Małe jest piękne: Świadek wielu tajemnic
Wzniesiony na planie prostokąta eklektyczny budynek z żółtych cegieł był świadkiem powstań, wojen i czasów, kiedy jego korytarze wypełniał dziecięcy śmiech. Dziś czeka na powrót do czasów swej świetności.
Tajne przejście
Dwukondygnacyjny pałac z użytkowym poddaszem wybudowany został w 1888 roku przez Heinricha Himmla, który zamieszkał w nim wraz z żoną Stefanią. Długo nowym domem się nie nacieszył, bo wkrótce zmarł i spoczął w grobowcu przypałacowego parku. W 1894 roku majątek stał się własnością Joachima von Klutzowa, ale jego kłopoty finansowe sprawiły, że w 1909 roku rzuchowskie dobra przejął urząd skarbowy, a Klutzow z właściciela stał się dzierżawcą. Najstarsi rzuchowianie opowiadają o tym, że w 1921 roku w pałacu stacjonowała żandarmeria niemiecka, a syn Klutzowa strzelał do maszerujących w kierunku Odry powstańców z tamtejszej wieży. Podobno uciekł potem podziemnym przejściem na drugą stronę ulicy, gdzie znajdowały się zabudowania gospodarcze. Obecni właściciele pałacu tajemniczego przejścia jeszcze nie odkryli, ale historię o krewkim paniczu też słyszeli. Joachima von Klutzowa zastąpił Karl Kroll, który kierował majątkiem do 1928 roku.
Panocek w bryczce bez koni
Ostatnimi przedwojennymi zarządcami pałacu była rodzina Moczulskich. Z jej inicjatywy, na terenie parku postawiono pomnik na cześć poległych w Rzuchowie powstańców: Wincentego Koczego, Alfonsa Strączka i Romana Prefeta. Na cokole pomnika ustawiono figurę Matki Boskiej. W 1939 roku nazwiska powstańców Niemcy zagipsowali, ale figurkę zdołano ocalić. Wziął ją do siebie na przechowanie rzuchowianin Franciszek Paciok, który po wojnie, w asyście licznie zgromadzonych mieszkańców i duchownych zaniósł ją do pałacowego parku i ustawił na cokole odnowionego pomnika.
Pałac otaczało kute żelazne ogrodzenie osadzone na podmurówce z takiej samej cegły, z jakiej zbudowany był budynek. Za starej Polski gośćmi rodziny Moczulskich byli właściciele majątków w Pstrążnej, Dzimierzu, Kornowacu, Krzyżkowicach oraz dyrektorzy kopalń w Pszowie i Rydułtowach. Na stołach serwowano wtedy kremy, puddingi i leguminę, a przynoszono te specjały z dworskiej kuchni, która znajdowała się w piwnicy. Pałac oświetlony był najpierw lampami naftowymi, a później gazem, który wytwarzano w jednym z pomieszczeń gospodarczych z obornika. Ryszard Kubica pamięta opowieści swojej babci, która widziała jak „panocek przyjechał do zamku bryczką bez koni”, czyli pierwszym we wsi automobilem, który na mieszkańcach zrobił ogromne wrażenie.
Powitanie wyzwolicieli
Rzuchowianin Rudolf Paciok w książce „Wszystko jeszcze gorące” opisuje historię stolarza Józefa Plichty, który namawiał Moczulskiego do wycięcia rosnących w parku dębów, by zrobić z nich piastry i szprychy do dworskich wozów. Pan na rzuchowskich włościach nie zgodził się na takie rozwiązanie, bo uznał, że dęby są pamiątką po dawnym szlaku, którym przejeżdżał tędy król Jan III Sobieski prowadząc wojska na Wiedeń. Być może swoją decyzją ocalił jedyny w gminie pomnik przyrody, którym jest dąb szypułkowy liczący około 250 lat.
