środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Dlaczego nie płaczesz, Arku?

12.06.2018 00:00 red.

Rok temu, 14 lutego pani doktor powiedziała mi, że mam stwardnienie zanikowe boczne i zostało mi trzy, pięć, może dziesięć lat życia. Tego samego dnia narzeczona wysłała mi też zdjęcie USG, że jest w ciąży z Maksiem.

W życiu wszystko wraca – dobro i zło. Jestem bardzo dumny, że zasłużyłem sobie na tyle dobra, którego teraz doświadczam. To jest najpiękniejsze. Trzeba mieć dużo szczęścia i ja je mam.

Po co robię ten taras? Kiedyś zjadą się wszyscy, którzy mi pomogli i będziemy się cieszyć. Dzieci będą wchodzić na drabinkę i zjeżdżać do piaskownicy, dorośli będą grillować.

To nie żart

Jeszcze dziesięć dni temu jeździłem samochodem. W piątek byłem na zabiegach, w sobotę wsiadam do auta i nie mogę rąk do kierownicy unieść. Mam problem z podpisaniem się, już się sam nie rozbiorę, ale mam też trochę sprytu i jakoś sobie radzę. Przecież nie będę siedział, płakał i użalał się nad sobą. Nawet na wypisie ze szpitala napisali, że moje zachowanie jest nieadekwatne do choroby, a pan profesor jak mnie zobaczył, to powiedział, że nie powinienem tak dobrze wyglądać.

***

Kiedy to się zaczęło? Trzy i pół roku temu temu z ręki wypadła mi wkrętarka. Zimno było, padała mżawka...

Pomyślałem, że jestem zmęczony. Ale to się powtórzyło raz, drugi, trzeci. Jeździłem po specjalistach, wszyscy tylko telefon do przyjaciela robili, bo ciężki przypadek. W końcu wsiadłem w samochód i pojechałem do Niemiec, do Görlitz. Lekarz rodzinny okazał się Polakiem, powiedziałem mu co i jak, no i skierował mnie do szpitala. Zanim wróciłem do domu już dzwonili, że mają dla mnie termin na badania. Przyjechałem, porobili wszystko. 14 lutego pani doktor powiedziała mi, że mam stwardnienie zanikowe boczne i zostało mi trzy, pięć, może dziesięć lat lat życia. Powiedziałem jej, że lubię żarty, ale nie aż tak. I że do tego nie dopuszczę.

Tego samego dnia narzeczona wysłała mi też zdjęcie USG, że jest w ciąży z Maksiem. Nie umiałem spać w nocy. W głowie tysiące myśli. No bo jak to? Dobre rzeczy robiłem, nikogo nie skrzywdziłem. Najgorszej opcji nie dopuszczam do siebie, dlatego muszę coś robić. Chcę pomagać i czuć się potrzebny. Nie będę się załamywał. Pan mi „to” dał, żebym zwolnił, zastanowił się co jest w życiu najważniejsze. Wierzę, że stanie się cud.

Kawa na ławę

Żona pracowała w domu starców, w „Promyczku”. Jak jej powiedziałem jakie leki będę miał, to od razu domyśliła się, o jaką chorobę chodzi. Powiedziała: damy radę, będzie dobrze. Dzielna jest, anioł.

***

Od jak dawna jesteśmy razem? Czternaście lat temu byliśmy razem. Ona miała wtedy 19 lat a ja 21. Tylko że ja byłem młody i głupi, nie myślałem na poważnie o kobiecie. Nasze drogi się rozeszły. Każdy chciał założyć rodzinę. Ale widocznie „Ten z góry” zrobił tak, że przypadkowo, po jedenastu latach, spotkaliśmy się przed sklepem w Pietrowicach. Kolega mówi mi: co ty się tak zapatrzyłeś? A ja mu na to, że z tą kobietą kiedyś byłem, a ona mi teraz ani cześć, ani pocałuj... Wszedłem do sklepu, wziąłem numer telefonu i powiedziałem, że jak będzie miała czas to możemy się spotkać na kawie. Potem postawiłem kawę na ławę: przeznaczenia nie oszukamy, to że spotkaliśmy się po tylu latach to był jakiś znak. Spytałem ją, czy chce mieć rodzinę... Tak, ja zawsze walę prosto z mostu.

