Małe jest piękne: Górki Śląskie - wieś, której nie dzielą już żadne granice
Jak przez Górki przejeżdżał cug to ludzie robili na piersiach znak krzyża. Naprawą brukowanych ulic zajmował się strassenwehr, cła uiszczało się w colantach, a jedyny samochód we wsi miał młynarz Paul Przegendza. Tak było przed wojną. Dziś wieś na miejsce zamieszkania wybiera coraz więcej osób z Gliwic, Rybnika, Wodzisławia czy Knurowa. Wszystko za sprawą bliskości lasów, przepływającej tu rzeki Suminy i ducha Gurek, który został w przedwojennych budynkach i wspomnieniach mieszkańców.
Budowniczowie kościoła
Niedaleko dzisiejszego boiska stał przed wojną drewniany budynek dawnej szkoły, w którym po wojnie Erich Bulenda zrobił karczmę. Była tam sala taneczna, w której przygrywał zespół „Mazurki” z Gaszowic, a nazwa wzięła się od tego, że grali w niej bracia Mazurkowie. Odbywały się tam zabawy, sylwestry i wesela, w których mógł uczestniczyć każdy mieszkaniec Górek Śląskich. Był taki zwyczaj, że kto się chciał pobawić, musiał dać stojącemu w drzwiach kasjerowi datek dla państwa młodych, albo grających muzyków. Tym sposobem każdy mógł być gościem weselnym i na parkiecie i w wyszynku, który oferował dla kawalerów piwo, a dla ich panien lizaki.
Przed wojną jedyny samochód w Górkach miał właściciel młyna i tartaku Paul Przegendza, którego przodkowie przeprowadzili się tu z Nędzy. Podobno był jedynym mieszkańcem wsi, któremu nie zależało na budowie kościoła, bo jego samochód był z tego powodu często wypożyczany. Przy dzisiejszej ulicy Bogunickiej znajdują się jeszcze pozostałości tartaku i młyna z kanałem doprowadzającym do niego wodę z Suminy. Potomkowie Pauliny i Paula Przegendzów mieszkają dziś w Niemczech, ale o swojej rodzinnej wsi nie zapomnieli. Piszą listy i z nostalgią wspominają czasy spędzonego tu dzieciństwa.
Największą dumą mieszkańców wsi jest dziś kościół. Pierwsze starania o jego budowę w Górkach rozpoczęli w latach 20. XX wieku. Mimo braku świątyni, w 1929 roku na tutejszym cmentarzu, pod który działkę ofiarował Paul Przegendza, zaczęto chować zmarłych. Utworzony w marcu 1958 roku Komitet Budowy Kościoła został po roku rozwiązany przez władze. Podobno zebrane przez niego środki finansowe i materiały budowlane zostały potem przeznaczone na wybudowanie remizy strażackiej. W 1972 roku z funduszy Powiatowej Rady Narodowej w Raciborzu ufundowano na cmentarzu w Górkach Pomnik Ofiar Oświęcimskich upamiętniający siedemnaście ofiar Marszu Śmierci z 26 stycznia 1945 r.
Mieszkańcy Górek ze swojego pomysłu nie zrezygnowali, ale dopiero w drugiej połowie lat 70. ich starania przyniosły wymierny efekt w postaci zgody wojewody katowickiego na budowę kościoła. Ogromny wkład w jego budowę miało dwóch mieszkańców Górek Śląskich: Jan Wenglorz, który był kierownikiem budowy i zarazem kronikarzem Ochotniczej Straży Pożarnej w Górkach, z którą był związany przez 50 lat oraz Teodor Kura, który zajął się pracami zbrojeniowymi. Pan Teodor pracował w piekarni Liszków rozwożąc na rowerze w koszu pieczywo zamawiane przez mieszkańców i jeszcze w wieku siedemdziesięciu lat potrafił wejść na drabinę by odmalować stojący obok kościoła swój rodzinny dom. Fachowcom z Górek pomagali mieszkańcy Nędzy: Stefan Mrozek, który kierował pracami murarskimi i Jerzy Wiesner, któremu podlegały prace ciesielskie. Uroczystej konsekracji Kościoła pw. Dobrego Pasterza dokonał 4 września 1986 roku ks. biskup Jan Wieczorek.
Po żymły do Liszki
Obok kościoła znajduje się wybudowana w 1905 roku szkoła, a naprzeciw niej prowadzona od 1929 roku piekarnia rodziny Liszków. Hildegarda i Fryderyk Liszkowie oprócz piekarni mieli też sklep kolonialny i przez pewien czas prowadzili zamiejscowy urząd pocztowy. Wszystko zmieniła wojna. Pana Fryderyka wcielono do wojska, a jego żona sama musiała zadbać o zakład. Czasy powojenne wcale nie okazały się lepsze. Wiele prywatnych piekarni upaństwowiono, a Liszka dostawał jedynie jednorazowe pozwolenia na wypiek pieczywa z okazji świąt lub odpustów. Nic więc dziwnego, że do emerytury zamiast we własnej firmie, pracował w zakładach azotowych w Kędzierzynie-Koźlu.
