środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Pionierzy we wspomnieniach raciborzan

20.03.2018 00:00 red.

Nie wiem czy bardziej sławne były koty doktora Roszczakowskiego, czy też sam pan doktor. Jedno jest pewne, że ani on bez nich, ani one bez niego funkcjonować nie mogły. Podobnie jak doktor Ema Gawliczek bez swojego owczarka niemieckiego Taso i Hubert Solich bez papierosa. Takie charakterystyczne obrazki znanych lekarzy utkwiły w pamięci mieszkańców Raciborza, którzy swoimi wspomnieniami zechcieli się z nami podzielić.

JÓZEFA PIOTROWSKA

Pierwszą dyrektorką raciborskiego szpitala była doktor nauk medycznych Józefa Piotrowska, która przyjechała do naszego miasta w maju 1945 roku. Panna Wiernikówna, bo tak brzmiało jej nazwisko rodowe, przyszła na świat 4 kwietnia 1901 roku w Przybyszówce (późniejszej dzielnicy Rzeszowa). Świadectwo dojrzałości uzyskała 28 września 1920 roku zdając eksternistycznie egzaminy w Państwowym I Gimnazjum Nowodworskim czyli Św. Anny w Krakowie. Prestiżowe gimnazjum klasyczne, które ukończył również poeta Lucjan Rydel, wymagało biegłej znajomości greki i łaciny, które pani Józefie przydały się podczas rozpoczętych w tym samym roku studiów na wydziale lekarskim Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ukończyła je sześć lat później, a dwuletni staż odbyła w szpitalu we Lwowie.

Pierwszą pracę lekarza szkolnego rozpoczęła w zakładach żeńskich w Stanisławowie (obecnie Ukraina), gdzie pozostała do końca lipca 1933 roku. Kolejne trzy lata pełniła funkcję lekarza domowego pracując dla tutejszej ubezpieczalni społecznej, a od 1 lipca 1937 do 1 lipca 1944 roku była lekarzem okręgowym i miejskim w Dębicy. Gdy w sierpniu do miasta dotarł front, razem z innymi mieszkańcami musiała się ewakuować. W maju 1945 roku razem z synami Witoldem (rocznik 1937) i Olgierdem (rocznik 1939) znalazła się w Raciborzu, gdzie przez pięć miesięcy pełniła funkcję dyrektora tutejszego szpitala. W październiku zastąpił ją Walenty Brodziak, a ona odeszła do lecznictwa otwartego. Doktor Jerzy Rusek, który był szkolnym kolegą Witolda Piotrowskiego i razem z nim przystąpił w 1954 roku do matury, pamięta, że mąż pani Józefy – Bronisław, dołączył do rodziny w końcu lat 40. – Przyjechał w mundurze wojskowym i mówił z silnym rosyjskim akcentem, więc bardzo nas zdziwiło, że jest spokrewniony z pisarką Gabrielą Zapolską. Pamiętam, że pomagał nam w rozwiązywaniu testów z języka rosyjskiego, którego chyba był nauczycielem – wspomina.

Jako lekarka Powiatowego Ośrodka Zdrowia w Raciborzu, zgodnie z wytycznymi Feliksa Bratka z marca 1950 roku, doktor Piotrowska obsługiwała w mieście ulice Stalina (obecna Wojska Polskiego), Ludwika, Klasztorną, Solną, Ubogą (obecnie Bankowa), plac Wolności, Drewnianą, Reymonta oraz gromadę Strzybnik. Mieszkała i prowadziła gabinet w kamienicy przy dzisiejszej ul. Wojska Polskiego 4b. Pacjentów przyjmowała codziennie od 10.00 do 13.00 i od 16.00 do 17.00, pełniąc również dyżury w raciborskim pogotowiu oraz pracując w lecznictwie kolejowym. Ze względu na tę ostatnią pracę rodzina przeprowadziła się z Raciborza do Łaz koło Zawiercia. – To mogło być w 1953 roku, bo Witold, z którym siedziałem w jednej ławce, przygotowywał się do matury mieszkając już sam na stancji nad apteką „Pod Łabędziem”. Wybrał medycynę na Akademii Medycznej w Katowicach, a ostatni list dostałem od niego w 1956 roku. Potem kontakt urwał się, bo na zjazdy absolwentów nigdy nie przyjeżdżał – wspomina Jerzy Rusek.