Ma serce, dobrze że pokochała takiego „agregata” jak ja. Ona jest oazą spokoju, harmonią, domowniczką. Dużo słucha i mało gada. Ja dużo gadam, ale... przeciwieństwa się przyciągają.

Mieliśmy ślub zaplanowany na poniedziałek wielkanocny, ale pomyślałem, że nie wiadomo jak ze mną będzie i 27 grudnia wzięliśmy ślub. Pobraliśmy się w kościele św. Krzyża w Gródczankach. Ten kościółek ma swoją moc.

***

Czasem mówi mi: „usiądź”, albo pyta: „po co to robisz?”. Ja jej wtedy mówię, że robię to z myślą o nas. Bo jak będę na wózku, to tędy mnie wyprowadzi, na ten taras. Kiedyś zjadą się wszyscy, którzy mi pomogli i będziemy się cieszyć. Dzieci będą wchodzić na drabinkę i zjeżdżać do piaskownicy, dorośli będą grillować.

Szalona „Ruda”

Całe życie kopałem piłkę w Pietrowicach. Potem poszedłem do Rafako i zrobiliśmy awans do okręgówki. Potem byłem w C klasie w Borucinie i zrobiliśmy awans. Ludzie nie raz jeszcze wspominają jak grałem. Dostałem piłkę, na pełnym gazie minąłem trzech zawodników, podałem Rusinowi i on strzelił do pustej bramki.

Wracaliśmy z meczu w Łabędach. Zajechaliśmy na wesele Sebastiana Piksy z Borucina. Ja przebrałem się za „Rudą”, wskoczyłem na stół i tańczyłem. Wszyscy pękali ze śmiechu. Lubiłem sprawiać radość. Ludzie to zapamiętają.

***

Nie, praktycznie drugi rok już nie gram. Teraz biorę ten patyczek i ćwiczę. Jaki to wysiłek? No jakbym 80 kilogramów dźwigał. Mi siłownia nigdy nie była potrzebna, bo ja od małego pracowałem przy gospodarstwie. Taki jeden kiedyś był – mówi, że bierze na klatę 110 kilo. No to biorę go do siebie, zarzucam na ramię worek 60 kilo, idę dziesięć metrów, rzucam i mówię, żeby zrobił to samo. Nawet pierdnąć nie potrafił.

Nie ma lepszego

Zawsze lubiłem inwestować w siebie. Jestem po wszystkich szkoleniach. Ludzie boją się udzielać pomocy, a ja trzy razy pomagałem rannym w wypadkach. Jak były ćwiczenia OSP, to jechałem 140 km/h żeby zdążyć na akcję. Dojechałem do naszej remizy w Gródczankach i słyszę od jednego gościa, że przecież nie dam rady. No to ja mu mówię, że wyjechać bez dowódcy to gorzej niż w ogóle nie wyjechać. Rozkazałem mu, żeby pomógł mi się ubrać. Jak dojechaliśmy na miejsce, to strażak zawodowy powiedział: o, brakowało pana.

***

Kiedyś jak miałem ręce sprawne, to robiłem przy świnkach, przy bydle, traktorkiem się jeździło. Jak koledzy strażacy potrzebowali działkę zaorać czy ziemniaki zasadzić, to się pomagało. Mam dużo przyjaciół takich, którym pomogłem. To oni teraz postawili mi altankę w ogrodzie, robią przy tarasie, pomagają z remontem pokoju Oskara.

