Manfred Schubert - ostatni menedżer ery pionierów
Kiedy zaczynał pracę w raciborskim szpitalu, pracowali w nim Buzek, Majewski, Koczenasz, Konzal, Hoffmann czy Selański. Niektórzy z nich stali się jego nauczycielami, inni mistrzami, których zawsze podziwiał. Wielu żegnał już jako dyrektor raciborskiego ZOZ-u, który rozpoczął wielką przeprowadzkę szpitala ze starego budynku przy ul. Bema do nowoczesnego kompleksu przy ul. Gamowskiej. Wraz z nią skończyła się era pionierów raciborskiej służby zdrowia.
Racibórz za stypendium
Gdy pierwszy raz jechał z Gliwic do Raciborza, autobus skręcił w głęboki las, a w nim wyłoniło się nagle osiedle. Zastanawiał się wtedy, co to za miejscowość, w której ludzie mieszkają w samym środku leśnej głuszy. Wtedy jeszcze nie wiedział, że na osiedlu w Kuźni Raciborskiej kiedyś zamieszka, a potem zbuduje wśród tych lasów dom. Na razie był studentem medycyny i jechał na rozmowę z urzędnikami raciborskiego ratusza. – Na pierwszym roku studiów dostawałem stypendium socjalne, ale kiedy mój brat zaczął pracować okazało się, że przekroczyliśmy próg finansowy i już mi się ono nie należy. Znalazłem ogłoszenie, że Miejska Rada Narodowa w Raciborzu szuka lekarzy, więc w zamian za stypendium, zgodziłem się pracować tam po studiach. Wybrałem miasto w województwie opolskim, żeby mieć bliżej do domu – wspomina pan Manfred, który urodził się 17 czerwca 1943 roku w oddalonym od Opola o 12 kilometrów Osowcu.
Tato Bruno pracował w zakładzie metalowym, a mama Łucja zajmowała się domem. Spośród trójki braci tylko najstarszy Manfred zdecydował, że po opolskim liceum pójdzie na studia medyczne. Dyplom Śląskiej Akademii Medycznej uzyskał 31 stycznia 1968 roku.
Do Raciborza przyjechał z rodziną. – Michalinę poznałem na studiach. Ja byłem na wydziale lekarskim, a ona na stomatologicznym. Ślub cywilny wzięliśmy w marcu 1966 roku w Zabrzu, a skromną imprezę dla znajomych zorganizowaliśmy w klubie studenckim. Ślub kościelny odbył się w maju w Częstochowie, żeby rodzina pochodzącej z Białostocczyzny Michaliny i moja mogły się spotkać gdzieś w środku. Po uroczystości na Jasnej Górze zjedliśmy obiad w restauracji i wszyscy rozjechaliśmy się do domów – opowiada pan Schubert, który razem z żoną zamieszkał w wynajętym mieszkaniu w Zabrzu.
W 1966 roku przyszła na świat ich córka Monika, która tak jak mama została w przyszłości stomatologiem, a rok później syn Krzysztof, dziś matematyk i informatyk mieszkający na stałe w Niemczech. Dopóki małżonkowie mieszkali w Zabrzu, w opiece nad wnuczką pomagali rodzice pana Manfreda, zwłaszcza że ten, po pięciu latach studiów musiał jeszcze zdać dwanaście egzaminów końcowych z każdej dziedziny medycyny. Studiująca rok niżej żona jeździła na zajęcia, więc ratowała ich dobra organizacja czasu. Pod koniec 1967 roku Schubertowie otrzymali od Miejskiej Rady Narodowej upragnione mieszkanie. Lokal przy ul. Odrzańskiej 5 w Raciborzu stał się ich siedzibą na kolejna dwa lata.
Bryczką do chorego
Pracę w Szpitalu Miejskim w Raciborzu doktor Schubert rozpoczął 1 lutego 1968 roku. – Pierwszy dyżur dostałem na izbie przyjęć będąc jeszcze na stażu. W tamtych czasach lekarze dyżurni przychodzili dopiero o 17.00, a na oddziale zakaźnym i laryngologii nie było w ogóle dyżurów, więc w nagłych wypadkach musiał tam interweniować lekarz z izby przyjęć, który odpowiadał również za pacjentów przywożonych z wypadków. Dla stażysty to było ogromne obciążenie i ogromna odpowiedzialność, a co za tym idzie, spory stres – wspomina.
Pan Manfred pracował w ośrodku zdrowia zakładów kolejowych w Raciborzu i jak każdy młody lekarz był rzucany na zastępstwa do szpitali w Wojnowicach, Krzanowicach, Rudach oraz Kuźni Raciborskiej, gdzie izbę porodową i miejski ośrodek zdrowia prowadził Ernest Szrama. – Niewiele osób miało wtedy samochód, więc zdarzało się, że na wizyty domowe jeździłem bryczką. W Siedliskach mieszkał pan Przybyła, który był zmotoryzowany, więc gdy w tamtym terenie potrzebny był lekarz, to jechał ktoś na rowerze do pana Przybyły, a on wsiadał w samochód i gnał po mnie – tłumaczy pan Schubert, który zastąpił potem doktora Szramę w kuźniańskim ośrodku zdrowia i na izbie porodowej.
