Największa satysfakcja jest wtedy, kiedy wracasz z akcji i wiesz, że kogoś uratowałeś
Po 37 latach służby na emeryturę przeszedł starszy brygadier Jan Pawnik, komendant powiatowy Państwowej Straży Pożarnej w Raciborzu. O blaskach i cieniach strażackiego życia, miłości do służby, kondycji naszej straży oraz planach na emeryturę rozmawiał z nim Wojtek Żołneczko.
– Zasłużona emerytura po wielu latach służby. Czy przechodzi pan w stan spoczynku z czystym sumieniem?
– Robiłem co mogłem. Pewnie, że planów było dużo, dużo więcej. Moim marzeniem była rozbudowa i modernizacja komendy. Zawsze uważałem, że to się strażakom w Raciborzu należy. Nie udało się doprowadzić do tego, ale próbowałem.
– Wydawało się, że było już blisko, byliście w czołówce „listy kolejkowej”...
– Wydawało się, ale jakoś nikt nie zdecydował się podjąć ostatecznej decyzji: Dobra, budujemy coś w Raciborzu. Fakt, że to nie jest kwestia stu czy dwustu tysięcy złotych, tylko ładnych parunastu milionów, żeby to wszystko było jak powinno. Zostawiam mojemu następcy koncepcję, którą wykonaliśmy z ówczesnym starostą Adamem Hajdukiem. Być może doczekam tego, że przyjdę jako gość na uroczystość przecięcia wstęgi do nowej komendy. Będę trzymał kciuki, żeby się udało.
– Nie planował pan tej emerytury. Podpadł pan komuś, powiedział o słowo za dużo?
– Nie, to nic z tych kategorii. Nie chcę drążyć, doszukiwać się jakichś podtekstów. Zastanawiałem się rok temu czy nie iść (na emeryturę – dop. red.), wielu kolegów odeszło w międzyczasie. Kiedyś trzeba odejść. Takie było moje uzgodnienie z komendantem wojewódzkim, taka jest prawda. Niech to tak zostanie.
– Spędził pan w mundurze ponad 37 lat. Co w tej służbie pociągało pana najbardziej?
– Największa satysfakcja jest wtedy, kiedy człowiek wracając z akcji ma przekonanie, że zdążył na czas, że pomógł, że kogoś uratował. Gorzej, gdy ta nasza pomoc jest spóźniona. Nie z naszej winy, ale tak po prostu. Potem kończy się służbę, idzie do domu, ale ten tragiczny obraz pozostaje, dalej tkwi w głowie. Człowiek z tym zostaje. Jeżdżąc po drogach naszego powiatu czy chodząc po Raciborzu przypominam sobie te tragedie. Czas leczy rany, ale tego nie da się wyłączyć.
– Jaką funkcję pełnił pan w czasie wielkiego pożaru lasu w Kuźni Raciborskiej?
– Byłem wtedy dowódcą zmiany, jeździłem do różnych akcji. To nie było na mojej zmianie, ale jak wielu innych kolegów przyjechałem wtedy do komendy. Pamiętam tę chwilę, gdy dowiedzieliśmy się, że jacyś strażacy zginęli. Nie wiedzieliśmy kto. Wieczorem przyjechali strażacy z OSP, z Pietrowic, i przekazali nam informację, że zginął Andrzej Kaczyna. Znałem go. On był dowódcą drugiej zmiany, ja byłem dowódcą na trzeciej. To był dla nas szok. Nie myśleliśmy, że coś takiego może się zdarzyć. Drugim, który zginął, był Andrzej Malinowski, członek OSP Kłodnica. Obaj byli naszymi kolegami.
– O tej tragedii pamiętamy do dziś. W tym trudnym dla wszystkich strażaków czasie kończył pan studia...
– Tak. W 1994 roku skończyłem studia zaoczne w Szkole Głównej Pożarniczej. Uzyskałem stopień młodszego kapitana i tytuł inżyniera pożarnictwa. Później dostałem od ówczesnego komendanta, pana Brzozowskiego, propozycję zostania jego zastępcą. Mój poprzednik na tym stanowisku, przyjaciel, kolega, Andrzej Papaj, rozchorował się. Zmarł parę miesięcy później. Zastępcą komendanta zostałem 1 stycznia 1997 roku.
