środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Małe jest piękne: Za starej i nowej Polski i za Niemca czyli spacerkiem po historii Rzuchowa

11.09.2018 00:00 red.

Mieszkańcy wsi raz mieszkali w Rzuchowie, a innym razem w Schoenburgu i zamiast jeździć na szychtę do kopalni Anna, pracowali w „Hermann Goering Werke”. Na jednych płotach pojawiały się plakaty agitujące za Polską, na innych za Niemcami, a życie płynęło swoim zwykłym tempem, bo rzuchowianie czuli, że choć zmieniają się granice, zawsze są u siebie.

Agitujące kołchoźniki

Pierwszy sklep kolonialny we wsi prowadziła rodzina Świerczków. Za Niemca chodziło się na zakupy do Józefa Kury, a za nowej Polski do Kubka. Właścicielem karczmy na Łapaczu był Żymełka. Co niedzielę odbywały się tam zabawy, a lokal słynął też z bali karnawałowych i sylwestrów. Te ostatnie można też było spędzać w bardziej tradycyjny sposób, bo w Rzuchowie w noc sylwestrową i Wielkanoc mieszkańców wsi odwiedzali przebierańcy z orkiestrą. Stałą ekipę muzyczną stanowili grający na flecie Kura, klarnecista Józef Granieczny, grający na trąbce jego brat Alojzy, akordeonista Skiba oraz ze skrzypcami Pacioki – ojciec i syn. Zespół koncertował tylko w tych domach, gdzie świeciło się światło, a gospodarze przygotowywali poczęstunek.

Piekarnię w Łapaczu, przy której był też sklep, prowadził Weiss. Przejęła ją potem Gminna Spółdzielnia, która działała tam do chwili wybudowania nowej piekarni w Pstrążnej. Stolarzem na Łęgowie był Leon Porwoł, który robił trumny, a wiatrak mieli we wsi bracia Adolf i Paweł Solichowie, u których można było zmielić ziarno na paszę dla zwierząt. Przed wojną krawców w Rzuchowie nie było, ale za nowej Polski krawiectwem ciężkim zajmował się Jan Niczek, a jego żona Bernadeta szyła dla pań.

W pałacowym majątku pracowali bracia Czesław i Józef Plichtowie, którzy w latach międzywojennych przyjechali tu do pracy spod Kraśnika. Byli stolarzami, a w mieszczącym się nieopodal warsztacie robili wozy, bryczki i landauery. Niedaleko stolarni znajdowała się kuźnia, do której trafiały stamtąd dębowe koła do wozów. W pobliskich stawach hodowano ryby, a w gorzelni robiono alkohol. Podobno chcąc ocalić go przed zbliżającymi się wojskami radzieckimi, pracownicy gorzelni tak gorliwie opróżniali kadzie, że kilku z nich utopiło się w spirytusie.

Pracujący w majątku mieszkali w ośmiu budynkach ustawionych w dwóch rzędach na spadzistym terenie. Przy każdym z nich był mały ogródek, a za nim rozpościerała się droga prowadząca do Raciborza. Po jej drugiej stronie znajdowały się zabudowania gospodarcze.

Po wojnie gospodarstwo rozparcelowano i jego częścią zarządzała Spółdzielnia Spożywców „Przyszłość” z Pszowa. Później w majątku powstała Spółdzielnia Produkcyjna „Jutrzenka”. – W akcji łączenia miasta z wsią pociągnięto do każdego domostwa kołchoźniki, w których nadawano ze spółdzielni różne audycje. W każdą niedzielę przyjeżdżali z miasta agitatorzy, który chcieli nas do tej spółdzielni zwerbować. Nikt się nie chciał zapisać. W końcu splajtowali – wspomina rzuchowianin Ryszard Kubica.

Za starej Polski Józef Kubica organizował w Rzuchowie ochotniczą straż pożarną, do której należeli też chłopcy z Krzyżkowic. Remiza była tam, gdzie później powstał dom nauczyciela i na początku dysponowali tylko ręczną sikawką konną. Jego syn Emanuel też był członkiem OSP, podobnie jak wnuk Ryszard, który ze służby zrezygnował w 1960 roku, gdy założył rodzinę. W ubiegłym roku strażacy obchodzili jubileusz 120-lecia, a dziś zrzeszają 197 członków.

Nowa Polska

Ryszard Kubica (rocznik 1938) uważa, że jak ktoś oglądał serial „Czterej pancerni i pies” to może mieć mylne pojęcie o rosyjskich żołnierzach. – Gdy weszli do Rzuchowa, pytali tylko o trzy rzeczy: czy jest wódka, czy są dziewczyny i czy jest jedzenie. Jak matka przyrządziła im posiłek, to najpierw kazali go próbować dzieciom, żeby sprawdzić, czy nie zatrute. Pamiętam, że wszystkie dziewczyny przebierały się za stare baby i ukrywały w piwnicach, tak się bały sołdatów. Jak przeszła pierwsza fala żołnierzy, to kazali nam się ewakuować. Przez tydzień mieszkaliśmy u pewnej rodziny w Piecach. Gdy wróciliśmy, wszystko było doszczętnie splądrowane – opowiada pan Ryszard i dodaje, że Rosjanie byli różni. Jedni rozdawali dzieciom kostki cukru z własnego przydziału, a inni potrafili zastrzelić na podwórku jego teścia, który stanął w obronie kobiet. Ofiar w tamtym okresie było tak wiele, że codziennie przez Rzuchów jeździły furmanki z zabitymi, których chowano na cmentarzu w Pszowie.

