środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Janusz Rusek - lekarz, który miał oko na raciborzan

05.06.2018 00:00 red.

Takiego otwarcia nie miał żaden oddział raciborskiego szpitala. Władze miejskie i partyjne, przedstawiciele wojewódzkiej służby zdrowia i ta najważniejsza wśród nich – profesor Ariadna Gierek. To u niej ordynator Janusz Rusek wyprosił dla zaopatrzonej tylko w łóżka okulistyki specjalistyczny sprzęt. Zamiast dwóch lat czekał na niego miesiąc. Takie cuda zdarzały się tylko w PRL-u.

Racibórz to też Zachód

Pierwsze wspomnienie pana Janusza z dzieciństwa to ucieczka przed Niemcami z Pabianic, gdzie przyszedł na świat 1 listopada 1933 roku, do rodziny ojca w łowickie. Podczas gdy on razem z mamą i młodszym bratem Jerzym doświadczali swojej pierwszej wojennej tułaczki, jego ojciec walczył w kampanii wrześniowej. Antoni Rusek, przedwojenny urzędnik pabianickiego Urzędu Skarbowego, dostał się do niewoli i pięć kolejnych lat spędził w obozie jenieckim w Austrii. – Po wojnie ojciec chciał nas ściągnąć na Zachód i rzeczywiście tam trafiliśmy, ale były to Ziemie Odzyskane, gdzie Państwowy Urząd Repatriacyjny wyznaczył nam na nowe miejsce zamieszkania Racibórz. Choć miasto było w gruzach, miało swoje plusy. Wkrótce okazało się, że większość moich kolegów w nowej szkole, do której trafiłem jeszcze w 1945 roku, nie zna języka polskiego. Szybko zostałem jednym z najlepszych w klasie, bo wystarczyło, że dobrze mówiłem i czytałem po polsku – opowiada ze śmiechem pan Janusz.

W liceum przy Kasprowicza najbardziej lubił lekcje fizyki z profesorem Charzewskim i matematykę ze swoim wychowawcą Franciszkiem Zontkiem, a za sprawą kolegi ze szkoły stał się gorliwym kibicem boksu. – Mój przyjaciel Zygmunt Leśniewski trenował w klubie „Gwardia”, a ja przychodziłem oglądać jego wszystkie walki. Sam nigdy nie miałem zacięcia sportowego, ale pokochałem narty i przez wiele lat jeździłem ze swoją rodziną na stokach Szczyrku – wspomina pan Rusek, który po maturze wybrał studia medyczne w Łodzi. Egzamin wstępny zdał, ale na akademię się nie dostał, bo na 370 miejsc i tak przyjęto już 570 studentów. Wtedy do akcji wkroczył pan Antoni. – Ojciec od razu postanowił, że trzeba się odwołać. Przyjechał w rodzinne strony i okazało się, że mój wujek jest portierem u rektora łódzkiej Akademii Medycznej, więc gdy się poskarżył, od razu został wysłuchany. Zostałem 571 studentem medycyny. Przyjęto mnie pod warunkiem, że moje wyniki w nauce będą co najmniej dobre. Udało mi się przetrwać pierwszy rok, po którym odpadło ponad 200 osób – tłumaczy Janusz Rusek.

Zamieszkał najpierw na stancji, a potem w akademiku na Arturówku, gdzie po wielu godzinach wkuwania w kilkuosobowych pokojach, relaksował się występując w studenckim zespole satyryków. W ramach szóstego roku studiów trafił na rok do Częstochowy, gdzie w szpitalu na Zawodziu praktykował na internie, ginekologii, chirurgii i pediatrii. – W tamtych czasach marzeniem każdego studenta medycyny było zostać chirurgiem albo ginekologiem. Podczas studiów zapisałem się do koła położników, które prowadził profesor Stanisław Krzysztoporski i wydawało mi się, że to wymarzona dla mnie specjalizacja. Wkrótce okazało się, że nie można się na nią nigdzie dostać, bo brakuje etatów – podsumowuje doktor Rusek.