Z trojga dzieci państwa Liszków tylko Hubert poszedł w ślady ojca ucząc się zawodu w piekarni Gminnej Spółdzielni w Rydułtowach i kończąc kursy czeladnicze w Katowicach. W spółdzielni zrobił też egzamin mistrzowski i poznał swoją przyszłą żonę Janinę. Rodzinna piekarnia ruszyła z powrotem w maju 1966 roku. Pierwszą zakupioną maszyną był 102-letni mieszalnik, który pan Hubert odkupił od rydułtowskiego GS-u, ratując go przed śmietnikiem. Po panu Fryderyku został piec i bojta, czyli stół na którym robiło się ciasto. Początki były trudne nie tylko ze względu na brak maszyn, ale i kłopoty z mąką, którą piekarnia otrzymywała z przydziału według liczby mieszkańców wsi. Od szóstej rano przed sklepem ustawiały się kolejki, a pani Janina musiała chleb reglamentować, żeby go nie zabrakło dla innych.
Choć pan Hubert nie zachęcał synów Jerzego i Eugeniusza do tego, bo poszli w jego ślady, od piekarni uciec się nie dało. Chłopcy od najmłodszych lat pomagali rodzicom, a pierwszą rzeczą jakiej pan Eugeniusz nauczył się od ojca było kulanie bułek. po śmierci dziadków pan Eugeniusz zaczął pracować z ojcem na stałe. Zdał egzaminy czeladnicze i mistrzowskie, a gdy w 1991 roku pan Hubert zmarł, przejął po nim firmę, którą prowadzi do dziś.
Waniek broni konstytucji
Przy dzisiejszej ulicy Ofiar Oświęcimskich znajdują się trzy z czterech budynków celnych (tzw. colanty), które są pozostałością po istniejącej tu w latach 1922 – 1939 polsko-niemieckiej granicy. W pierwszym z nich mieściły się biura, w pozostałych mieszkali urzędnicy ze swoimi rodzinami. Po stronie Polskiej leżały Sumina i Bogunice, po niemieckiej – Górki (do 1935 roku Gurek). Przebieg linii granicznej był tak dziwny, że jeżdżący na pole rolnicy wielokrotnie przekraczali polską stronę, w ogóle tego nie zauważając, a wracający nad ranem z gospody imprezowicze trzeźwieli często za granicą. Zdarzało się, że ktoś przechodził przez tory kolejowe do Polski, a wychodził w Niemczech.
Przed wojną ruch był tu spory, bo z Polski szmuglowano dużo tańsze niż w Niemczech mięso, a z Niemiec przywożono do Polski czekolady i pomarańcze, które sprowadzano z Kamerunu. Za przemyt groziły surowe kary, ale nikt się nimi specjalnie nie przejmował. Mieszkańcy Górek, którzy nie mając własnej świątyni, korzystali wcześniej z kościoła w Lyskach, nadal chrzcili tam swoje dzieci, choć był on już po stronie polskiej. Tak było m.in w przypadku ochrzczonego w 1927 roku górczanina Tomasza Wenglorza.
Na placu po drugiej stronie budynków celnych stała kiedyś rzeźba Wańka – legendarnego założyciela Górek Śląskich, którą przeniesiono do lasu, niedaleko alei dębowej. Lokalny artysta Antoni Czogała wykonał ją z lipy, która rosła kiedyś naprzeciw XIX-wiecznej kapliczki pw. Jana Nepomucena. Na starym trakcie do Rud Waniek, który nie pozostał obojętny na to co się dzieje w kraju, przywitał nas w koszulce z napisem Konstytucja. Stąd spacerkiem można się udać do alei dębowej, gdzie na odcinku 800 metrów rośnie 49 dębów szypułkowych. Ich wiek określono na około 250 lat. Wśród najciekawszych okazów jest mający 406 cm grubości Dąb Zygfryd i stojący obok siebie pochyleni Trzej Pielgrzymi.
Przy ulicy Rudzkiej mieszka sołtys Edyta Szajt, rodowita mieszkanka Górek, której dziadek Teodor Wenglorz pracował u Paula Przegendzy. – Znam dobrze najstarszych mieszkańców naszej wsi, a szczególnym uznaniem darzę wieloletnią dyrektorkę szkoły Reginę Krygiel. To była moja wychowawczyni i radna. Wychowała wiele pokoleń górczan i jeszcze cztery lata temu działała w radzie sołeckiej. Zawsze angażowała się w życie naszej społeczności i stanowiła nieocenioną pomoc. Ogromnym sentymentem darzę naszą szkołę, która integruje mieszkańców wsi i jest jej sercem. Tu odbywają się zebrania wiejskie, Dzień Babci, Dzień Dziecka czy lokalne imprezy. Nasze życie toczy się wokół niej, więc nie wyobrażam sobie, że mogłoby jej kiedyś zabraknąć. Drugim takim miejscem jest sala remizy OSP, która służy mieszkańcom na rodzinne imprezy. Dzisiejsze Górki to przystań dla wielu młodych ludzi, którzy postanowili się tu przenieść z Gliwic, Rybnika czy Knurowa. Przyciągnęła ich do nas nie tylko piękna przyroda, ale i życzliwość, z której słyną tutejsi mieszkańcy – podsumowuje pani sołtys, która pełni tę funkcję od 14 lat.
Katarzyna Gruchot
Najnowsze komentarze