Cała rodzina Kubiców oczekiwała na powrót pana Emanuela, który został wcielony do wermachtu i wysłany na front. – Ojciec wracał do domu spod Berlina na piechotę. Gdy w końcu dotarł, musiał się ukrywać. Wydała go szwagierka. Przyszli po niego nad ranem i na pięć lat trafił do więzienia we Wronkach – tłumaczy pan Ryszard. Udało mu się przetrwać. Razem z żoną do końca życia prowadził gospodarstwo, które przekazał potem synowi.

Nowa Polska niepodobna była do tej, którą rzuchowianie znali sprzed wojny. – Razem z mamą znalazłem się na liście mieszkańców przeznaczonych do wysyłki na Sybir. Był też na niej pan Błaszczok, który kulał na nogę, Greta Jaworek z malutkim dzieckiem w wózku, Granieczny, co nie miał nogi i jeszcze inni sąsiedzi. Urzędnik, który nas do niej wytypował zawiózł nas wozem do Czernicy. Tam było już tyle ludzi, jak na stadionie w Rybniku, gdy jest mecz. Zanim ktoś trafił do wagonów, musiał przejść przez komisję, w której siedzieli Rosjanie i Polacy. Byłem wtedy bardzo chory, miałem fuss i pokrytą bolokami całą głowę. Jak oni nas zobaczyli, to powiedzieli: co wyście nam za ludzi przywieźli? My potrzebujemy zdrowych do pracy a nie inwalidów. I przyjechaliśmy z powrotem do domu. Nam się udało, ale inni z Rzuchowa pojechali i już nie wrócili – opowiada pan Ryszard.

Jak pracować to społecznie

Choć jak wielu mieszkańców tutejszej wsi, Ryszard Kubica pracował na kopalni „Anna”, to całe swoje życie związał z rodzinnym Rzuchowem. Po skończonej podstawówce wybrał Technikum Budowlane w Raciborzu, ale naukę musiał po roku przerwać. – Mój 18-letni brat Jan ciężko zachorował i zmarł w raciborskim szpitalu. Rodzice zostali na gospodarce sami, więc musiałem zmienić szkołę. Wybrałem 2-letnią Zasadniczą Szkołę Chemiczną, która mieściła się przy ul. Środkowej w Raciborzu, a warsztaty miała przy ul. Bosackiej – wspomina. Po niej zaczął pracę w Zakładach Garbarskich w Brzeziu, a potem przeszedł do kopalni „Anna”, gdzie trafił na początek w ramach odrabiania wojska a potem przepracował w niej 35 lat. Armia o panu Kubicy nie zapomniała i wysłała go jeszcze na dwumiesięczny kurs do szkoły podoficerskiej w Nysie.

Po pracy w kopalni czekał go zawsze drugi etat w kółku rolniczym. – W ciągu miesiąca przepracowywałem 200 godzin w Rzuchowie, Pstrążnej, czy Krzyżkowicach. Mieliśmy bazę, gdzie się trzymało sprzęt, z którego często korzystali rolnicy. To były opryskiwacze, siewniki, sadzarki, czy kopaczki. Po cement jeździłem do Opola, po wapno do Miasteczka Śląskiego, bo wszystko było bardzo trudno dostać. Rolnicy należący do kółka mogli sobie je potem u nas kupić – mówi pan Kubica, który znajdował jeszcze czas na sołtysowanie i pracę w Radzie Gminy Kornowac.

O ile pomysły radnego Kubicy o zrzeczeniu się diet nie spotkały się ze zrozumieniem jego kolegów z rady, to projekty realizowane we wsi wszystkim mieszkańcom przypadły do gustu. Na pierwsze mikołajki, które zorganizował jako sołtys w Rzuchowie, przyszło ponad 120 dzieci, a w ciągu trzech kadencji sołtysowi udało się wybudować chodnik przy Raciborskiej i założyć oświetlenie. Pracował w Stowarzyszeniu Sołtysów Powiatu Raciborskiego, którego był przewodniczącym, i w zarządzie Stowarzyszenia Lyskor. Dziś jest już na emeryturze, a gospodarstwo przekazał synowi Mirosławowi, który, tak jak ojciec, swoje życie zawodowe związał z kopalnią „Anna”. Na zbyt wiele wolnego czasu narzekać jednak nie może. Zbiera archiwalne fotografie ze swojej wsi, interesuje się lokalną historią i nie może zrozumieć tego, że młodych ludzi nie interesuje to, co działo się we wsi przed wojną, za starej i nowej Polski i za Niemca. Że już niedługo nikt nie będzie pamiętał o pomniku, który mieszkańcy postawili ofiarom powstania, przypałacowym majątku, który dawał pracę wielu rzuchowianom i że nazwy „Diobełek”, „Młynówka”, czy „Podgórze” nikomu nie będą już nic mówiły. Póki panu Ryszardowi starczy sił, na pewno zadba o to, by kolejne pokolenia nie zapomniały o swoich poprzednikach – ludziach, dzięki którym możemy pokazać jaki był kiedyś Rzuchów.

Katarzyna Gruchot

  • Numer: 37 (1369)
  • Data wydania: 11.09.18
Czytaj e-gazetę