W 1970 roku rodzina przeprowadziła się do mieszkania na osiedlu w Kuźni Raciborskiej, które dostała pani Michalina, gdy zaczęła pracę w przyzakładowym ośrodku zdrowia Rafametu. – 2 maja mieliśmy przeprowadzkę, a 8 maja musiałem się zameldować w jednostce, więc nowym domem nie nacieszyłem się – wspomina pan Manfred, który na dwa lata trafił do wojska, gdzie pracował nadal jako lekarz. – Na służbę nie mogłem narzekać, bo byłem w jednostce skadrowanej w Nysie, skąd na każdy weekend przyjeżdżałem do domu, a jako szef garnizonowej izby chorych zarabiałem tak dobrze, że po dwóch latach kupiłem sobie dużego fiata. Ponieważ mój szef był jednocześnie kierownikiem cywilnej stacji pogotowia, jeździliśmy również karetkami, za co dostawaliśmy kolejną pensję – podsumowuje. To właśnie w nyskim pogotowiu odebrał pierwszy w życiu poród. Potem robił to wielokrotnie w raciborskim szpitalu i kuźniańskiej izbie porodowej.
Gdy po dwóch dobrze dofinansowanych latach służby wojskowej pan Manfred powrócił do raciborskiego szpitala, rozpoczął specjalizację na oddziale ginekologii, którym kierował Ernest Szrama. – Każdy z lekarzy oddziału prowadził poradnię dla kobiet, z której, w razie konieczności, były one kierowane do szpitala. Szef miał taki zwyczaj, że zawsze gdy trafiała do niego pacjentka z poradni, w jej leczenie angażował lekarza prowadzącego, a podczas wypisu informował, że do kontroli należy się zwrócić do swojego ginekologa w przychodni – mówi pan Manfred. O swoim szefie, od którego wiele się nauczył, wyraża się w samych superlatywach. – Był bardzo koleżeński i swoją wiedzą chętnie dzielił się z młodymi lekarzami. Zawsze po wizycie robił odprawę, podczas której omawialiśmy każdy przypadek. Zanim podjął decyzję, chciał każdego z nas wysłuchać. Oprócz mnie na oddziale pracował doktor Masełko, Wójtowicz i Gołębiowski, a nieco później Wilczyński, Olszewski i Setkiewicz. Nie mieliśmy specjalistycznej aparatury takiej jak USG czy KTG, dlatego w diagnostyce najważniejszy był wywiad i podstawowe badanie lekarskie. Pomocą służyło nam laboratorium, w którym można było zrobić badania krwi i moczu – podsumowuje pan doktor, który w raciborskim szpitalu zrobił I i II stopień specjalizacji w zakresie ginekologii i położnictwa.
Whats App w ogrodzie
W latach 70. dyrektor szpitala Gizela Pawłowska rozpoczęła współpracę ze służbą zdrowia w NRD. – Oni przyjeżdżali do Raciborza, a my odwiedzaliśmy ich placówki w Niemczech. Niewiele nas od siebie różniło, ale muszę przyznać, że szybciej zaczęli wprowadzać sprzęt jednorazowego użytku, na który my musieliśmy jeszcze trochę poczekać. Wizytowaliśmy ich przychodnie i szpitale, przyglądaliśmy się organizacji służby zdrowia, ale tak naprawdę to były przede wszystkim wizyty towarzyskie – przyznaje ze śmiechem pan Manfred, któremu podczas tych wizyt towarzyszyła przełożona pielęgniarek Teresa Pawłowska oraz znające język niemiecki laborantka Helena Porydzaj i pielęgniarka Klara Frysz. Do Niemiec jeździli też doktorzy: Jan Koczenasz, Alojzy Prach czy Jerzy Baran.
Pan Manfred, jak wielu młodych lekarzy, jeździł z młodzieżą na letnie obozy do Pleśnej, a rodzinę zabierał najczęściej pod namiot. – Wiele osób korzystało w tamtych czasach z mieszczącej się przy Rafamecie wypożyczalni sprzętu turystycznego. Braliśmy od nich duży namiot, pakowaliśmy go do fiata i ruszaliśmy w Polskę – wspomina. Na zdjęciach z tamtego okresu widać, jak rodzice odpoczywają przy stole, a dzieci myją po posiłku naczynia. Brakuje tylko najmłodszego Michała, który przyszedł na świat w 1979 roku, a dziś jest artystą plastykiem mieszkającym w Niemczech.