***

W życiu wszystko wraca – dobro i zło. Jestem bardzo dumny, że zasłużyłem sobie na tyle dobra, którego teraz doświadczam. To jest najpiękniejsze. Trzeba mieć dużo szczęścia i ja je mam. Pomimo tego ciężaru... Warto żyć, warto robić, warto pomagać. Rodzina i przyjaciele to jest wartość każdego człowieka. Tylko, że niektórym się nie chce – marnują czas. Lenistwo to jest takie coś, że brak słów.

Żeby nie zwariować

Rok temu byliśmy na Światowych Dniach Młodzieży. To był trzeci raz jak dostałem błogosławieństwo od papieża. Pierwszy raz pobłogosławił mnie Jan Paweł II w Krakowie. Wtedy byłem jeszcze u mamy w brzuszku. Drugi raz byłem w Gliwicach, jak błogosławił z helikoptera.

***

Czy rodzice się trzymają? Muszą się trzymać... Powiedziałem mamie, że najlepsze lekarstwo nie pomaga i mam rezerwację, tylko muszę się zastanowić czy wybieram piekło czy niebo. Usłyszałem, że jestem nienormalny. Rok temu powiedziałem im, jak to będzie – siądą mi ręce, siądą mi nogi...

Dlatego muszę coś robić, bo inaczej zwariuję. Zawsze byłem pozytywnie nastawiony do życia, nie miałem lekko, ale walczyłem i teraz też będę walczył.

Czekam na informację ze Szczecina w sprawie komórek macierzystych.

***

Dostałem się do projektu. Będą brali mi szpik kostny z biodra, przefiltrują go, wyciągną komórki macierzyste i wstrzykną je z powrotem, żeby zatrzymać moją chorobę. Robili badania. U czterech osób powstrzymało to chorobę, u dziesięciu innych spowolniło jej rozwój. Dostałem się do tego projektu jako ostatni. Ten Szczecin na pewno coś da.

Wojtek Żołneczko


Jak można pomóc?

Arkadiusz Górszczyk ma 35 lat. Pochodzi z Gródczanek w gminie Pietrowice Wielkie. Obecnie mieszka w Raciborzu – wraz z żoną Kingą, malutkim Maksiem i 10-letnim Oskarem. Pan Arek cierpi na stwardnienie zanikowe boczne. To bardzo rzadka choroba, która zabija w ciągu kilku lat. Pan Arek ma nadzieję, że jego walka z chorobą będzie trwała dłużej. Jako przykład podaje słynnego profesora Stephena Hakwinga, który również cierpiał na stwardnienie zanikowe boczne, ale dzięki intensywnej, prowadzonej przez całe życie rehabilitacji, zdołał przeżyć z chorobą 50 lat.

Jak dotąd nie wynaleziono leku na stwardnienie zanikowe boczne. Nadzieję na przełom przynoszą jednak wstępne wyniki badań prowadzonych przez prof. dr hab. n. med. Bogusława Machalińskiego z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie.

Codzienne zabiegi rehabilitacyjne skutecznie spowalniały rozwój choroby u pana Arka. Problem polega na tym, że cykle masażów wykonywanych w ramach NFZ odbywają się z przerwami, w czasie których choroba nieubłaganie postępuje. Pan Arek zbiera więc pieniądze, aby każdego dnia móc uczestniczyć w zabiegach rehabilitacyjnych, niezależnie od świadczeń finansowanych przez NFZ. Stąd jego gorąca prośba o wsparcie (jeden zabieg rehabilitacyjny kosztuje około 150 zł, tak więc miesięczne koszty idą w tysiącach złotych).

Wpłat można dokonywać na konto Fundacji Avalon:

nr konta: 62 1600 1286 0003 0031 8642 6001

tytuł: Górszczyk, 9702

Pomóc można wysyłając również SMS na numer 75 165 o treści POMOC 9702.

  • Numer: 24 (1356)
  • Data wydania: 12.06.18
Czytaj e-gazetę