środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Rudera bez rabatu. Dziury w dachu, a urząd nie chce spuścić z ceny

28.08.2018 00:00 red.

Był wrzesień 1981 roku gdy rodzina Łobosów wprowadzała się do przydzielonego im mieszkania na Ocickiej w Raciborzu. – Wtedy byliśmy w siódmym niebie – wspominają. Dziś po niemal 37 latach toczą w magistracie nierówną batalię o ten lokal. – To kosztuje nas mnóstwo nerwów i zdrowia – przyznają.

43-letnia raciborzanka mieszka ze swoją mamą i córkami w rejonie cmentarza Jeruzalem. Żyją pod tym adresem od początku lat 80. ubiegłego wieku. To mieszkanie w zabudowie bliźniaczej, przy ruchliwej drodze powiatowej, która niedawno była gruntownie remontowana. – Od początku stan mieszkania, choć określany jako w pełni standardowy, nie spełniał tych wymogów. Trzeba było je remontować i to własnymi siłami. Gdy zabiegaliśmy o obniżkę czynszu, regularnie jej odmawiano – wspomina pani Barbara.

Przedwojenne warunki

Stolarka okienna powstała w 1934 roku. Rzeczoznawca ocenia ją teraz jako w pełni zdegradowaną. By zamknąć okno trzeba sporego wysiłku, a i tak zimą „ciągnie” nimi nie do wytrzymania. Nasze rozmówczynie słyszą w MZB, że lokalu nie ma sensu remontować, bo koszty napraw przewyższają wartość całego budynku. Po mieszkaniu Łobosów porusza się jak po izbie muzealnej. Czas jakby zatrzymał się tu w miejscu. Najgorzej jest zimą. Pokoje ogrzewane są piecami kaflowymi. – Mimo ciągłego palenia mamy w domu po 18 stopni, a w łazience piecyk zamarza. Instalator nam nie wierzył dopóki sam się nie przekonał – opowiada o warunkach zamieszkania raciborzanka z Ocickiej.

Ścigani sąsiedzi

Nasi rozmówcy nie mają szczęścia do lokatorów, z którymi przez lata przyszło im dzielić budynek komunalny. – Sąsiedzi byli zazwyczaj problematyczni. Delikatnie mówiąc. Imprezy, libacje, a nawet handel narkotykami miały u nich miejsce – wspomina pani Barbara. Ostatnio uniknęła pobicia, gdy sąsiad groził, „że ją za...bie”. – Gdyby nie zacięły się drzwi dopadłby mnie w swoim szale – opowiada o tamtym zajściu. Później okazało się, że to przestępca szukany listem gończym. – Informowałam o sytuacji zarządcę, ale odnoszę wrażenie, że Miasto nigdy nie interesowało się moim bezpieczeństwem, a jedynie tym, by czynsz regularnie wpływał na konto – gorzko stwierdza bohaterka tekstu.

Dbają jak o swoje

Wiosną 2017 roku urząd miasta zaproponował najemcom z Ocickiej scalenie pomieszczeń na piętrze (tam gdzie zamieszkiwali wcześniej niebezpieczni sąsiedzi) z tymi zajmowanymi przez rodzinę Łobos. – Podpisaliśmy porozumienie o przekazaniu lokalu, który wyremontujemy gdy nabędziemy całość – informuje pani Barbara. Osiem miesięcy później ruszyła procedura wyceny nieruchomości aby przygotować ją do sprzedaży. Posuwała się szybko, co zaskoczyło Czytelniczkę, bo przez wcześniejsze 10 lat jej prośby o remonty pozostawały bez skutku i wyrobiła sobie zdanie, że w urzędzie wszystko musi długo trwać.– Zawsze dbałam o ten dom jak o własny. Wyręczałam zarządcę, sprzątałam, kosiłam obejście i nawet dachówki naprawiałam. Czyściłam rynny, sadziłam kwiaty i drzewka w pobliskim sadzie i ogrodzie. Mój nieżyjący już tata zamontował tu furtkę i bramę, bo wcześniej pijacy wchodzili na zachwaszczone podwórko by załatwić swoje potrzeby – twierdzi B. Łobos.

