środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Jerzy Hlubek wiara i medycyna

16.01.2018 00:00 red.

Głęboka wiara i wartości, które wyniósł z domu otwartego na ludzi i ich potrzeby sprawiły, że do swoich pacjentów podchodził z niezwykłym oddaniem i zrozumieniem. Dziś powiedzielibyśmy, że doktor Hlubek był lekarzem z powołania, ale dla niego najważniejsze było to, by być dobrym człowiekiem. I właśnie tak został zapamiętany.

Niepewni narodowościowo

W wywodzącej się z Moraw rodzinie Hlubków więcej było księży niż lekarzy, ale zacięcie do leczenia ludzi i udzielania im porad zdrowotnych miała mama pana Jerzego. – Babcia Helena znała się na ziołach, pisała na maszynie i potrafiła robić zastrzyki. Gdy tato zaczął przyjmować pacjentów w swoim domowym gabinecie, to właśnie ona mu pomagała – wyjaśnia córka doktora Alicja Wilkus.

Mąż Heleny – Karol Hlubek był nauczycielem historii, matematyki i organistą w Borucinie, a także późniejszym dyrektorem szkoły w Bojanowie. Rodzina wynajmowała przy ulicy Grunwaldzkiej w Borucinie mieszkanie i to właśnie tu przyszła na świat trójka ich dzieci. 2 maja 1924 roku urodził się najstarszy Jerzy, który został lekarzem, rok po nim Łucja, późniejsza farmaceutka i kierowniczka apteki przy ul. Opawskiej 33, a w roku 1929 Herbert, duszpasterz akademicki. W książce „Powroty do dziedzictwa księdza Herberta Hlubka” pod red. prof. Anieli Dylus, najmłodszy z rodzeństwa Herbert tak wspominał swoje dzieciństwo: „Rodzice mówili po morawsku, ale gdy ja byłem mały Borucin należał już do Prus, więc tylko po niemiecku, no chyba, że chcieli coś ukryć przed dziećmi. Po 1933 roku bano się ujawniać pochodzenia (…) W stodołach ukrywano wtedy morawskie książki. Schowki były nawet w fotelach, oczywiście nie tam, gdzie zapraszano gości. W latach 30. germanizacja była silna. Bano się. Wielu tamtejszych ludzi przyłączało się do hitleryzmu. Nawet pewien uczeń w Bojanowie próbował zwalczać ojca, ale ojciec był raczej lojalny. Były wezwania, przesłuchania na gestapo. Ojciec raczej nie był niebezpieczny, inaczej byłby w obozie, ponieważ zbliżała się wojna. Pod koniec 1938 roku jako nauczyciel dostał przeniesienie na czysto niemieckie tereny. Po pierwszej wojnie światowej uczył po morawsku, dlatego był zagrożeniem dla niemieckiej substancji narodowej. Uzasadnienie było takie, że jest niepewny narodowościowo, więc dostał nakaz przeniesienia ze względu na tę niepewność. Trafiliśmy na tereny czysto niemieckie. Między Oleśnicą a Namysłowem jest Bierutów. Tam zamieszkaliśmy”. Potem rodzinę przeniesiono do Wałbrzycha, gdzie pan Karol do 1942 roku był dyrektorem kolejnej szkoły.

Jerzy zdążył jeszcze skończyć gimnazjum w Raciborzu, a naukę na studiach medycznych podjął we Wrocławiu. – Podczas wojny udało mu się skończyć cztery semestry. Uczył się od marca 1943 roku do lipca 1944 roku, a po wojnie kontynuował studia od 20 października 1946 roku do 10 czerwca 1950 roku, uzyskując dyplom w grudniu 1951 roku. Podczas studiów był asystentem ambulatorium chirurgicznego we Wrocławiu – tłumaczy Alicja Wilkus.

