środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Ostatnia Komunia święta

29.05.2018 00:00 red.

ks. Jan Szywalski przedstawia

Nie pierwsza, ale ostania. O Pierwszej Komunii św. mówi i pisze się wiele, a o ostatniej prawie wcale. A może jest ważniejsza, bo więcej waży na naszej wieczności niż ten pompatyczny start do życia eucharystycznego?

Wiatyk

Komunię św. udzieloną ciężko choremu nazywamy wiatykiem, od łacińskiego słowa „via – droga”, bo ma towarzyszyć człowiekowi na ostatniej drodze, w przejściu przez próg z doczesności do wieczności, tam gdzie kończy się wiara w Boga, a zaczyna się Jego ogląd. „Teraz widzimy przez zwierciadło, niejasno, potem zobaczymy Go takim jakim jest, twarzą twarz” – mówi św. Paweł. Dla niektórych wiatyk jest ostatnią możliwością wejścia przez ciasną bramę do Królestwa niebieskiego, szansą, którą otrzymał kiedyś łotr na krzyżu.

Wielu ludziom podałem wiatyk – to kapłański obowiązek spieszenia z ostatnią posługą, zaś niektóre z tych spotkań z ludźmi na progu śmierci, utkwiły mi szczególnie w pamięci.

Zmasakrowany górnik

Jako młody wikary w Zabrzu zostałem pewnego popołudnia wezwany do szpitala. Na noszach leżał nieprzytomny mężczyzna, górnik przywieziony z kopalni po wypadku. Rozdarte spodnie wzdłuż nogi odsłaniały straszliwą ranę, obandażowana głowa świadczyła, że i ona mocno ucierpiała, koszula cała zakrwawiona mówiła o wewnętrznych obrażeniach. Oddychał szybko i spazmatycznie. Nie mogłem mu udzielić żadnych sakramentów poza namaszczeniem olejami świętymi.

Stary proboszcz

Ks. Franciszek Melzer był proboszczem parafii św. Krzyża w Raciborzu–Studziennej przez 54 lata. Był tam moim poprzednikiem. Prawie wcale w swym długim, 94–letnim życiu, nie chorował; zachował też sprawność umysłu, jedynie oczy miał bardzo słabe. Zachorował krótko przed wrześniowym odpustem parafialnym. Doktor Arnold Klimanek, nie robił wiele nadziei. Poproszony, przyjechał ks. Gade z Ocic i wyspowiadał go, ja zaś przyniosłem mu Komunię św. i udzieliłem sakramentu namaszczenia chorych. Przy zapalonej świecy, czuwaliśmy przy nim modląc się na różańcu. On z nami, ale coraz słabiej i ciszej, aż zamilkł zupełnie. Po chwili też ustał jego oddech. „Oddał Bogu ducha” – to piękne określenie śmierci miało tu dosłownie miejsce.

Złote gody małżeńskie

Małżonkowie Eryk i Krystyna Ż. mieli obchodzić złote wesele. Termin uroczystości był od dawna ustalony. Jednak kilka tygodni przedtem małżonka – jubilatka zachorowała na raka złośliwego. W galopującym tempie szło ku końcowi; nie było mowy, by uroczystość odbyła się w kościele. Ustaliliśmy z jej mężem i córką, że msza św. odprawiona będzie w domu przy jej łóżku.

Kilka dni przed ustaloną datą przyszła córka z propozycją, by uroczystość domową przyspieszyć, bowiem stan chorej pogarsza się gwałtownie. W pewne więc popołudnie zebrało się kilkanaście osób w jej domu: krewni, przyjaciele i sąsiedzi. Podczas mszy św. wiązałem ręce jubilatów stułą, a oni odnowili swe ślubowanie małżeńskie; słowa „aż do śmierci” brzmiały tu szczególnie. Komunię św. przyjęła pod postacią kilku kropel Krwi Najświętszej. Potem były kwiaty i życzenia. Wzruszenie udzieliło się wszystkim. Jeszcze tej nocy zasnęła w Panu.

W szpitalu

W starym szpitalu przy ul. Bema bywałem w każdy wieczór czwartkowy, to był mój dzień duchowej posługi chorym. Wchodząc do sali zwykle pytałem, czy ktoś chce przyjąć Komunię św., czy może się wyspowiadać.

Pewnego razu przy drzwiach większej sali zatrzymuje mnie kobieta zwracając uwagę, że pod oknem leży pani, która jest innej wiary. – Wszyscy się za nią modlimy – dopowiada. – Może ksiądz z nią porozmawia?