– Racibórz przez wiele lat nie zapomni 1997 roku...
– To była kolejna wielka akcja i wielka tragedia dla powiatu raciborskiego i nie tylko. 7 lipca miałem urlop wypisany. Byliśmy spakowani, mieliśmy wyjeżdżać z rodziną... Na urlop pojechałem, ale pod koniec sierpnia. To było parę tygodni wyjętych z życia, ale taka była potrzeba, nikt tego nie kwestionował, bo służba to służba. Przez ten czas byłem gościem w domu.
– Rodziny strażaków nie mają łatwego życia.
– To nie jest typowa praca od 7.00 do 15.00. Jestem w dyspozycji cały czas. Wszyscy muszą to zrozumieć i wszyscy z czasem do tego się przyzwyczajają. Podejmując kolejne wyzwania wiedziałem co mnie czeka. Mogłem sobie powiedzieć: nie musisz. Ale chciałem. Mnie to cieszyło, radowało. To była, jest i będzie moja pasja. Strażakiem nie jest się do dnia przejścia na emeryturę, strażakiem się jest całe życie.
– Strażacy z OSP Racibórz Sudół wręczyli już panu deklarację członkostwa. Wypełni pan ją?
– Zawsze starałem się traktować wszystkich strażaków jednakowo, dlatego też nigdy nie zdecydowałem się, żeby do którejś jednostki specjalnie się przypisać. Z Ocic, gdzie mieszkam, mam blisko do Sudoła, ale blisko jest też do Lekartowa czy Pietrowic. Póki co jestem wiceprezesem zarządu powiatowego OSP i nadal będę wspierał wszystkich strażaków-ochotników. Mogę należeć do wszystkich OSP z terenu naszego powiatu, bo ze wszystkimi się utożsamiam i wszystkim dobrze życzę.
– Czy będzie panu brakować tego strażackiego życia?
– Kiedyś się zaczynało, kiedyś trzeba powiedzieć: dziękuję. Moim marzeniem jest teraz, żeby zdrowie dopisywało, żeby na tej zasłużonej emeryturze być jak najdłużej. Kończę czynną służbę w PSP, żegnam się, ale to nie jest na zawsze. Decyzją o przejściu w stan spoczynku nie da się przekreślić 30 lat przyjaźni i znajomości. To trzeba pielęgnować.
– Czy zdążył pan poznać swojego następcę, młodszego brygadiera Jarosława Ceglarka?
– Znam go osobiście, w pełni wspieram i będę wspierał, gdzie będę mógł, to pomogę.
– Jakie wyzwania czekają nowego komendanta?
– To jest przede wszystkim kwestia tego, co mi się nie udało, czyli modernizacja komendy. Bo jeśli chodzi o sprzęt, to on jest dobry. W tym roku ma przyjść nowy średni samochód gaśniczy, a także nowa, czterdziestometrowa drabina.
– Gdy cztery lata temu na emeryturę przechodził Stefan Kaptur, dowódca Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej PSP w Raciborzu, wspominał jak bardzo w minionych latach zmieniła się straż pożarna. To dotyczy nie tylko zawodowców, ale i ochotników. Dziś trudno odróżnić jednych od drugich...
– Jeszcze 20 lat temu wszystko było inaczej. To się zmienia, bo musi się zmieniać. W tej chwili jest wiele zagrożeń, o których kiedyś nie było mowy. Strażacy – nieważne czy zawodowi, czy ochotnicy – muszą się do tych nowych wyzwań przygotować. Kiedyś strażak nie był zobowiązany do udzielania pierwszej pomocy przedmedycznej, teraz trzeba gasić pożary, wyciągać ludzi z wypadków, ratować zatrutych tlenkiem węgla. Strażacy muszą być przygotowani na to wszystko pod kątem wiedzy i umiejętności, kursów i szkoleń, które trzeba cyklicznie powtarzać. Tu idzie o życie ludzkie. Nadal nie możemy mierzyć się z siłami natury takimi jak wichura z 7 lipca w Kuźni Raciborskiej czy powódź z 1997 roku, ale w takich sytuacjach naszym zadaniem jest usuwanie skutków żywiołu, przywracanie normalności, żeby ludzie jak najszybciej mogli normalnie żyć i funkcjonować.