Nieosiągalna kwota

Możliwość wykupu mieszkania rodzina przyjęła za dobrą monetę, ale gdy poznała warunki sprzedaży, radość się skończyła. Miasto sprzedaje swoje lokale z bonifikatą, w przeszłości sięgającą nawet 85% wartości. Teraz rabat jest niższy, ale wciąż korzystają zeń lokatorzy mieszkań komunalnych. Niestety, aktualne prawo miejskie, obowiązujące od 2006 roku nie przewiduje bonifikat dla budynków mieszkalnych i rodzina Łobos musi zapłacić za lokal zajmowany od 37 lat prawie 140 tys. zł, co jest dla niej na czas obecny kwotą nieosiągalną. Gdyby zastosować bonifikatę cena wyniosłaby 43 tys. zł (wraz z przyległą działką). – Wygląda to tak, że dla urzędników liczą się tylko pieniądze jakie można za tę nieruchomość pozyskać, a jej wartość w dużej mierze wynika z mojej ciągłej dbałości o ten zabytkowy budynek – ocenia B. Łobos. Dodaje z goryczą w głosie, że przez całe lata żyła wizją, że wszystko co robi przy domu, robi dla siebie, by mogła go kiedyś wykupić, ale teraz nie może doczekać się od samorządu, że ten wieloletni trud zostanie doceniony. – Miasto postawiło warunki, którym nie jestem w stanie sprostać – kończy. Informacje te przekazała do Kancelarii Prezydenta RP Andrzeja Dudy, bo jak mówi, wszędzie szuka pomocy w swojej sprawie.

Co miasto na to?

Prezydent Raciborza został zobowiązany przez kancelarię prezydenta Dudy do przeanalizowania i podjęcia czynności w sprawie odmowy udzielenia bonifikaty na sprzedaż budynku przy Ocickiej. Magistrat potwierdza, że jest on w złym stanie technicznym, a zakres remontu i modernizacji może przewyższać jego wartość. – Zasadną ekonomicznie decyzją byłoby wyłączenie budynku z eksploatacji i sprzedaż w przetargu – napisał w tej sprawie włodarz miasta i dodał, że na rynku nieruchomości taki obiekt szybko znajdzie nabywcę. Mieszkańcom budynku Miasto zaproponowało przeprowadzkę do innego, zamiennego lokum na terenie Raciborza lub wykup obecnego, w trybie bezprzetargowym. Zaznaczono wówczas, że byłaby to sprzedaż bez bonifikaty. Urzędnicy wskazują, że propozycja z wykupem została przez panie Łobos zaakceptowana. Mirosław Lenk zaznaczył również, że cena 1226 zł za m kw. powierzchni lokalu jest niska wobec obowiązujących rynkowych (średnio 2500 zł). Włodarz Raciborza nie zgadza się z zarzutem o świadomy zamiar wykluczenia najemcy z możliwości nabycia lokalu przez odmowę udzielenia bonifikaty i sprzedaży nieruchomości na rzecz innej osoby. – Mija się on z prawdą – podkreśla. Według głowy miasta „najkorzystniejszym i ekonomicznie opłacalnym dla gminy rozwiązaniem byłoby przydzielenie rodzinie lokalu zastępczego” i sprzedaż budynku przy ul. Ocickiej.

Radny zobaczył ruderę

Pani Łobos z córką dołożyły wszelkich starań, aby o ich problemie dowiedziała się rada miasta. Od jej decyzji zależy modyfikacja obecnych przepisów i objęcie bonifikatą przypadków wykupu budynków komunalnych gdzie doszło do scalenia po

mieszczeń. Sprawie obiektu na Ocickiej poświęcono sierpniowe posiedzenie komisji gospodarki miejskiej. Mieszkanki doprowadziły do wizyty szefa tej komisji Marcina Ficy w swoim mieszkaniu. Wedle ich relacji, ten miał określić budynek mianem rudery i z rozmowy wynikało, że jest po stronie starających się o wykup, tym bardziej, że zna podobny przypadek z ulicy Głubczyckiej. Nasze Czytelniczki twierdzą, że ich sprawa jest tylko na razie jednostkowa, bo ustaliły, że jest w mieście kilka budynków, których najemcy w niedługim czasie będą mogli występować do magistratu o wykup.

W korespondencji z urzędem znalazło się m.in. tabelaryczne zestawienie sprzedaży lokali komunalnych z bonifikatą, z którego wynika, że Miasto zbywa z rabatem nawet większe mieszkania niż cały metraż budynku przy Ocickiej. Na te argumenty odpowiedzi z Batorego dotąd nie było.

Na straży etyki

Elżbieta Sokołowska kierująca wydziałem gospodarki nieruchomościami w urzędzie mówiła członkom komisji gospodarki, że Regionalna Izba Obrachunkowa może zarzucić gminie niegospodarność gdy ta będzie sprzedawała swój majątek po zaniżonych cenach. Przepisy miejskie o bonifikatach wzorowane są na rozwiązaniach stosowanych w takich metropoliach jak Kraków czy Wrocław. Powiedziała też, że bonifikata jest stosowana przez magistrat „po to by wyjść ze wspólnot mieszkaniowych, a nie uszczuplić budżet miejski”. Uważa ona, że już sam tryb bezprzetargowy z udziałem obecnego najemcy jest swoistą bonifikatą i nieetyczne wobec innych mieszkańców byłoby sprzedawanie obiektu na Ocickiej poniżej jego wartości, oszacowanej przez rzeczoznawcę. – Naszymi szefami są mieszkańcy. Musimy tak gospodarować zasobem aby było to przyzwoite i etyczne – przekonywała komisję Sokołowska. Uważa, że obecne zasady są prawidłowe i nie należy ich zmieniać. – Zwłaszcza w trakcie gry – dodała. Radni dowiedzieli się też, że „często cena mieszkania do remontu, z piecami, wychodzi 2200 zł i 2400 zł za metr kw., a nie około 300 zł za metr kw., jak miałoby być w przypadku Ocickiej, a jest koniunktura. Takie w najgorszym stanie są po 1950 zł za metr kw.”. Cenę zaproponowaną rodzinie Łobos nazwała przyzwoitą.