W szpitalu św. Jerzego we Wrocławiu, gdzie świeżo upieczony doktor Hlubek odbywał praktykę lekarską, poznał młodą rejestratorkę Hildegardę Czok. – Mama miała znakomity słuch muzyczny. Grała na pianinie i pięknie śpiewała, więc od razu usłyszała, że tato mówi z innym akcentem. Jej bardzo spodobał się ten akcent, a tacie mamy głos. Pobrali się 12 września 1950 roku w Tarnowie Opolskim, skąd pochodziła mama – mówi córka doktora Irena Hlubek.

Z nakazem pracy pan Jerzy trafił do Krzanowic, gdzie zaczął pracować jako lekarz tutejszego szpitala. W Borucinie mieszkali już jego rodzice, którzy powrócili z Wałbrzycha w 1947 roku. Młodzi Hlubkowie najpierw zamieszkali w wynajętym od państwa Kretków mieszkaniu przy ul. Długiej, a potem kupili dom przy ulicy Raciborskiej, który rozbudowali. – Tato przywoził do nas często dziadków. Babcia pomagała mu w gabinecie, a dziadek zajmował się wnukami. Grał na skrzypcach i potrafił pięknie opowiadać bajki. Był zapraszany często do szkoły i miał w zwyczaju rozdawać dzieciom na ulicy cukierki. Muszę przyznać, że wiele koleżanek zazdrościło mi, że mam takiego dziadka – wspomina pani Irena.

W służbie pacjentowi

Krzanowicki szpital tuż po wojnie prowadziły elżbietanki. W sprawozdaniu przygotowanym przez tutejszy urząd gminy 17 września 1945 roku donoszono, że na jej terenie działa jeden szpital zakaźny prowadzony przez 15 sióstr zakonnych. W kolejnym raporcie można znaleźć informacje na temat przebywających w nim 90 pacjentów, w tym 65 chorych na tyfus, którymi z braku lekarza zajmuje się 13 sióstr zakonnych. „Szpital pozbawiony jest wszelkich leków, miejscowa apteka uległa bardzo poważnemu zniszczeniu, rozporządza pozostałymi resztkami leków, które nie wystarczają do leczenia epidemii duru brzusznego, jaka na terenie gminy i okolicy gwałtownie się rozszerza – pisano w sprawozdaniu dla Starostwa Powiatowego w Raciborzu.

Staraniem wydziału zdrowia Powiatowej Rady Narodowej, w maju 1956 roku, w szpitalu utworzono pierwszą w powiecie izbę porodową. Jak donosiła prasa, izba znajdowała się w odremontowanym budynku poszpitalnym i składała się z czterech sal dla położnic, z dziesięcioma łóżkami, jednej sali dla noworodków oraz porodówki. Z usług tej placówki mogły korzystać wszystkie mieszkanki gminy Krzanowice, tak ubezpieczone, jak i nieubezpieczone. Przy izbie porodowej czynna była codziennie Poradnia dla Matki i Dziecka oraz ambulatorium Zakładu Lecznictwa Pracowniczego, w których pracował doktor Hlubek. W izbie porodowej przyszły na świat dzieci doktora: Michał, Alicja i Urszula, a najmłodsza Irena urodziła się już w Raciborzu.

Dr Norbert Mika w monografii gminy „Krzanowice i okolice” wymienia świecki personel medyczny, który zastąpił w drugiej połowie lat 50. przeniesione do Krzyżanowic siostry elżbietanki. Dyrektorem szpitala był Joachim Osiecki, administracja podlegała Antoniemu Paszkowi, a kadrę lekarską stanowił doktor Jerzy Hlubek. Pomagała mu położna Maria Krzykała i pielęgniarki: Ewa Köller (oddziałowa), Aniela Rudek i Małgorzata Ploszka. W zespole szpitala były też: salowe Elżbieta Złoty, Irmgarda Jureczka-Lamla i Renata Jambor, rejestratorka Regina Haczyńska, odpowiedzialna za zaopatrzenie Urszula Poppel-Sławik, kucharki Krystyna Hnida-Piela i Elżbieta Gorzalnik oraz pracownica pralni Helena Skura.