Najważniejsze to zajrzeć głęboko w oczy

W 1957 roku wrócił do Raciborza, ale tu młodego lekarza chciano odesłać do pracy na wieś, na co nie chciał się zgodzić. W końcu opolski wydział zdrowia przyznał mu stypendium przeznaczone dla lekarzy chcących się doszkalać w niszowych dziedzinach medycyny, do których należała wtedy okulistyka, neurologia i psychiatria. Wybrał tę pierwszą i trafił na oddział okulistyczny Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego, którym kierował dr Sergiusz Karpowicz. Pod jego okiem w 1960 roku pan Janusz zrobił I stopień specjalizacji.

W Opolu perspektyw na dalszą pracę nie było, a po śmierci jedynej w Raciborzu okulistki – Emy Gawliczek, o pana Janusza upomniało się rodzinne miasto. – Postawiłem tylko jeden warunek: wrócę, jeśli dostanę pozwolenie na robienie drugiego stopnia specjalizacji. Najpierw zorganizowałem poradnię okulistyczną w Przychodni Obwodowej przy ulicy Wojska Polskiego, w której oprócz mnie pracowała doktor Bilik. Pierwszy sprzęt, jakim dysponowałem to była kaseta szkieł próbnych, lampa szczelinowa, tonometr i oftalmoskop. Przyjmowałem sześć dni w tygodniu, nieraz do 22.00 i zastanawiałem się, jak zorganizować pracę, by móc jeszcze dojeżdżać na specjalizację do Zabrza – opowiada pan Rusek

Wstępne rokowania nie były optymistyczne, bo kierujący kliniką chorób oczu w Zabrzu prof. Marian Mądroszkiewicz chciał, żeby pan Janusz dojeżdżał codziennie i raz w tygodniu zostawał na ostrym dyżurze. Tych warunków spełnić nie mógł, ale kierujący wtedy wydziałem zdrowia Emanuel Jaszczołd zgodził się na wyjazdy do Zabrza dwa razy w tygodniu. Pracujący na dwóch etatach i dojeżdżający z Krakowa prof. Mądroszkiewicz dobrze rozumiał młodego lekarza, więc na tę propozycję przystał. – We wtorki rano musiałem być w klinice, gdzie asystowałem przy operacjach, przeprowadzałem różne zabiegi i prowadziłem zajęcia ze studentami, a w środy po południu przyjmowałem już pacjentów w Raciborzu – tłumaczy pan Janusz.

Mimo napiętego harmonogramu i ciągłych zajęć, jego uwadze nie uszła wyróżniająca się inteligencją i urodą studentka medycyny. – Zajęcia w Zabrzu rozpoczynaliśmy zawsze w pokoju lekarza dyżurnego. Nie było to duże pomieszczenie, więc chłopcy stali, a dziewczyny siadały na łóżku. Któregoś dnia zobaczyłem siedzącą naprzeciw mnie bardzo zgrabną brunetkę. Nie mogłem oderwać wzroku od jej dużych oczu. Po egzaminie przyszła mi podziękować za przygotowanie, a ja zaproponowałem jej randkę – opowiada o swojej żonie Krystynie pan Rusek.

W 1964 roku młodzi wzięli ślub. Cywilny odbył się w Raciborzu, a kościelny w Katowicach, gdzie w klubie NOT bawiono się na weselu. Rok później pan Janusz uzyskał II stopień specjalizacji i od razu pomyślał o doktoracie. Rozpoczął go pod koniec lat 60. u prof. Mądroszkiewicza, a gdy ten przeniósł się do Krakowa, jego promotorką została Ariadna Gierek. Klinika działała już wtedy w Katowicach przy ul. Francuskiej, a potem również Ceglanej. – Pracowałem w Raciborzu, a jednocześnie musiałem cały czas dojeżdżać do kliniki i zbierać materiały. Profesor Gierkowa była mi jednak bardzo życzliwa, więc udało się to wszystko pogodzić – podsumowuje pan Janusz, który w październiku 1979 roku obronił pracę doktorską na temat przyczyn i skutków odwarstwienia siatkówki.

Łóżka są, tylko czym leczyć?