Największą pasją doktora Schuberta jest ogród. – Moja żona dwa lata po przejściu na emeryturę miała wylew. Kiedyś to było jej hobby, bo ja na kwiatach i krzewach kompletnie się nie znałem. Gdy zachorowała, zastąpiłem ją i z czasem to polubiłem. To świetny relaks – mówi pan Manfred, który oprócz natury pokochał też świat komputerów. W cyfrowe technologie wciągnął go syn Krzysztof, który zaopatrzył tatę w sprzęt i nauczył, jak go obsługiwać. Programy do obróbki zdjęć, Skype, czy Whats App w smartfonie nie stanowią dziś żadnego problemu. Obu panów łączy też miłość do muzyki i kolekcjonowanie winylowych płyt, na co pan Manfred w końcu znalazł czas. Na emeryturze częściej korzysta też ze służby zdrowia, ale na jej uzdrowienie recepty nie ma. – Dopóki ministrami będą lekarze, to nic się nie zmieni. Standard obiektów służby zdrowia i ich wyposażenie jest nieporównywalne z czasami, gdy byłem dyrektorem ZOZ-u. Gorzej jest z ich dostępnością. Nie mogę zrozumieć, dlaczego w lecznictwie prywatnym można wszystko zorganizować tak, żeby nie było kolejek, a w publicznej służbie zdrowia to jest niemożliwe do zrealizowania – podsumowuje.
Koniec szpitala przy Bema
Gdy w listopadzie 1990 roku Bogdan Jachimowicz zrezygnował z funkcji dyrektora Zespołu Opieki Zdrowotnej, pan Manfred na początku przejął jego obowiązki, a po wygranym konkursie, 1 kwietnia 1991 roku został powołany na szefa tej placówki. – Kiedy zaczynałem pracę w Raciborzu dyrektorem szpitala był Stefan Roszczakowski, szefem przychodni obwodowej Andrzej Majewski a przewodniczącym wydziału zdrowia
Miejskiej Rady Narodowej doktor Zygmunt Mrozek. Gdy zacząłem kierować ZOZ-em inżynier Zagrodnik był dyrektorem administracyjnym, a Ewa Kowalewska dyrektorem medycznym – wspomina.
Jako dyrektor przeżył dwa kataklizmy: pożar lasów w 1992 roku, podczas którego organizował na stadionie w Kuźni Raciborskiej pomoc medyczną i powódź w 1997 roku. – Wróciłem po pracy do domu w Kuźni i na drugi dzień musiałem ze sztabu kryzysowego polecieć do Raciborza helikopterem, bo nie było innej możliwości. Po drodze ludziom na dachach zostawialiśmy chleb. Okazało się, że wody gruntowe zalały szpitalne piwnice, w których znajdowała się stołówka, laboratorium, archiwum i wszystkie instalacje. Zostaliśmy bez prądu i wody. Na szczęście mieliśmy własny agregat i cysterny z wodą przywożone przez straż pożarną. Pacjentów w dobrym stanie odesłaliśmy do domów. Nie odbywały się wtedy żadne operacje ani zabiegi. W szpitalu zostałem cały tydzień – wspomina doktor Schubert.
Pierwszą osobą, która kierowała utworzonym po reformie scentralizowanym Zespołem Opieki Zdrowotnej była Gizela Pawłowska. To ona zapoczątkowała budowę nowego szpitala. – Pamiętam, że kiedy zostałem dyrektorem, z województwa były sugestie, by budynek w stanie surowym przy ul. Gamowskiej najlepiej sprzedać. Ta inwestycja nie była wtedy uwzględniona w jakichkolwiek planach finansowych. Okazało się jednak, że warunki w lokalach przy ul. Ludwika i Zborowej, w których znajdowały się przychodnie specjalistyczne, zagrażały ich dalszemu funkcjonowaniu. Kapitalny remont pochłonąłby ogromne pieniądze, dlatego zdecydowano o przeniesieniu poradni na Gamowską – tłumaczy.
5 lutego 1996 roku do budynku szpitala przeniesiono przychodnie specjalistyczne, mieszczące się wcześniej przy ul. Zborowej, Ocickiej, Ludwika, Klasztornej, Żółkiewskiego, Głubczyckiej i Bema, tworząc w jednym miejscu Zespół Poradni Specjalistycznych.
W 1998 roku pan Manfred objął stanowisko dyrektora Samodzielnego Publicznego Zespołu Lecznictwa Ambulatoryjnego w Kuźni Raciborskiej. Wiosną 2000 r. uruchomiony został przy Gamowskiej przeniesiony z Krzanowic oddział wewnętrzny II, pulmonologiczny, który wcześniej mieścił się w Wojnowicach oraz okulistyczny.
Oficjalnego otwarcia nowego szpitala dokonano 26 kwietnia 2004 roku. Manfred Schubert był już wtedy od półtora roku na emeryturze. – Za czasów mojego dyrektorowania wielu zasłużonych ordynatorów odchodziło na emeryturę. To byli nasi nauczyciele i niekwestionowani mistrzowie, których trzeba było z honorem pożegnać. Pamiętam, że wspólnie z kolegami z Izby Lekarskiej w Katowicach przygotowaliśmy dla doktora Ziębickiego, Majewskiego, Hoffmanna i Koczenasza imprezy, które odbyły się z wielką pompą. Wraz z ich odejściem zaczęła się inna epoka – podsumowuje doktor Schubert.
Katarzyna Gruchot
Najnowsze komentarze