W rozbudowanym domu Hlubków znalazło się miejsce na gabinet lekarski, w którym doktor przyjmował pacjentów. – Tato miał w nim nawet fotel ginekologiczny. Odkąd pamiętam mieliśmy telefon, który budził nas często w nocy, gdy pacjenci wzywali go na wizyty domowe. Zimą, zanim wyjechał, musiał odśnieżyć sobie drogę, w czym pomagał mu często mechanik samochodowy pan Jureczka, który często towarzyszył mu w tych wyjazdach. Kiedy uzyskał zgodę przychodni kolejowej w Raciborzu, mógł przyjmować w domu pracowników kolei. Jego pacjentkami były też siostry zakonne – opowiada pani Irena, a jej siostra Alicja wspomina jak tato zabierał swoje dzieci na wizyty domowe do Pawłowa, Makowa, Łan czy Cyprzanowa. – On szedł leczyć ludzi, a my zostawaliśmy w samochodzie i strasznie się nudziliśmy, ale to była jedyna okazja, by mama mogła odpocząć – opowiada.

Oprócz pracy w szpitalu i gabinecie, pan Jerzy pełnił w latach 50. funkcję kierownika ośrodka zdrowia w Krzanowicach i Wojnowicach, znalazł też czas na działalność w samorządzie. Był radnym Powiatowej Rady Narodowej w Raciborzu, a potem Gminnej Rady w Krzanowicach. Orzekał też jako lekarz w PZU. Od 1962 roku był lekarzem kolejowej przychodni lekarskiej w Raciborzu, w której od 1972 roku pełnił funkcję kierownika. – Pracowałam w niej z Jerzym Hlubkiem od lat 60. To był bardzo dobry i życzliwy człowiek. Był na każde zawołanie pacjenta, bez względu na porę dnia i nocy. Rzadko spotyka się takie oddanie i zaangażowanie – podkreśla doktor Urszula Frydrych i wspomina jego bardzo charakterystyczny sposób witania się z kobietami. – Nigdy nie całował w rękę, ale zamiast tego przysuwał kobiecą dłoń do swojego policzka i przytulał ją. To było bardzo miłe i takie niespotykane, że utkwiło mi w pamięci do tej pory – podsumowuje.

Pacierz w siedmiu językach

Ksiądz Herbert Hlubek mawiał często za swoim kolegą ks. J. Tischnerem, że jest przede wszystkim człowiekiem, a potem księdzem. Jego brat Jerzy wyniósł z rodzinnego domu te same wartości i pozostał im wierny służąc ludziom jako lekarz. – Tato był człowiekiem głęboko wierzącym. W starszym wieku codziennie uczestniczył w mszy św., bo bardzo mu zależało na bliskości z Bogiem – opowiada pani Irena i przypomina piękną rodzinną tradycję, którą była wspólna poranna modlitwa. – Przed pójściem do szkoły klękaliśmy w kuchni na krzesłach i modliliśmy się razem z mamą przy stole. Tato nie zawsze w tym uczestniczył, bo o tej porze był już zazwyczaj w pracy, ale pacierz potrafił odmawiać w wielu językach. Znał niemiecki, polski, morawski, angielski, francuski, grecki i łacinę. W różnych językach śpiewaliśmy też kolędy, bo wspólne muzykowanie było w naszej rodzinie kolejną tradycją – podsumowuje. W salonie krzanowickiego domu stało pianino dziadka Karola, na którym grała zazwyczaj pani Hildegarda dbająca o edukację muzyczną wszystkich dzieci. Michał brał lekcję gry na akordeonie u krzanowickiego organisty Karola Jureczki, Alicja jeździła do ogniska muzycznego w Raciborzu, gdzie uczyła się gry na pianinie, a Urszula i Irena uczęszczały do ogniska muzycznego w Domu Kultury w Krzanowicach, gdzie również pobierały lekcje gry na pianinie. – Nie lubiłam ani tego pianina, ani skrzypiec dziadka Karola, które mnie tak bardzo denerwowały, że gdy byłam jeszcze mała to je podeptałam i zrzuciłam winę na Urszulę. Swoją edukację muzyczną skończyłam w trzeciej klasie – wspomina pani Alicja, ale jej siostra Irena muzykę pokochała i dziś prowadzi Klub Piosenki Aktorskiej i Poetyckiej „Atlantyda”.

