Antyszczepionkowcy rosną w siłę, sanepid bije na alarm
W powiecie raciborskim lawinowo rośnie liczba nieszczepionych dzieci. – Zdarzają się rodzice, którzy przynoszą pismo zakazujące szczepienia swojego dziecka już na porodówkę, jeszcze przed jego narodzinami – mówi Maria Dengel, kierownik sekcji epidemiologii w Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Raciborzu.
Przez lata powiat raciborski szczycił się bardzo wysoką wyszczepialnością dzieci. Oznacza to, że niemalże wszystkie dzieci były poddawane obowiązkowym szczepieniom, m.in. na tak groźne choroby jak błonica, gruźlica, krztusiec, odra, tężec, czy wirusowe zapalenie wątroby typu B. W ostatnich latach sytuacja zaczyna się zmieniać – na gorsze. Zaczęło się stosunkowo niewinnie. W 2015 roku na Raciborszczyźnie rodzice nie zaszczepili 21 dzieci. Rok później obowiązkowych szczepień nie przeszło już 55 dzieci. W 2017 roku niezaszczepionych dzieci było 92, a w pierwszym półroczu 2018 roku już 106.
Nie szczepią ze strachu
Lawinowy wzrost liczby niezaczepionych dzieci wiąże się z rosnącą popularnością tzw. ruchu antyszczepionkowego, który ma już charakter ogólnopolski. Jego zwolennicy nie dają wiary w pozytywny wpływ szczepionek na zdrowie ludzi. – Oni twierdzą, że dzieci umierają po szczepieniach, że to jest ludobójstwo, że szczepionki są produkowane ze ścieków, że obniżają odporność – mówi z przerażeniem Maria Dengel, kierownik sekcji epidemiologii w raciborskim sanepidzie.
W praktyce niepożądane odczyny poszczepienne (NOP), a więc zaburzenia stanu zdrowia dziecka po szczepieniu, są marginesem. W latach 2015 – 2017 w powiecie raciborskim odnotowano 13 (słownie: trzynaście) takich przypadków. Wszystkie miały łagodny przebieg (np. powiększenie węzłów chłonnych, płacz, wysypka). O niezgłoszeniu niepożądanego odczynu poszczepiennego nie może być dziś mowy. – Ja uważam, że teraz lekarze działają na wyrost. Zgłaszają nawet drobne odczyny poszczepienne, bo są wystraszeni działaniem antyszczepionkowców. Jak myśmy byli mali to mówili tak: okłady z altacetu w miejscu wstrzyknięcia i samo zejdzie. Dziś zdarza się, że dziecko trafia do szpitala, bo przez trzy dni utrzymuje się dwucentymetrowy odczyn w miejscu szczepienia – mówi Maria Dengel.
Co z tą rtęcią?
Antyszczepionkowcy bardzo często używają również argumentu o obecności szkodliwej rtęci w szczepionkach (konkretnie mowa o tiomersalu – etylowej odmianie rtęci), co ma powodować autyzm, upośledzenie umysłowe lub zaburzenia osobowości. Sanepid potwierdza obecność tej substancji w niektórych szczepionkach. Pełni ona funkcję konserwantu. Sęk w tym, że stężenie rtęci w szczepionkach jest śladowe. Nawet sfinansowane przez antyszczepionkowców (organizacja Safe Minds) badania nie potwierdziły hipotez o rzekomym wpływie rtęci ze szczepionek na rozwój zaburzeń układu nerwowego. – W rybach zjadamy o wiele więcej rtęci i nikt się tym nie przejmuje – dodaje M. Dengel z sanepidu.
Kary finansowe
Racjonalne argumenty nie działają na antyszczepionkowców. Teoretycznie uchylanie się od obowiązku szczepień dzieci wiąże się też z karami finansowymi. Jednakże ich egzekucja jest długotrwała i nieskuteczna. Procedura działa według następującego schematu. Sanepid otrzymuje z przychodni informację, że rodzic nie przychodzi z dzieckiem na szczepienie. Wówczas sanepid wzywa takiego rodzica na rozmowę o ustawowym obowiązku szczepień ochronnych. Jeśli opiekun dziecka w dalszym ciągu nie wyraża zgody na szczepienie, sanepid wysyła drugie wezwanie. Opiekun dziecka w ciągu 14 dni od otrzymania wezwania powinien dostarczyć do Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej dokument potwierdzający wykonanie zaległych szczepień ochronnych u dziecka bądź zaświadczenie lekarskie o przeciwwskazaniu do szczepienia. Jeśli po upływie 14 dni rodzic nadal nie reaguje, sprawa kierowana jest do wojewody, który otrzymuje z sanepidu wniosek o wszczęcie postępowania egzekucyjnego i nałożenie grzywny w celu przymuszenia wraz z tytułem wykonawczym. Grzywny – nakładane wielokrotnie – nie mogą przekroczyć łącznie 50 tys. zł. Jednorazowo nie mogą być wyższe niż 10 tys. zł.
