Służba strażnika to nie przelewki
Dla jednych bzdura, dla innych ważna sprawa
W Sejmie politycy Kukiz’15 lansują całkowitą likwidację straży miejskiej. W Raciborzu komenda istnieje od wczesnych lat 90-tych ubiegłego wieku. Jak działa w obecnych realiach, jak jest oceniana przez mieszkańców? Z zastępcą komendanta Andrzejem Szewczykiem rozmawiała Katarzyna Krupa.
– Co jest największą bolączką raciborzan w oparciu o zgłoszenia jakie kierują do straży miejskiej?
– Parkowanie, a raczej nieprawidłowe parkowanie różnego rodzaju. Na zieleńcu, na zakazie, na osiedlach. Z tym mieszkańcy mają najwięcej problemów. Drugim takim zakresem częstych zgłoszeń na pewno jest spożywanie alkoholu w miejscu niedozwolonym, publicznym, no i związane z tym uciążliwości. Przede wszystkim głośne zachowywanie się, krzyki, przeklinanie, czy zaśmiecanie terenu. Butelki niejednokrotnie są rozbijane w miejscu, gdzie taka libacja się odbywa. Na pewno zimową porą dojdzie do tego nadmierne zadymienie, a jednak nie zawsze ciemny dym z komina świadczy o tym, że jest to spalanie odpadów. Czasami jest to słabszej jakości węgiel. Sam na własnej skórze doświadczyłem tego, że paliłem węglem, a z mojego komina rzekomo leciał czarny dym.
– Czy jest tak jak mówią, że straż zajmuje się tylko bzdurami, np. przeganianiem babci handlującej pietruszką czy polowaniem na kierowców z blokadami i bloczkiem mandatowym w ręku?
– Pracuję w straży miejskiej 23 lata. Przez cały ten czas nigdy nie było sytuacji, w której przeganialiśmy przysłowiowe babcie z pietruszkami. W Raciborzu jest to uregulowane odpowiednimi przepisami. Handlować można w zasadzie w każdym miejscu. Uiszcza się opłatę targową u osoby, która pobiera taką opłatę. Najczęściej jest to osoba z przedsiębiorstwa komunalnego i wtedy legalnie można handlować. A co do blokad, to w zeszłym roku założyliśmy raptem jedną taką blokadę. To sporadyczny przypadek. Jeśli ktoś nie stawia się na wezwania jeden raz, drugi, trzeci, ktoś nie chce zareagować na wezwanie – zawiadomienie pozostawione za wycieraczką, to wtedy unieruchamiamy samochód i taka osoba nie ma innego wyjścia. Przychodzi do nas.
– Z jakimi zgłoszeniami straż ma jeszcze do czynienia w Raciborzu?
– Ten katalog zgłoszeń jest dosyć szeroki. Od piesków biegających bezpańsko i zgłoszenia mieszkańców, że sąsiad chodzi z pieskiem, który się załatwia, a ta osoba po nim nie posprząta. Dalej wymieniać, to: ogniska i palenie liści na ogródkach działkowych. Na pewno też przepełnione kosze na śmieci, gruz pod śmietnikami. Wszystkie takie, można powiedzieć, błahe sprawy dla policji są zgłaszane nam. Dla przeciętnego człowieka to bzdury, a ktoś się tym musi przecież zająć. Ludzie już nie dzwonią po urzędzie miasta i po odpowiednich wydziałach. Zgłaszają to do nas. Nasz patrol podjeżdża na miejsce i z reguły robimy dokumentację zdjęciową, a potem mailowo kontaktujemy się z odpowiednią komórką w urzędzie lub z zewnętrznym podmiotem. To są różne zgłoszenia. Nawet takie, że są dziury w jezdni. Robią się kałuże i auta przejeżdżając ochlapują przechodniów. Piszemy do zarządców dróg, wskazujemy miejsca, gdzie to się dzieje. Również odmalowywanie różnych pasów na jezdni, przejść dla pieszych, linii przerywanych i ciągłych, przewrócone znaki drogowe, słupki. Tak naprawdę co chwilę odnotowujemy takie zgłoszenia.
– Strażnicy kontrolujący kotłownie i spalanie odpadów to częsty obrazek z poprzedniej zimy. Jakie wyciągnęliście wnioski z tamtego sezonu grzewczego?