Praca w szpitalu, przychodniach i praktyka domowa sprawiały, że na nadmiar wolnego czasu pan Hlubek raczej nie mógł narzekać, ale wieczorami grywał z dziećmi w młynek, a Irenę, która tak jak tato lubiła pływać, zabierał często na basen do Szymocic, albo Kietrza. Wszystkie dzieci miały też przywilej porannej podwózki do oddalonej o dwa kilometry szkoły. Pan doktor po drodze zabierał ze sobą nauczycieli i inne dzieciaki, które z jego życzliwości często korzystały. Po powrocie do domu był też czas na hobby. – Tato bardzo lubił kury, które przez wiele lat hodował. Mieliśmy też koguta, który skoczył kiedyś na moją młodszą siostrę Urszulę i dziobnął ją w nasadę nosa, bardzo blisko oka. Tato, mimo całej miłości do ptaka, wziął siekierę i go zabił – opowiada pani Alicja i wspomina swoje pierwsze kulinarne doświadczenia pod okiem taty. – Kiedy mama poszła do szpitala, ja miałam się zająć kuchnią, ale bliżej mi było zawsze do książek niż do gotowania i nie miałam w tej dziedzinie żadnego doświadczenia. Tata przekazywał mi wiedzę teoretyczną. Tłumaczył ile minut trzeba gotować ziemniaki na każdej z płyt naszego elektrycznego pieca. Najlepsze było to, że całą swoją wiedzę wziął z obserwowania pracy mamy, bo sam do kuchni raczej nie zaglądał – mówi ze śmiechem pani Alicja.

Hlubkowie chodzili na bale karnawałowe do ośrodka kultury, a w domu urządzali urodziny, na których pojawiały się zaprzyjaźnione rodziny, m.in. państwo Bagińscy i Wąsikowie. Odwiedzało ich również wielu księży. – Proboszczem w Krzanowicach był wtedy ks. Franciszek Pawlar, który był naszym częstym gościem. Opowiadał często o Pławniowicach, gdzie spędził wiele lat, a ja siedziałam w kącie i słuchałam. Kiedyś przywiózł ze sobą do nas biskupa Wyciska, ale rodzice gdzieś wyjechali i w domu byłyśmy tylko ja i Urszula. Zobaczyłyśmy ich przez okno i kiedy byli już przy drzwiach zawołałyśmy, że jesteśmy same, w dodatku w piżamach, na co ks. Pawlar od powiedział: najważniejsze że nie w tych miniówach! – wspomina ze śmiechem Irena.

Częstym gościem był też ks. Herbert Hlubek, który 1 stycznia 1991 roku odprawił w sypialni swojego brata ostatnią dla niego mszę świętą. – Pamiętam, że gdy tata wrócił z sanatorium w Ustroniu był tak wychudzony, że go nie poznałam. Myślę, że już wtedy wiedział o swojej chorobie, ale nie chciał nas nią martwić. Kiedy poczuł, że walki z rakiem nie uda się wygrać, powiedział swojemu bratu, że wszystko ofiaruje Bogu. O 12.00 stryj odprawił dla niego mszę. Byliśmy wtedy przy nim wszyscy. Nawet moja siostra Urszula zdążyła przyjechać z Niemiec. Odszedł tego samego dnia o godzinie 17.24 – mówi Irena Hlubek. Dla okolicznych mieszkańców na zawsze pozostał lekarzem, który był przede wszystkim dobrym człowiekiem.

Katarzyna Gruchot


Jerzy Hlubek (1924 – 1991)

internista, lekarz szpitala w Krzanowicach, kierownik ośrodka zdrowia w Krzanowicach i Wojnowicach oraz przychodni kolejowej w Raciborzu

  • Numer: 3 (1335)
  • Data wydania: 16.01.18
Czytaj e-gazetę