EMA (EMILIA) GAWLICZEK

Wszystko zaczęło się od dwóch sióstr: Małgorzaty i Gertrudy Snopek które jeszcze przed wojną ukończyły szkołę dla położnych we Wrocławiu i dzięki swoim kwalifikacjom i prawdziwemu powołaniu przez wiele lat były ogromnym wsparciem dla wszystkich rodzących kobiet. Obie bardzo wcześnie zostały wdowami i obie miłość do medycyny zaszczepiły swoim dzieciom. Okulistka Ema Gawliczek była jedyną córką Małgorzaty, z którą mieszkała w ich rodzinnym domu na Płoni. Przyszła na świat 23 marca 1906 roku, a studia medyczne i specjalizację z zakresu okulistyki zrobiła jeszcze przed wojną, ale nie zachowały się z tego okresu dokumenty, więc nie wiemy gdzie się uczyła i kiedy zaczęła pracę. Wiadomo natomiast, że była pierwszą okulistką, która zaraz po wojnie przyjmowała pacjentów w swoim domu przy ulicy Szkolnej 16, gdzie mieszkała do końca życia. Nigdy nie założyła rodziny, żyła samotnie, a jedynym jej towarzyszem był owczarek niemiecki Taso. – Jako dziecko często odwiedzałam w gabinecie moją mamę. Ciocia miała w sobie wiele cech męskich, była typem kobiety surowej i obowiązkowej, ale pięknie grała na pianinie, które stało w jej domu wypełnionym porcelaną i różnymi bibelotami, które gromadziła przez całe życie. Namawiała mnie na to, żebym skończyła medycynę i przejęła jej gabinet, ale moje życie ułożyło się inaczej – tłumaczy Róża Koloska, która przez wiele lat pracowała w szpitalnym rentgenie.

Doktor Helena Burek pamięta Emę Gawliczek jako energiczną panią, która jeździła wszędzie na rowerze, nie rozstawała się ze swoim ukochanym psem, w przydomowym gospodarstwie hodowała owce i żyła w przyjaźni z franciszkanami z Płoni.

W gabinecie przychodni przeciwjaglicznej pomagały jej pielęgniarki Helena Osiowska, a później siostrzenica pani doktor Elżbieta Widenka, a w domu gospodyni Marta. Pani doktor dojeżdżała też do szpitala psychiatrycznego w Branicach, gdzie również miała swoich pacjentów. Odeszła 24 września 1960 roku i została pochowana na Płoni. W ostatniej drodze towarzyszyli jej raciborscy lekarze, wśród których byli m.in. doktorzy Stanisław Ciemborowicz, Hubert Solich i Paweł Prach.

HUBERT SOLICH

Kuzynem pani Emy był inny raciborski lekarz – Hubert Solich, syn Gertrudy. Pan Hubert urodził się 7 maja 1919 roku w Brzeziu, jako najmłodszy z rodzeństwa. Najpierw przyszła na świat jego siostra Elżbieta, która została pielęgniarką i pracowała w gabinecie okulistycznym Emy Gawliczek, a potem brat Wilhelm – lekarz, który wyjechał do Kanady, gdzie do końca życia pracował jako chirurg. – Mój wuj Hubert skończył studia najprawdopodobniej w Krakowie, skąd wrócił z bardzo młodą i śliczną żoną Marylą. Zamieszkali w jego rodzinnym domu na Brzeziu, a w 1950 roku przyszedł na świat ich jedyny syn Bogdan, który zginął potem tragicznie w Niemczech. Jego chrzestną została moja mama, więc w dzieciństwie mój kuzyn oraz jego rodzice byli częstymi gośćmi w naszym domu – opowiada siostrzenica Róża Koloska, córka Elżbiety.

Doktor Solich zaczynał pracę w raciborskim szpitalu, gdzie zdecydował się robić specjalizację na oddziale ginekologiczno-położniczym, którym najpierw kierował doktor Kania, a potem Ciemborowicz. Jednocześnie z pracą w szpitalu był lekarzem Powiatowego Ośrodka Zdrowia obsługując rejon ulic Londzina, Głubczyckiej, Cegielnianej, Różyckiego oraz gromady Szonowice i Ponięcice. 15 październiku 1950 roku został oddelegowany do pracy w Gminnym Ośrodku Zdrowia w Brzeziu, skąd dojeżdżał również do ambulatorium lekarskiego w PGR w Grabówce. – Pamiętam go jako człowieka bardzo sympatycznego. Miał sporo pacjentów w

Nieboczowach i ja mu nieraz w tych wyjazdach towarzyszyłam razem z małym Bogdanem. To była dla mnie zawsze ogromna przygoda, bo jechał swoim samochodem z odkrytym dachem, a gdy mijał furę z sianem, to nam się wsypywało na głowy – relacjonuje pani Róża i dodaje, że jej wujek miał tylko jedną wadę – bardzo dużo palił.

Solichowie wyjechali z Raciborza najpierw do Głuchołaz, gdzie pan Hubert dostał pracę w szpitalu, a potem do Koszalina, gdzie ich małżeństwo rozpadło się. Doktor Solich aż do śmierci praktykował tam jako ginekolog. Zmarł na raka płuc w 1981 roku w Koszalinie i tam został pochowany.