W raciborskim wydziale zdrowia zaczęto myśleć o utworzeniu oddziału okulistycznego w miejskim szpitalu. – Miejsce znalazło się w budynku, w którym wcześniej były mieszkania dla lekarzy i pielęgniarek. Przystosowano go do potrzeb 25-łóżkowego oddziału, zajmującego trzy poziomy, niestety bez windy. Na parterze leżeli mężczyźni, pierwsze piętro zajmował blok operacyjny i sale pooperacyjne, a drugie przeznaczono dla kobiet, przy czym wydzielono na nim jedną salę dla dzieci. Na pierwszym piętrze zrobiono ciąg komunikacyjny, łączący oddział ze szpitalem. Wszystko szło bardzo dobrze, no może poza tym, że oprócz łóżek oddział niczym innym nie dysponował. – Złożyłem zapotrzebowanie na sprzęt, ale okazało się, że trzeba będzie czekać około dwóch lat. Pojechałem więc do Ariadny Gierek i od razu nam pomogła. Po miesiącu oddział dostał pełne wyposażenie, łącznie z dwoma mikroskopami operacyjnymi, z których jeden oddaliśmy szpitalowi w Rybniku – wspomina doktor Rusek, który musiał teraz pomyśleć o zatrudnieniu lekarzy.

Pracę na raciborskim oddziale rozpoczęli: Krystyna Kamińska, Janina Selańska, Grażyna Winiarska-Przybyła i Jarosław Kopczyński, którzy dopiero mieli robić specjalizacje. Pielęgniarką oddziałową została Teresa Staszewska, żona chirurga Lecha Staszewskiego. W 1980 roku do zespołu dołączyła Urszula Frydrych, która miała już II stopień specjalizacji z okulistyki zrobiony u doktor Anieli Kempińskiej w Rybniku i w związku z tym została zastępcą ordynatora. – We wtorki dojeżdżałem do kliniki w Katowicach, żeby doszkalać się z mikrochirurgii. Czwartek był z kolei dniem operacyjnym w Raciborzu – wspomina doktor Rusek, do którego po ślubie dołączyła w Raciborzu żona. Zamieszkali w kamienicy przy ul. Stalmacha. Mieszkanie zostało po rodzicach, którzy przeprowadzali się do budynku Cechu Rzemiosł Różnych, gdzie Antoni Rusek pełnił funkcję dyrektora biura. Pani Krystyna zaczęła pracę na oddziale pediatrycznym u doktora Koczenasza, gdzie zrobiła I i II stopień specjalizacji. W 1966 roku przyszedł na świat ich pierwszy syn Piotr, który poszedł w ślady ojca i dziś jest ordynatorem oddziału okulistyki w Gorlicach, a w 1973 roku – Paweł, były dziennikarz „Gazety Wyborczej”, który właśnie wrócił do Polski po wielu latach spędzonych w Kanadzie.

W 1979 roku nastąpiło otwarcie oddziału, który był dumą dyrektor szpitala Gizeli Pawłowskiej. Uroczyste przecięcie wstęgi odbyło się w obecności władz miasta, profesor Ariadny Gierek i wojewódzkiego konsultanta okulistyki profesor Stefanii Szymankiewicz. Znamienitych gości zaproszono potem na przyjęcie, które przygotowano w szpitalnej świetlicy.

W 1982 roku Janusz Rusek przeniósł się do kolejowej służby zdrowia. – Żona z dziećmi wyprowadziła się do Katowic w 1980 roku, bo na osiedlu Paderewskiego dostaliśmy mieszkanie. Ja zacząłem pracę w poradni obwodowej lecznictwa kolejowego w Katowicach, gdzie pełniłem potem funkcję zastępcy dyrektora. W 1999 roku przeszedłem na emeryturę, ale wciąż pracowałem na połowie etatu i prowadziłem prywatną praktykę, z czego zrezygnowałem w grudniu 2017 roku – podsumowuje doktor Rusek.

Na wymarzoną podróż do Stanów Zjednoczonych na razie nie było czasu, ale pan Janusz ma nadzieję, że w końcu na coś się ta emerytura przyda i razem z żoną będą jeszcze mogli podróżować po świecie. A jeśli na mapie podróży znajdzie się też Racibórz, to z pewnością trasa pobiegnie ulicą Bema, przy której działał kiedyś szpital miejski z założonym przez doktora Ruska oddziałem okulistycznym.

Katarzyna Gruchot

  • Numer: 23 (1355)
  • Data wydania: 05.06.18
Czytaj e-gazetę