Spory w sprawie szczepień coraz częściej przenoszą się do sądu. W kwietniu „Rzeczpospolita” opisywała sprawę rodziców, którzy nie przyszli z córką na szczepienia. Służby sanitarne nakazały im zaszczepić ją przeciwko błonicy, tężcowi, krztuścowi, poliomyelitis, odrze, śwince i różyczce. Rodzice odmówili, zostały zasądzone grzywny. Naczelny Sąd Administracyjny orzekł, że nie tylko niezaszczepienie dziecka, ale nawet niestawienie się z dzieckiem na badanie kwalifikacyjne jest łamaniem prawa.
Krok należy do rządu
Skuteczną metodą walki z ruchami antyszczepionkowymi byłoby wprowadzenie obowiązkowego szczepienia dzieci przyjmowanych do żłobków, przedszkoli i szkół. Problem w tym, że taki wymóg stoi w sprzeczności z przepisami o powszechnym dostępie do edukacji (artykuł 13. Ustawy „Prawo oświatowe” jednoznacznie wskazuje, że do przedszkoli publicznych przeprowadza się rekrutację dzieci w oparciu o zasadę powszechnej dostępności).
– Jeśli ministerstwa zdrowia i edukacji nie dojdą do porozumienia i nie powiedzą antyszczepionkowcom „stop”, jeśli nie wprowadzą wymogu przedstawiania zaświadczeń o szczepieniach przy przyjmowaniu do żłobka, przedszkola i szkoły, to wrócą wszystkie choroby, które były już zwalczone - twierdzi M. Dengel.
Wójt sąsiedniej Lubomi Czesław Burek, który jest doktorem prawa samorządowego, uważa, że stosowne przepisy mogłyby zostać uchwalone w sejmie. Furtka do ich przyjęcia znajduje się w artykule 13. Konstytucji RP: ograniczenia w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności i praw mogą być ustanawiane tylko w ustawie i tylko wtedy, gdy są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego, bądź (...) zdrowia i moralności publicznej (...). Właśnie powołując się na bezpieczeństwo w zakresie zdrowia ogółu rząd mógłby zadecydować o wprowadzeniu wymogu szczepienia wszystkich dzieci posyłanych do publicznych przedszkoli czy żłobków.
Wrócą dawne choroby
Eksperci alarmują, że jeśli w kraju utrzyma się wysokie tempo rezygnacji ze szczepień, to za kilka lat nie będziemy chronieni przed chorobami, które – jak się wydawało – zostały już niemal opanowane. W Europie jest coraz więcej przypadków zachorowań np. na odrę. Główny Inspektorat Sanitarny ostrzega, że jeśli liczba przeciwników szczepień będzie nadal rosła, to odra zaatakuje także i w Polsce.
– Jeszcze kilkadziesiąt lat temu choroby zakaźne były codziennym zagrożeniem, a śmierć dziecka z powodu kokluszu (krztuśca – red.) czy szkarlatyny nie budziła żadnej sensacji – twierdzi prof. Jacek Wysocki z Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, przewodniczący Polskiego Towarzystwa Wakcynologii.
Póki co, niezaszczepione dzieci korzystają z tzw. odporności zbiorowiskowej, która dzięki powszechności szczepień jest w Polsce bardzo wysoka. Polega ona na przerwaniu krążenia czynnika zakaźnego w populacji. Dzieje się to właśnie dzięki szczepieniom (zaszczepione organizmy posiadają przeciwciała, które zwalczają wirusy choroby). – Dzięki odporności zbiorowiskowej te niezaszczepione dzieci nie zachorują tak szybko, bo one jak gdyby pasożytują na populacji zaszczepionych dzieci. Niebezpiecznie będzie wtedy, gdy moda na nieszczepienie dzieci rozszerzy się na cały kraj. Wtedy będziemy mieć powtórkę z rozrywki tego co mają dziś na Zachodzie, gdzie buchnęły te choroby, przeciwko którym były szczepienia – przestrzega Maria Dengel.
Powrót groźnych w przeszłości chorób nie dotyczy tylko państw zachodnich. W 2016 roku niespodziewany wzrost zachorowań na krztusiec odnotowano na terenie powiatu raciborskiego. Rodzice, którzy nie dopuszczają do objęcia dzieci obowiązkowymi szczepieniami, muszą liczyć się więc nie tylko z upomnieniami i karą grzywny, ale również chorobą swoich dzieci i powikłaniami. Ryzyko ich wystąpienia jest o wiele większe niż ryzyko wystąpienia niepożądanych odczynów poszczepiennych, które – jak pokazuje praktyka – w zdecydowanej większości mają łagodny przebieg.
Wojtek Żołneczko, Magdalena Kulok
Najnowsze komentarze