środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Małe jest piękne: PGR Strzybnik – rolnicza duma PRL-u

31.07.2018 00:00 red.

Za Niemca w Strzybniku był folwark, a za czasów Polski Ludowej – Państwowe Gospodarstwo Rolne, które w okresie swej świetności dawało pracę nawet 160 osobom. Sady przyciągały zbierających jabłka uczniów okolicznych szkół i najpiękniejsze góralki, których serca kradli miejscowi chłopcy.

Od lokomobili do Bizona

Z majątkiem Fritza von Bischoffschausen związany był najpierw dziadek Nikodema Musioła – Erasmus, który pracował tam jako zarządca folwarku. W tamtych czasach majątek wyposażony był we własną kuźnię, stajnię, gorzelnię oraz młyn. Rodzina barona w 1944 roku opuściła Strzybnik. Rok później majątek stał się własnością polskiego skarbu państwa, a w1949 roku zaczęło nim zarządzać Państwowe Gospodarstwo Rolne Strzybnik. Jako maszynista pracował w nim z kolei ojciec pana Nikodema – Fryderyk Musioł, który obsługiwał maszynę parową zwaną lokomobilą. Para takich ciągników, ustawiona po przeciwległych stronach pola przeciągała linę z pługiem. Samojezdne lokomobile parowe zostały z czasem zastąpione przez ciągniki napędzane silnikami spalinowymi.

W 1958 roku na pięć kolejnych lat z PGR-em związał swoje życie zawodowe pan Nikodem, który pracował tam jako kowal. – Zajmowałem się podkuwaniem koni, których było wtedy kilkanaście. Za moich czasów pracowały w Pegeerze 102 osoby. Dyrektorem gospodarstwa był Kazimierz Golijasz, oborowym Helmut Szefler, brygadzistą polowym Czesław Szach a ogrodnikami Ludwik Skucik, Rudolf Mikołajec i Alojzy Smykała – wspomina Nikodem Musioł. Zdzisław

Szach pamięta, że dyrektorami PGR-u byli wcześniej panowie: Pawlas, Południk i Gorzelnik. Alojzy Alkier pracował razem z Adolfem Kunikiem w kuźni, bo na początku nie było jeszcze maszyn, a potem w czasie żniw jeździli kombajnem Bizon, który pojawił się dopiero w latach 70.

Podstawową działalnością PGR-u była produkcja rolna, czyli uprawa zbóż, a w dalszej kolejności buraków i rzepaku, a także ogrodnictwo nastawione głównie na kapustę i ogórki, hodowla bydła oraz od lat 60. owiec. – Przed wojną była też gorzelnia, która działała jeszcze przez jakiś czas za PGR-u. Jej kierownik, który pracował tam jeszcze za Niemca, tak się bał Rosjan, że jak wkroczyli do Strzybnika to się powiesił. Mieszkańcy pochowali go w parku – wyjaśnia pan Nikodem.

Rodowita strzybniczanka Ema Mikołajec (z domu Briks) pracowała w pegeerze 30 lat, a jej mąż Otto 42 lata, choć zaczynał w Rudniku a na koniec pracował w POM-ie w Pawłowie. Kiedyś mieszkali w tzw. kazamatach, na miejscu których jest dziś plac zabaw dla dzieci. Później przenieśli ich do zabudowań po byłym folwarku. – Było mi 15 lat, jak poszłam do pracy. Brygadzistą polowym był wtedy Briks. Mój ojciec za Niemca orał traktorem na kolcach i młócił zboże. Jak weszli Ruscy to zabrali go do obozu – wspomina pani Ema.

O góralkach, skuszonych jabłkami

W latach 50. w ramach PGR-u założono prawie 100 hektarów sadów, w których posadzono przede wszystkim jabłonie, ale na początku rosły też śliwy i wiśnie. Uczniowie okolicznych szkół zarabiali sobie zbiorem jabłek na szkolne wycieczki.

Lokalna prasa z tamtego okresu żywo interesowała się PGR-em w Strzybniku. W jednej z gazet tak pisano o sadzie, któremu nie zaszkodziła nawet susza: „Pielęgnacją sadu od 12 lat zajmuje się Ludwik Skucik. Nazywają go tu mistrzem sadownictwa. Pan Ludwik ukończył Zasadniczą Szkołę Ogrodnictwa w Przycznie. Ma więc, oprócz długoletniej praktyki, sporo wiadomości z zakresu sadownictwa. Ludwik Skucik trzyma się zasady, że każde drzewo musi corocznie owocować. Drzewa, które przestają owocować są wycinane i w ich miejsce sadzi się młode drzewka. Oczkiem w głowie jest tu specjalna odmiana jabłek landzberskich (chodziło o Renetę Landsberską – przyp. red.). Z jednego drzewa tych gatunków jabłoni uzyskuje się od 400 do 600 kg owoców. Strzybnickie owoce przeznacza się na eksport do NRD, Czechosłowacji i ZSRR” – donosił redaktor M. Kwiatkowski.