– Kontrolujemy kotłownie również na zgłoszenia mieszkańców. Często się to potwierdza, że ktoś na przykład dorzuci do pieca jakąś płytę paździerzową czy jakieś odpady, takie jak butelki plastikowe. Jest to jednak bardzo jednostkowe. Na sto przypadków jest to jeden czy dwa, w których się potwierdzi, że ktoś spala odpady. Strażnicy kontrolują to, bo musi to ktoś robić. Często również muszą się pochylić nad problemem tego typu, że jest starsza osoba, na przykład schorowana babcia, której nie stać na dobrej klasy opał i pali tym, co jest dla niej dostępne. Nie są to śmieci. Jest to na przykład jakiś węgiel, który jest, można powiedzieć, miałem, więc po jego spalaniu wytwarza się czarna wydzielina z komina, a mogłoby się wydawać, że pali śmieciami. Strażnikom ciężko jest pomóc takim osobom, ponieważ my nie mamy żadnego funduszu. Przekonujemy tych ludzi, żeby skorzystali z dotacji z urzędu miasta czy z województwa, ale niejednokrotnie jest to ponad ich siły. Ta cała droga urzędnicza, nawet pisanie wniosków jest naprawdę kłopotliwe dla osób sprawnych i w sile wieku, a co dopiero dla osób starszych.
– Czy raciborscy strażnicy posiadają wystarczający tabor samochodowy? Jak stare są radiowozy?
– Na stanie mamy cztery samochody. Najstarszy z 2003 roku, czyli ma aż 15 lat. Jest to wysłużone Renault Kangoo, które ma ponad 300 tysięcy kilometrów przebiegu. Może zdarzyć się tak, że rada miasta zdecyduje się i nam zakupi nowe auto, ale na razie musimy korzystać i naprawiać to, co mamy. Następne samochody są nieco młodsze, ale też nie ma rewelacji. Drugi jest z 2007 roku. Trzeci to Fiat Panda z 2011 roku i najnowszy z 2015. Te samochody są w miarę sprawne. Nie są też aż tak awaryjne. Jednak jeżeli coś się zepsuje, to są to duże wydatki. Wtedy samochód jest unieruchomiony na dłuższy okres. Oprócz Raciborza mamy jeszcze dwie gminy: Kornowac i Krzyżanowice, gdzie wysłanie patrolu musi odbyć się samochodem.
– Dlaczego strażnicy tak rzadko korzystają z rowerów?
– Mamy na stanie komendy cztery rowery. Główną porą roku, kiedy mogą być one używane jest lato. Mamy wtedy odpowiedni strój i krótkie spodenki. Jak wiadomo sezon letni jest sezonem urlopowym. Powiem szczerze. Nie ma nas na tyle, żeby można było te rowery „uruchomić”. Latem niejednokrotnie jest tak, że jest tylko jeden patrol interwencyjny na pierwszej zmianie i na drugiej też tylko jeden. Pracujemy w sobotę, w niedzielę i potem w tygodniu mamy wolne za te dni. Na przykład zamiast wolnej niedzieli – wtorek, zamiast soboty – czwartek i tak dalej. Stąd jest bardzo znikoma obsada w sezonie urlopowym i dlatego tak rzadko widać strażników poruszających się tym środkiem transportu.
– Co sądzi pan o pomyśle zamiany strażnika na urzędnika? Tak zrobiono w Żorach, gdzie zlikwidowano komendę, ale strażników przyjęto w urzędzie miasta do wydziału porządkowego.
– W Żorach straż zlikwidowana została dosyć dawno. Z tego, co wiem odbija się to troszeczkę czkawką, ponieważ w czasie, gdy były kontrole dotyczące odprowadzania nieczystości stałych i kontrole pieców, to brakowało im ludzi. Były założenia, że będzie robiła je policja, ale niestety tak nie jest. Zakładano, że te pieniądze, które były dawane na straż, będą teraz przeznaczone na policję, Nawet były stworzone dodatkowe etaty w komendzie policji, ale z doświadczenia wiem, że te osoby owszem zostały przyjęte, ale w nikłym stopniu są na usługach gminy. Wiem również, że Żory starały się pozyskiwać strażników z Rybnika na zasadzie wypożyczenia czy wspólnej straży. Tak jak my dajemy ludzi do Krzyżanowic i Kornowaca. W Rybniku się na to nie zgodzili. Ale co do samego pytania. To na pewno jest tańszy pomysł, ponieważ my kosztujemy jednak troszkę więcej ze względu na umundurowanie, umiejscowienie w strukturze. Jeżeli zastąpiłby nas pracownik urzędu miasta np. wydziału ochrony środowiska, to wykonywałby to w ramach swojej pracy i robił tylko to. Tymczasem my wykonujemy bardzo dużo innych rzeczy oprócz kontroli pieców. W ciągu roku jest tego sporo, a tego pracownik urzędu już raczej by nie robił.
(Pełna wersja rozmowy na portalu nowiny.pl)
Najnowsze komentarze