Małe jest piękne: Roszkowianom zawsze się chce
Dla mnie Roszków to jest świętość. Jak myślę o mojej wsi, to wiem, że wszyscy gramy w jednej drużynie. Tu nie ma podziałów i jak jest coś do zrobienia to wszystkim się chce, nawet młodym – mówi sołtys Józef Staś, pełniący tę funkcję już trzecią kadencję.
Jak fajrować to u tanty Anny
Najlepsze imprezy w plenerze odbywają się „U tanty Anny”, w miejscu, które szczególnie lubi młodzież, bo można tu pograć w siatkówkę plażową, koszykówkę, piłkę nożną, albo po prostu posiedzieć pod zadaszoną drewnianą wiatą, przyglądając się leżącym na trawie czarnym dębom. Jego nazwa pochodzi od Anny Otlik, najstarszej mieszkanki Roszkowa, urodzonej tu 25 stycznia 1908 roku, która zmarła w marcu 2006 roku mając 98 lat. Z pamiątkowej tablicy, która stoi na placu, można się dowiedzieć, że pani Anna przeżyła dwie wojny światowe, trzy pożary domu, kilka powodzi, w tym tę największą z 1997 roku. Mieszkańcy Roszkowa mówili o niej tanty Ana, a dla przyjeżdżających tu wędkarzy była po prostu babcią. Lubiła z każdym rozmawiać i częstować ziołową herbatą własnej roboty. Kiedy zaczął powstawać wał przeciwpowodziowy okazało się, że jej rodzinny dom przeznaczony jest pod zalew. Nie poddała się. Walczyła o możliwość pozostania w nim do końca życia i urzędników udało się w końcu przekonać. Wał wybudowano za jej stodołą, a sympatyczną ciocię Annę roszkowianie postanowili uczcić dedykując jej pamięci zielony zakątek swojej wsi.
Takich mieszkańców Roszkowa, o których kolejne pokolenia wciąż pamiętają jest więcej. Karl Halfar był przedwojennym piekarzem, który prowadził również przy dzisiejszej ulicy Pomnikowej sklep, a wyrabianych przez Richarda Rymera ciastek i słodyczy można było spróbować na okolicznych odpustach, na które jeździł wozem z koniem. Sklep po panu Karolu, na którym po wojnie skończyła się rodzinna tradycja piekarnicza, przejęła potem Gminna Spółdzielnia w Krzyżanowicach, a Richard Rymer wyjechał na stałe do Niemiec. Buty roszkowianie naprawiali u szewca Karla Kuczery, a ubrania zamawiali u jego brata Paula, który specjalizował się w krawiectwie męskim, albo u Marii Pośpiech, która szyła dla pań. Tańczyć chodziło się do sali u Matuszka, usługi stolarskie zamawiało u Józefa Rymera, który robił też trumny, a po porady lekarskie trzeba było jeździć do Krzyżanowic albo Chałupek, gdzie przyjmował doktor Antoni Jurytko.
Wielu mieszkańcom naszego regionu Roszków kojarzy się z choinkami, po które wyruszają tu w okresie świąt Bożego Narodzenia. Gerard Kretek rodzinną plantację zakładał razem z ojcem Maksymilianem, który w 1993 roku zasadził pierwsze sprowadzone z Bawarii drzewka. Dziś w firmie pracuje również jego córka Ola i zięć Tomasz Brański. Kiedy pięć lat temu przygotowywaliśmy reportaż o rodzinie Kretków, 81-letnia wówczas mama pana Gerarda, pomagała jeszcze w sprzedaży i nasadzaniu choinek. Odeszła kilka lat temu, a pochodziła z rodziny Rybarzy, która od ponad 250 lat związana jest z Roszkowem.
Rychtyk dzika rasa
U zbiegu ulic Raciborskiej i Pomnikowej stoi pomnik ku czci czterech roszkowian zamordowanych w III Powstaniu Śląskim i 22 ofiar I wojny światowej. Na czarnym granicie umieszczono nazwiska wszystkich poległych, którym pomnik ufundowały w 1928 roku ich rodziny. W 1956 roku niemieckie napisy zamieniono na polskie.
W wydanej cztery lata temu książce „Roszków, wspólnota wierzących”, jej autorzy: o. Henryk Kałuża OSD i Jan Baranek przytoczyli relację jedynego ocalałego świadka zdarzenia z 1921 roku Piotra Hehna. Zamordowanie czterech roszkowian było odwetem za zabicie we wsi niemieckiego żandarma. Sprawców nie udało się ująć, a sprawę umorzono, ale bojówki niemieckie postanowiły dochodzić prawa na własną rękę. 24 maja 1921 roku grupa uzbrojonych w karabiny, noże i żelazne pręty bojówkarzy wpadła do Roszkowa i uprowadziła z domów dziewięciu mężczyzn, wśród których byli Franciszek, Piotr, Jan i Ludwik Hehnowie, Franciszek, Karol, Wiktor i Piotr Rymerowie i Józef Piechnik. Franciszka Rymera (43 lata) oskarżono o wrogość do Niemiec i sprzyjanie Polsce. Rozstrzelano go jako pierwszego. Jego los podzielili Franciszek Hehn (54 l.), Józef Piechnik
(33), Wiktor Rymer (19) i Piotr Hehn (18), który cudem ocalał. Na skutek odniesionych ran po pobiciu 6 czerwca zmarł Karol Rymer (21). Sześćdziesięciu innych mieszkańców Roszkowa, przetrzymywanych we wsi uratował wojskowy garnizon, który przybył na pomoc z Raciborza. Jak piszą autorzy książki, na pomniku znajduje się również imię i nazwisko Franciszka Klona, który zginął w czasie walk powstańczych, prawdopodobnie w pobliżu mostu w Krzyżanowicach – Łapaczu.
