. Zapytałem, czy wezwali karetkę. Oni odpowiedzieli, że tak i mamy sobie jechać aby nie robić „sztucznego tłumu”. Dziś wiem, że nie powiadomili żadnych służb – mówi mężczyzna.

To nie wyglądało na ciężki wypadek

– Moja dziewczyna powiedziała im, żeby znieśli z ulicy urwany zderzak od samochodu co też uczynili. Poinstruowała ich jeszcze, że mają do czasu przyjazdu karetki pilnować oddechu u tego rannego i żeby się nie zakrztusił. Pojechaliśmy – tłumaczył przed sądem 24-letni kierowca mercedesa. – Dziś nie mogę sobie wybaczyć, że odjechałem z tego miejsca, że im uwierzyłem i daliśmy się im tak im zmanipulować. Ich spokój sprawiał wrażenie, że to nie jakiś poważny wypadek. Mieliśmy złe przeczucia i po pewnym czasie wróciliśmy na miejsce. Tam już stał radiowóz i byłem pewny, że wzięli tego rannego chłopaka do środka, aby nie zmarzł. Dopiero następnego dnia dowiedziałem się, jak ciężki był to wypadek – tłumaczył.

Nie jechaliśmy szybko

Bartosz P. twierdzi, że ze zdarzenia pamięta jedynie uderzenie w krawężnik. Z miejsca uciekł, bo spanikował i bał się odpowiedzialności. – Nie jechaliśmy szybko. Dawid pił na imprezie, ale sprawiał wrażenie trzeźwego – zeznawał podczas śledztwa. Bartosz P. po wszystkim poszedł do koleżanki, a następnie do kolegi. Tam został namówiony do zgłoszenia się na policję. – Dawid uciekając z miejsca wypadku krzyczał, że to koniec. Że i tak pójdzie siedzieć i się woli powiesić. My nie chcieliśmy jechać tym autem, ale to Dawid nalegał – zapewniał przed sądem.

Adrian Czarnota

  • Numer: 40 (1372)
  • Data wydania: 02.10.18
Czytaj e-gazetę