Po rozdaniu Komunii św. zbliżam się do owej kobiety. Okazała się chętna do rozmowy, wyrażała nawet żal, że odeszła przed laty od wiary ojców i przyłączyła się do sekty; teraz chciałaby wrócić do Kościoła katolickiego.

– Ale musiałabym się najpierw przygotować.

– Dobrze, proszę przez tydzień wszystko przemyśleć, wtedy pani złoży wyznanie wiary i wyspowiada się. Następnego czwartku przygotowany do dłuższego obrzędu wchodzę do sali, ale jej łóżko jest puste.

– Gdzie jest ta pani? – pytam.

– Umarła dwa dni temu.

Było mi bardzo smutno; tak bywa: nie wolno ważnych spraw odkładać.

– Niech się ksiądz nie martwi – dodają kobiety – w poniedziałek był tu inny ksiądz i udzielił jej sakramentów. Zdążyła! Jak ów łotr na krzyżu.

Żebym to wiedział...

Na oddziale intensywnej terapii mam zaopatrzyć chorego. Stan krytyczny, ale umysł jasny.

– Chce się pan wyspowiadać? – pytam.

Popatrzył w sufit i powiedział:

– Gdybym wiedział, że coś tam jest…

Niecierpliwiłem się:

– Nie ma czasu na dyskusję, pan wie, że stan jest ciężki.

– Gdybym wiedział, co mnie tam czeka – powtarzał wciąż zamyślony.

Przyjął sakramenty święte, ale duch jego cały czas był targany wątpliwościami czy wieczność to pusta obietnica, czy realność.

Nie tylko on sam zresztą, może większość z nas jest zawieszona między nadzieją, że wejdziemy po śmierci w nową rzeczywistość obiecaną nam przez wiarę, albo do ciemnej pustki.

Kobieta z różańcem

Zaopatrzyłem w domu starą kobietę. Leżała sama, jej bliscy otworzyli mi tylko drzwi, lecz nie przyłączyli się do modlitwy. Na końcu podała mi różaniec.

– Weźcie go, księżoszku, jest Rzymu, bardzo mi drogi. Nikt z mojego domu nie będzie się na nim modlił. Długo go używałem, aż się rozleciał.

Ks. Stefan Pieczka

Wiosną 1991 r. ks. prałat Stefan Pieczka, proboszcz z farnego kościoła, leżał na oddziale intensywnej terapii w starym szpitalu. Po pięciu latach walki z nowotworem szło ku końcowi. W jego mózgu utworzyły się małe skrzepy; leżał nieprzytomny zapatrzony w sufit. Podszedłem za parawan do niego, by udzielić mu sakramentów świętych. Leżał z oczyma wpatrzonymi w górę i oddychał szybko. Powiedziałem mu kilka głośnych słów koło ucha z nadzieją, że dotrą do jego świadomości czy podświadomości. Udzieliłem rozgrzeszenia, namaściłem olejami świętymi, wsunąłem do ust cząstkę Komunii świętej i wlałem trochę wody. Żadnej reakcji; bezduszne ciało.

A jednak nie! Gdy uścisnąłem mu rękę na pożegnanie, odwzajemnił uścisk i wyszeptał:

– Dziękuję ci, przyjacielu!

A więc wiedział, co się z nim dzieje! Słuch jest bodajże zmysłem, który ostatni gaśnie.

Żył jeszcze ok. dwóch miesięcy, już nie odzyskał przytomności. Siostry z Annuntiaty zabrały go do swojego klasztoru i opiekowały się nim do końca. Umarł 19 czerwca 1991, w dniu, kiedy w tymże klasztorze swoje prymicje świętował raciborzanin – młody ksiądz Tadeusz Paluch.

U progu wieczności

Która Komunia św. jest więc ważniejsza: pierwsza czy ostatnia? Jest podobne pytanie: które wesele jest ważniejsze: to „zielone” na początku życia małżeńskiego, albo „złote”, które przeszło przez próbę czasu. Obawiam się, że jedynka przy Komunii św. dziecka może być utożsamiona z „jedyną” Komunią św.. Pierwsza ma stać u początku częstego jej przyjęcia, aż do tej ostatniej, która jest ukoronowaniem naszego związku z Chrystusem.

Nie obawiajmy się, że przestraszymy chorego, wzywając do niego kapłana. Wiem z doświadczenia, że po przyjęciu sakramentów świętych, chorzy doznają spokoju. Uporządkowali stan swojego sumienia, odnowili stosunek do Boga i zdali się na Jego wolę. Można spokojnie czekać na powrót do zdrowia i dalsze życie tu, albo na przejście do drugiego, które i tak jest w końcu nieuniknione.

  • Numer: 22 (1354)
  • Data wydania: 29.05.18
Czytaj e-gazetę