STEFAN ROSZCZAKOWSKI

O wieloletnim dyrektorze Szpitala Miejskiego w Raciborzu i ordynatorze oddziału ginekologiczno-położniczego najwięcej informacji zgromadziła była przełożona pielęgniarek – Teresa Pawłowska, która przez wiele lat prowadziła kronikę szpitala. Wiemy z niej, że Stefan Miron Roszczakowski urodził się 30 sierpnia 1907 roku w Mogielnicy w powiecie lwowskim w rodzinie Władysława i Antoniny Wilhelminy z domu Gumowskiej. Po skończonym we Lwowie gimnazjum w 1931 roku rozpoczął studia na wydziale lekarskim Uniwersytetu Jagiellońskiego, które ukończył zdając pomyślnie wszystkie egzaminy w grudniu 1937 roku. Dyplom lekarza odebrał dopiero dziesięć lat później. Pierwszy staż rozpoczął na oddziale VI Szpitala Klinicznego w Krakowie gdzie był zatrudniony do 1 września 1939 roku. W czasie wojny brał udział w kampanii włoskiej, a po niej wrócił do Krakowa, gdzie do końca września 1954 roku pracował jako starszy asystent w Klinice Położnictwa i Chorób Kobiecych Wydziału Lekarskiego UJ, którą kierował późniejszy profesor Stefan Schwarc.

W lipcu 1948 roku uzyskał na Uniwersytecie Jagiellońskim stopień doktora medycyny, a trzy lata później został uznany specjalistą II st. w zakresie ginekologii. Jednocześnie z pracą w klinice kierował Ośrodkiem Zdrowia przy Zakładach Energetycznych w Krakowie. 1 października 1954 roku został ordynatorem oddziału ginekologiczno-położniczego rydułtowskiego szpitala, a po roku trafił do Szpitala Miejskiego w Raciborzu, początkowo pełniąc funkcję ordynator oddziału ginekologiczno-położniczego, następnie od 1962 r. jego dyrektora. W obu przypadkach przydało się jego wieloletnie doświadczenie wyniesione z Krakowa. – Pacjentki z chorobami nowotworowymi trafiały z listami polecającymi od doktora Roszczakowskiego właśnie do klinik krakowskich, które miały dużo większe możliwości ich leczenia niż szpital w Raciborzu – tłumaczy laborantka Helena Porydzaj i dodaje, że to był bardzo dobry człowiek. – Pod szorstką skorupą miał czułe serce. Pamiętam taką pielęgniarkę na oddziale położniczym Władkę, która miała dwoje dzieci i rozpaczała, że oddziałowa po raz kolejny nie przyznała jej premii. Doktor Roszczakowski, kiedy dowiedział się o co chodzi, wyciągnął z kieszeni 300 złotych i jej bez słowa wręczył. Podobnie było z kaplicą. Kiedy okazało się przed świętami, że datki pacjentów nie wystarczą nawet na świąteczny wystrój, sfinansował całe przedsięwzięcie z własnych pieniędzy – mówi pani Helena. Doktor Antoni Zwaka przypomina sobie z kolei, że w szpitalu pracowała pielęgniarka, a jednocześnie siostra zakonna Zofia Gajda, która pochodziła z Zabełkowa, ale wiele lat spędziła na Węgrzech. Pan Stefan, który znał węgierski, właśnie w tym języku się z nią porozumiewał.

Wiele wspomnień o doktorze wiąże się z towarzyszącymi mu wszędzie kotami. Roszczakowscy mieszkali w domu, który wybudowali przy ul. Rostka 3, niedaleko szpitala. Nie mieli dzieci i choć Helena Porydzaj pamięta, że doktorowi bardzo zależało na adopcji dwójki węgierskich sierot, w końcu do niej nie doszło, a samotni małżonkowie otaczali się jego kotami i jej psami. – Koty doktora Roszczakowskiego były tak wyćwiczone, że jak schodził z dyżuru do domu, to zajmowały jego gabinet, a jak się tylko pojawiał na portierni, to od razu rozbiegały się po całym oddziale ginekologicznym. Pacjentki się nieraz buntowały, gdy wchodziły im na czyste łóżka i spały w ich pościeli. On je uwielbiał i gdy tylko zaczynało się mówić o kotach, to z doktorem można było wszystko załatwić – wspominała w rozmowie ze mną nieżyjąca już Teresa Pawłowska.

Pochodzący z arystokratycznych rodzin Roszczakowscy lubili życie towarzyskie i często uczestniczyli w licznych balach, sylwestrach i imprezach organizowanych przez grono lekarzy. W domu zatrudniali służącą, gospodynię i kierowcę, a pani doktorowa nigdy nie pracowała zawodowo. Po śmierci męża, który zmarł 14 listopada 1971 roku w katowickiej klinice, przez pewien czas wynajmowała pokoje uczennicom szkoły pielęgniarskiej. Po śmierci spoczęła obok niego na cmentarzu Jeruzalem w Raciborzu.

Katarzyna Gruchot

  • Numer: 12 (1344)
  • Data wydania: 20.03.18
Czytaj e-gazetę