środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Do mechanika przyjechał na kołach, a wyjechał na lawecie

13.02.2018 00:00 red.

Samochód, jak każde mechaniczne urządzenie może się zepsuć i to przytrafiło się Eugeniuszowi Juraszczykowi z Chałupek. Pewnie nic w tym dziwnego, gdyby nie perypetie, jakie z tą naprawą przeżywali zarówno właściciel mercedesa, jak i szef radlińskiego warsztatu samochodowego.

– Jechaliśmy z żoną do lekarza w Katowicach. Wcześniej zatrzymaliśmy się na stacji w Chałupkach po paliwo. Nie pamiętam czy sam tankowałem, czy obsługa stacji. Po przejechaniu 10 km samochód zaczął szarpać. Na wysokości Gorzyczek zawróciliśmy do domu – opowiada.

Znajomy mechanik wymienił filtr paliwowy, a ponieważ auto dalej stwarzało problemy, polecił warsztat samochodowy w Radlinie. Pan Eugeniusz w rozmowie telefonicznej dowiedział się, że powodem może być sekcja pompy wtryskowej, a koszt naprawy to 1500 zł. Zwiózł tam swoje auto 13 października ub.r. Mechanicy zajęli się wtryskami, jednocześnie informując, że naprawy wymaga instalacja elektryczna. Nie zrobią jej jednak, ponieważ w warsztacie jest tylko dwóch dochodzących elektryków. – Przywiozłem samochód do was, zróbcie coś – domagał się pan Eugeniusz. W odpowiedzi usłyszał, że za trzy tygodnie może podjąć się tego elektryk z Wodzisławia, a naprawa będzie kosztowała ok. 1000 zł. Syn pan Eugeniusza znalazł więc innego w Bieńkowicach, gdzie zawieziono mercedesa na lawecie, na rachunek właściciela. W sumie pan Eugeniusz zapłacił za naprawę wtrysków, łącznie z kosztami przewozu auta do elektryka 2572 zł. Ten uporał się ze stykami w trzy dni, ale samochód dalej nie jeździł. Mercedes na lawecie wrócił do Radlina, gdzie znów wyjęto wtryski. I to wtenczas okazało się, że zamiast oleju napędowego w baku samochodu jest benzyna. O jej dolanie obwiniono elektryka, a pana Eugeniusza poinformowano, że trzeba kupić nowy bak i przewody. Koszt naprawy powoli przewyższał wartość samochodu, dlatego ten nie zgodził się: – Być może ja zatankowałem benzynę, ale przyjechałem do mechanika na kołach, a nie jestem w stanie wyjechać bez lawety – oburzył się. Postawiono go przed faktem: jeśli zgodzi się uiścić należność, wówczas na nowo zrobione zostaną wtryski. Pan Eugeniusz uważał jednak, że skoro ma na nie gwarancję, a nie przejechał autem ani kilometra, to dlaczego ma ponownie płacić?

Z synem udali się do właściciela warsztatu. Kiedy rozmowa zrobiła się głośna i niecenzuralna, ten wezwał ochronę, a syn pana Eugeniusza – policję. Poniesienie dodatkowych kosztów skłoniło właściciela mercedesa, pod koniec listopada, do zabrania go z radlińskiego warsztatu. Wcześniej sporządzono protokół, że samochód jest niesprawny. Pan Eugeniusz odstawił go do swojego mechanika, który m.in. wyczyścił bak i uruchomił auto.

O swojej racji przekonany jest natomiast właściciel Auto–Ekspert w Radlinie Leszek Ostrzołek. – Jeśli klient ma wątpliwości może wziąć rzeczoznawcę – uważa. I wyjaśnia, że w samochodzie naprawiono wtryski, ale ponieważ przy zapalaniu iskrzyło na kablach, nie próbowano go uruchomić przed naprawą instalacji elektronicznej. – Po przedstawieniu propozycji cenowej właściciel nie zgodził się jej dokonać u nas, ale skorzystał z tańszej usługi w innym warsztacie – wyjaśnia szef Auto–Ekspert. Przekonany jest, że to właśnie tam za wszelką cenę próbowano uruchomić samochód. Kiedy nie udało się, przewieziono go znów do Radlina. Przy ponownym wymontowaniu wtrysków mechanik wyczuł, że w samochodzie jest benzyna.

–  Jeśli samochód nie byłby uruchamiany, nie zniszczono by wtrysków. Kiedy jednak do na wrócił, na cztery wtryski, trzy wymagały ponownej regeneracji a jeden zdeformowany, spuchnięty – wymiany. Benzyna daje bardzo wysoką temperaturę w komorze spalania, jeśli więc ktoś na siłę próbował samochód uruchomić uszkodził wtryski – uważa Leszek Ostrzołek. I dodaje: – Moim zdaniem w czasie pobytu w innym warsztacie dolano benzyny, samochód został uruchomiony i wykonano jazdę próbną, w czasie której przerywało i samochód stanął. Gdyby go nie uruchomiono, nie zostałyby popalone końcówki wtryskiwaczy.

– Kiedy ponownie wrócił do nas od razu wyczuliśmy benzynę. Dlaczego w tamtym warsztacie, gdzie pracują specjaliści – elektrycy, nikt tego nie zauważył? – komentuje Leszek Ostrzołek.

W jego opinii, jeśli do diesla wcześniej dotankowano by benzynę, to nie byłoby możliwości dojechania takim samochodem z Chałupek do warsztatu w Radlinie. Mógłby on przejechać 1 – 2 km i nic dalej. Przy czym taki układ udaje się uratować bez potrzeby naprawy wtryskiwaczy. – Mechanicy wyczuliby benzynę w warsztacie lub stwierdziliby jej obecność po uszkodzeniach końcówek wtryskiwaczy – przekonany jest szef warsztatu.

– Potraktowano nas jak kozła ofiarnego, oskarżano, że to u nas dolana została benzyna – oburza się. I przyznaje, że zaproponował, aby właściciel mercedesa zapłacił za zniszczony wtryskiwacz, usunięcie pompy i wyczyszczenie całego układu, natomiast regeneracja trzech wtrysków wykonana zostałaby poniżej kosztów. Zapewnia też, że nie zamierzał wymieniać ani baku, ani instalacji.  Leszek Ostrzołek oburzony jest tym, jak go potraktowano: – Ja rozumiem, że chcieli wywalczyć bezpłatną naprawę, ale bardzo wulgarny sposób w jaki zachowali się wobec mnie i pracowników był nie do przyjęcia – tłumaczy, dlaczego wezwał ochronę.

(ewa)

  • Numer: 7 (1339)
  • Data wydania: 13.02.18
Czytaj e-gazetę