Aktualne stanowisko miasta naczelnik Sokołowska przedstawiła w sposób następujący: jak panie nie mogą podołać wykupowi za oferowaną cenę to zostawiamy sytuację taką jaką jest (najemcy zostają pod tym adresem, co zostało później powtórzone na posiedzeniu – przyp. red.) albo proponujemy lokal zastępczy i sprzedamy budynek w przetargu.

Pierwszy przypadek

Radna Anna Szukalska zauważyła w dyskusji, że zna przypadki gmin stosujących bonifikaty względem budynków komunalnych. Sokołowska odparła, że to rada ustala te zasady, a nie urzędnicy. Jako nieruchomista odradzała samorządowcom modyfikowanie obowiązujących przepisów. Wiceprezydent Irena Żylak przypomniała, że sprawa toczy się już ponad 6 miesięcy i zasady na jakich miasto chce sprzedać obiekt były znane od początku. A. Szukalska powątpiewała czy sposób przekazywania informacji przez urząd był czytelny i kompletny. Obie urzędniczki zapewniały, że tak było. – Zarzut o niedoinformowaniu jest bezpodstawny.

Mamy cały segregator dokumentacji – podkreśliła. Powtórzyła za E. Sokołowską, że to od rady zależy dalsze działanie w sprawie wniosku mieszkanki Ocickiej. Radny Michał Fita chciał wiedzieć ile jest takich przypadków jak ten pani Łobos na terenie Raciborza. Wiceprezydent odparła, że to pierwszy zgłoszony przypadek. Nie wiadomo czy będą kolejne, bo to zależy od decyzji indywidualnych mieszkańców. – Z ostrożności wprowadzono takie zasady aby wiedzieć jak postąpić gdy sytuacja zaistnieje. Działamy w oparciu o obowiązujące przepisy – dodała. Radny Leszek Szczasny zaczął mówić o „urzędniczym uporze” i próbie blokowania inicjatywy mieszkańców. – Kompletnie nie czuję w tym jakiejś etyczności. To marginalna sprawa, powinniśmy pójść ludziom na rękę. Inne lokale są sprzedawane z podobnymi przebitkami – ocenił. Wiceprezydent zaznaczyła, że w przestrzeganiu prawa nie widzi żadnego uporu.

Czy radni boją się Raciborza?

Zdecydowanym przeciwnikiem „pójścia na rękę” był w komisji radny Krzysztof Myśliwy. – Każdy by chciał kupić dom z działką za tak niską cenę – mówił. Irytowała go dyskusja prowadzona przez urzędniczki z radnymi, domagał się od przewodniczącego Ficy zapanowania nad przebiegiem obrad. W końcu złożył wniosek o zamknięcie dyskusji w temacie, co radni klubu prezydenta Lenka poparli, a tłumaczył to radny Janusz Loch mówiąc, że skoro są już przepisy w tej sprawie, to po co je zmieniać. Radny Jan Wiecha też nie chciał precedensu, które byłby „nieetyczny i podejrzany”. Postawie radnych rządzącego miastem klubu dziwił się radny Piotr Klima prosząc wcześniej by obecne na posiedzeniu panie Łobos (matka z córką) mogły się wypowiedzieć przed komisją. – Czy radni boją się raciborzan? – krzyknął radny uderzając ręką w ławę, przy której zasiadł. Uznał, że władza stosuje w tej kwestii „metodę za pysk”. Możliwości wypowiedzi kobiet nie przewidział szef komisji Marcin Fica choć Klimę wspierał jeszcze radny Szczasny. Być może temat wróci na środowej sesji. Przewodniczący Henryk Mainusz (przysłuchujący się posiedzeniu komisji gospodarki) dał im swoje przyrzeczenie, że radni miejscy zastanowią się nad zmianą w prawie regulującym sprzedaż nieruchomości. Dopiero na sesji będzie cała reprezentacja samorządu.

Mariusz Weidner

  • Numer: 35 (1367)
  • Data wydania: 28.08.18
Czytaj e-gazetę