Nikodem Musioł pamięta, że najlepsze owoce szły na eksport, a spady brała z PGR-u Spółdzielnia „Ogrodnik” i Prodryn z Raciborza. – Jak sad zaczął działać pełną parą, przyjeżdżało do Strzybnika dużo młodych dziewczyn z krakowskiego. Najwięcej ich było z najdłuższej wsi w Polsce, czyli Zawoi. Zostawały na prace sezonowe, które rozpoczynały się w marcu, a wyjeżdżały przed świętami. To były młode, ładne dziewczęta, które podobały się tutejszym chłopakom, więc wiele z nich wyszło tu za mąż i zostało – wspomina pan Nikodem. Jedną z nich była Stanisława Kunik. – Przyjeżdżali do Zawoi z PGR-u i zbierali pracowników do prac sezonowych. Ja też miałam zostać tylko na sezon, ale rozkochałam w sobie chłopaka ze Strzybnika i zostałam na dobre. Przeżyłam z mężem 53 lata. Wychowaliśmy wspólnie syna i córkę i razem pracowaliśmy. Mój mąż Adolf był kowalem i traktorzystą. Zmarł cztery lata temu – mówi pani Stasia, która mieszka w Strzybniku do dziś.

Wieczorki taneczne i czyny społeczne

Rozwojowi PGR-u towarzyszył rozkwit życia kulturalnego. Na parterze w pałacu powstała świetlica oraz przedszkole, a na górze biura. Wiele zdjęć z tamtego okresu zachowało się dzięki Grażynie i Zbigniewowi Szachom, którzy skrzętnie zbierali pamiątki po rodzicach pana Zbyszka. Wśród nich są fotografie pracowników gospodarstwa, przedszkolaków, uczestników czynów społecznych i kronika świetlicy. – Mój ojciec przyjechał do Strzybnika z Tarnowa. Miał w tamtych czasach aparat i lubił robić zdjęcia. Ja urodziłem się w Strzybniku i tu chodziłem do przedszkola. Przedszkolanką była taka ładna, młoda pani, która nazywała się Cieczała. Moi rodzice: Renata i Czesław Szachowie prowadzili zajęcia w świetlicy. Potem pracowała w niej Alicja Południak, żona dyrektora PGR-u, a po niej pani Golijasz, żona kolejnego dyrektora Kazimierza Golijasza – tłumaczy pan Szach.

Jego żona Grażyna dodaje, że latem świetlica organizowała dla dzieci półkolonie, dzięki czemu rodzice mogli spokojnie pracować przy żniwach. – Za czasów PGR-u żyło nam się bardzo dobrze. W czasie żniw kuchnia wydawała w zakładowej stołówce obiady. Pracownicy dostawali deputat mleczny i ziemniaczany, a dla chętnych był tzw. poślad, który można było kupić taniej, gdy hodowało się zwierzęta – wspomina pani Szach. Rodowita krakowianka przyjechała za mężem na wieś i bardzo jej się tu spodobało. Najpierw pracowała przy obsłudze cieląt, potem w polu i sadzie, który zakładała razem z innymi pracownikami PGR-u. W sumie 15 lat. – Nigdy nie ciągnęło mnie do miasta. Jestem z Krakowa, więc ja wychodzę zawsze „na pole”, a nie na dwór. I to pole tak pokochałam, że nie mogę bez pracy żyć. Jestem już na emeryturze, ale chętnie pomagam przy żniwach. Nie potrafiłabym siedzieć bezczynnie w domu – tłumaczy pani Grażyna.

W kronice z okresu wakacji 1971 roku Alicja Południak zapisuje: „W lipcu dyrekcja PGR organizuje dla dzieci z gospodarstwa półkolonie, prowadzi Ob. H. Chlipata (…). Sierpień. Nadal trwają półkolonie (…). Do pomocy w gospodarstwie przyjechał hufiec uroczych warszawianek, które zorganizowały bardzo udany wieczorek, a także wystawiły teatrzyk kukiełkowy dla dzieci z całej wsi. Wrzesień. Koniec wakacji, koniec swobody, dzieci wracają do szkoły, warszawianki wyjechały, a szkoda – wzdychają chłopcy”.

Świetlica, która sprawiała i dzieciom i dorosłym wiele radości, wyposażona została w punkt biblioteczny, magneto

fon, telewizor, stół do tenisa i instrumenty muzyczne, dzięki czemu młodzież wpadła na pomysł utworzenia zespołu, który przygrywał na wielu wieczorkach tanecznych a także dawał koncerty w Rudniku, Kornicach, Wojnowicach, Sławikowie i Pawłowie. W lutym 1970 roku w świetlicy założono kabaret „Riposta”. W ramach czynów społecznych młodzież porządkowała park, zrobiła boisko do siatkówki, a zakup sprzętu do świetlicy sfinansowała zbierając złom i wykonując dodatkowe prace w gospodarstwie.

Czesław Szach, który założył w Strzybniku Związek Młodzieży Wiejskiej, Ligę Obrony Kraju i Terenowy Oddział Samoobrony wpadł też na pomysł stworzenia sekcji strzeleckiej i wybudowania strzelnicy, na której odbywały się później zawody. Na turnieje tenisa stołowego przyjeżdżały do Strzybnika drużyny z Żerdzin, Borucina i Zabełkowa, a zimą na górce za parkiem urządzano zawody saneczkowe.

W latach 70. rozpoczęto proces łączenia PGR-ów w kombinaty. 31 lipca 1992 roku Kombinat Racibórz przestał istnieć, a gospodarstwo rolne w Strzybniku przeszło w ręce Agencji Własności Rolnej skarbu państwa. 15 czerwca 1993 roku spółka Agromax wygrała przetarg i w ramach dzierżawy przejęła je.

Katarzyna Gruchot

  • Numer: 31 (1363)
  • Data wydania: 31.07.18
Czytaj e-gazetę