Ci, którzy pamiętają z kolei czasy II wojny światowej, opowiadają, że mieszkańcy Roszkowa uciekali przed frontem przede wszystkim do Syryni i Lubomi, ale byli i tacy, którzy ewakuowali się do Czechosłowacji. – Jak Ruscy tu weszli to wybijali wszystko co się ruszało: prosięta, świnie, kury, kozy. Część zjadali na miejscu piekąc je na ogniskach, a resztę pakowali na wozy. Jak wróciliśmy to wszystko było rozkradzione, zabrali nam konie, a nawet psy. Wystarczyły im dwa tygodnie. To była rychtyk dzika rasa – opowiada świadek tamtych czasów Eryk Bugla, ale dodaje, że przynajmniej ludzi oszczędzili.
Robota nie może czekać
Eryk Bugla przeżył w Roszkowie wielu sołtysów i jak podkreśla, każdy miał do wykonania zadania adekwatne do czasów, w których pełnił swoją funkcję. – Takich kłopotów, jakie miał za swojego sołtysowania Józef Paskuda, to inni nie doświadczyli – tłumaczy. Ojciec późniejszego wieloletniego sołtysa Roszkowa Franciszka Paskudy, kierował wsią zaraz po wojnie, od 1945 do 1949 roku, a jego druga kadencja przypadła na lata 1957 – 1961. Pan Józef na początku pomagał w zorganizowaniu opieki przedszkolnej i szkolnictwa podstawowego, potem w adaptacji do tych celów byłych budynków celników.
– Wszystko wtedy robiło się w czynie społecznym: drogi, kanalizację, remonty budynków i nikt z nas nawet złotówki za to nie dostał. Największa była budowa remizy strażackiej, na której wykończyłem swój nowy ciągnik Ursus C330. Miał jeszcze dwa miesiące gwarancji, to zajechałem nim na Ocice do przeglądu, ale tylko pod bramę, bo dalej już nie dało rady. Nikt nie wierzył, że nowy ciągnik już może być w takim stanie, ale okazało się, że jest całkiem zużyty. Za naprawę nic nie zapłaciłem, ciągnik jeszcze działa, a remiza stoi do dziś, więc się opłaciło – podsumowuje ze śmiechem pan Eryk i dodaje, że na nowym ciągniku wcale mu nie zależało, bo jeden już miał, a jak państwo coś dawało z przydziału to zawsze z konkretnego powodu. – Chcieli mnie wciągnąć do partii, ale ci co tam już wleźli mieli krzywe nosy. Nie zapisałem się i do dzisiaj żyję dobrze. Mam już 85 lat i jeszcze chcę jechać na rajd rowerowy – podsumowuje.
W największym w Roszkowie czynie społecznym, którego pomysłodawcami byli Franciszek Paskuda i Berthold Kołek, wykorzystano materiały z rozbiórki starej remizy strażackiej, uzyskując w ten sposób cegły, betonowe pustaki, dźwigary i drewno na szalunki. Prasa donosiła, że „Urząd Gminy zakupił płyty stropowe, trochę cegły, cement i piasek. Wojewoda przyznał dotacje w wysokości 300 tys. zł, a Urząd Gminy dodał 100 tys. zł”. Inspektorem nadzoru i kierownikiem budowy był ówczesny sołtys Roszkowa inżynier Norbert Gajda, który ze względu na te obowiązki przełożył nawet swój egzamin magisterski. „Entuzjazm inżyniera udzielił się innym. Pierwszymi pomocnikami kierownika budowy stali się Franciszek Mrozek – pełniący obowiązki majstra, Eryk Bugla – chętny do pomocy na każde zawołanie, Oswald Matuszek elektryk angażowany do wykonywania podłączeń elektrycznych, członek POP Bertold Jureczko i naczelnik straży pożarnej Bertold Kołek. Szczególnie dużo zawdzięcza się Erykowi Bugli. Na gospodarstwie pracuje z żoną, bo dwójka dzieci jest jeszcze w wieku szkolnym, ale gdy trzeba było dowieźć materiały, przerywał nawet roboty polowe. Robota nie może czekać – mawiał w takich sytuacjach – pisała w 1977 roku „Trybuna Opolska”. Budowę remizy zakończono w 1978 roku, a w grudniu roszkowianie witali w niej Nowy rok na pierwszym zorganizowanym tu sylwestrze.
Dziś najważniejszym świętem w ciągu całego roku są dożynki. – To nasza sztandarowa impreza, którą zawsze organizujemy sami. Od siedmiu lat współpracujemy z Roszkowem w powiecie jarocińskim, my odwiedzamy ich, a oni nas, a w tym roku będziemy na dożynkach gościć ich sołtyskę Janinę Nikiel, która przyjedzie do nas z 20-osobową delegacją. Chcemy pokazać im naszą kulturę i tradycję oraz zaangażowanie roszkowian w takie przedsięwzięcia, bo w naszej wiosce jeszcze wszystkim się chce – podkreśla sołtys Józef Staś.
Katarzyna Gruchot
Najnowsze komentarze