Podczas wojny pałac pełnił rolę ośrodka kultury, który w każdą niedzielę dziewczęta ze Związku Niemieckich Dziewczyn (Bund Deutscher Madel) wykorzystywały na organizowanie zabaw dla dzieci i naukę patriotycznych pieśni. Ryszard Kubica pamięta, że pod koniec wojny w pałacu żandarmi trzymali Ukrainki, które pracowały u niemieckich gospodarzy. – Gdy zbliżał się front, Niemcy odjechali, a dziewczyny zostawili. Ukryły się w domach mieszkańców i czekały na swoich „oswobodzicieli”. Do nas też jedna trafiła. Nazywała się Wiktoria Klopotiwska. Jak ruska armia weszła do Rzuchowa, to jedna ze starszych Ukrainek pobiegła ich przywitać. Widziałem jak z nimi rozmawiała, a potem jeden z żołnierzy uderzył ją kolbą w głowę. Takie to było przywitanie – opowiada pan Ryszard i dodaje, że sołdaty na koniec podpalili pałac, który był już wcześniej doszczętnie rozkradziony.
Zaraz po wojnie w pałacowym parku co niedzielę odbywały się koncerty, na które przyjeżdżali mieszkańcy okolicznych wsi. Jeszcze przez pewien czas można było podziwiać różane alejki, które zostały po czasach przedwojennych, gdy parkiem zajmował się ogrodnik.
Pałac pełen dzieci
W 1954 roku budynek został odnowiony przez Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej, które umieściło w nim na rok zakład wychowawczy, a potem Państwowy Dom Dziecka. Jego kolejnymi kierownikami byli Jan Frydrych, Józef Łuszcz, Krystyna Kasterzec-Szombara, Ramutie Wiktor i Izabela Hernas.
Na początku w ośrodku przebywało 90 wychowanków podzielonych na cztery grupy: przedszkolaki oraz dwie grupy chłopców i dziewczynki. – Dzieci mieszkały w cztero- i siedmioosobowych pokojach, w piwnicach znajdowała się tak jak dawniej kuchnia, mieliśmy swoją stołówkę, a w ogrodzie były boiska do piłki nożnej i siatkówki. Co niedzielę w pałacu odbywały się msze św., które prowadzili księża z kościoła w Pstrążnej. W gospodarstwie po drugiej stronie ulicy był warzywny ogród, chlewnie i szklarnie, w których pomagali najczęściej chłopcy. W dużej mierze byliśmy samowystarczalni – opowiada Elżbieta Łuszcz, która przez 30 lat pracowała w domu dziecka jako wychowawca.
Puchar przechodni
Placówka funkcjonowała do połowy lat 90. XX wieku, po czym dzieci przeniesiono do domu dziecka w Wodzisławiu Śląskim, a pałacem, który należał do skarbu państwa zajmowało się przez jakiś czas starostwo, które opłacało pilnującego majątku stróża. W 2000 roku pałac kupił prywatny przedsiębiorca z Żor. Rzuchowianie pamiętają go do dziś, bo przylatywał do swoich nowych włości helikopterem. Mimo planów przekształcenia zabytku w centrum hotelowo-konferencyjne nie przeprowadził w nim jednak żadnych remontów, a budowla popadała w coraz większą ruinę. W 2007 roku pałac miał już kolejnego nabywcę, ale jego sytuacja nie uległa zmianie.
Remont zabytkowego budynku rozpoczęli dopiero obecni właściciele: Zofia i Janusz Gładyszowie. Prace konserwatorskie, które trwają już od kilku lat objęły wymianę konstrukcji dachu, odnowę detali architektonicznych na wschodniej ścianie budynku, wymianę konstrukcji i pokrycia kopuły wieży oraz uporządkowanie parku. – Chciałabym, żeby pałac stał się w przyszłości miejscem, które będzie skupiało lokalną społeczność – podsumowuje Karolina Gładysz.
Katarzyna Gruchot
Najnowsze komentarze