– Aby sprawdzić, czy coś w Polsce jest dobre, najczęściej porównujemy to z Zachodem. Czy Straż Pożarna w Polsce funkcjonuje dziś równie dobrze?
– Ludzie, którzy w 1995 roku stworzyli w Polsce Krajowy System Ratowniczo-Gaśniczy wiedzieli, co robią. Byłem w Niemczech i dowiadywałem się, jak to u nich funkcjonuje. Naprawdę, nie mamy się w Polsce czego wstydzić, a wręcz jesteśmy w tym systemie lepiej zorganizowani.
– Na ścianach gabinetu powiesił pan wiele podziękowań, półki uginają się od statuetek. Jakie wyróżnienie jest dla pana najcenniejsze?
– Strażacy nie przychodzą do pracy po medale i wyróżnienia. Oczywiście miło jest, gdy człowiek zostanie doceniony. Pamiętam, gdy rok po powodzi z 1997 roku, przy okazji poświęcenia nowego sztandaru na raciborskim rynku, otrzymałem Krzyż Zasługi Za Dzielność. Byłem bardzo zaskoczony, nie spodziewałem się tego. Naprawdę było to dla mnie wielkie wyróżnienie i tak traktuję to do dzisiaj. O przyznanie mi tego odznaczenia wystąpił do Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej pan generał Piotr Buk, ówczesny komendant wojewódzki, który w 1997 roku był dowódcą akcji u nas w Raciborzu, a później został zastępcą oraz komendantem głównym PSP.
– Jaka jest pierwsza rzecz, jaką zrobi na emeryturze Jan Pawnik? Spanie do 12.00? (wywiad został przeprowadzony 30 stycznia)
– Czasami trzeba odespać zaległości, ale na pewno nie będę spał do 12.00. Nie wiem co zrobię, muszę się oswoić z tą myślą. Od jakiegoś czasu, goląc się przed wyjściem do pracy, patrzyłem w lustro i zastanawiałem się: Po co ci to chłopie? Inni są na emeryturze... Ale jak mówiłem, mnie ta służba cieszyła, miałem plany, zamierzenia, lubiłem to.
Jan Pawnik kończy służbę w stopniu starszego brygadiera. Ze Strażą Pożarną związał się w 1980 roku, gdy rozpoczął naukę w Szkole Chorążych Pożarnictwa w Poznaniu. Wcześniej pracował w Kolejowych Zakładach Maszyn i Sprzętu Drogowego w Raciborzu (późniejszy KOLZAM). Po dwóch latach nauki został skierowany do Zakładów Przemysłu Dziewiarskiego „Unia” W Głubczycach, gdzie jako inspektor ochrony przeciwpożarowej przepracował kolejnych pięć lat. Później związał się ze służbą w zawodowej Straży Pożarnej – najpierw w Głubczycach, a następnie w Raciborzu (od 1 czerwca 1988 roku). Początkowo służył w prewencji, później zajmował się sprawami szkoleniowymi, następnie został dowódcą zmiany. Od 1 stycznia 1997 roku był zatępcą komendanta PSP w Raciborzu, a od 1 maja 2008 toku komendantem powiatowym PSP w Raciborzu.
Pożegnanie komendanta i powitanie nowego
Uroczystość pożegnania komendanta Jana Pawnika zorganizowano w środę 31 stycznia. Oprócz czynnych zawodowo strażaków, wzięli w niej udział zaproszeni goście – strażacy–emeryci, przedstawiciele służb mundurowych, samorządowcy, urzędnicy i przyjaciele, z którymi przez lata służby w Raciborzu współpracował Jan Pawnik. – Jestem głęboko przekonany Janek, że jak spojrzysz wstecz, to stwierdzisz, że jesteś komendantem spełnionym – powiedział st. bryg. Bogdan Jędrocha, zastępca śląskiego komendanta wojewódzkiego PSP, do Jana Pawnika podczas uroczystości. Obowiązki komendanta PSP w Raciborzu powierzono mł. bryg. Jarosławowi Ceglarkowi z Jastrzębia–Zdroju..
(ż)
Najnowsze komentarze