środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Andrzej Majewski, wiedza poparta intuicją

09.01.2018 00:00 red.

Przez jego ręce przeszło wiele tysięcy raciborzan, choć mogą tego nie pamiętać. Andrzej Majewski był bowiem specjalistą od noworodków.

Podążający wolnym krokiem ulicami naszego miasta lekarz słynął z nonszalancji w ubiorze i stawiania celnych diagnoz w czasach, gdy nie dysponowano jeszcze żadnym sprzętem specjalistycznym.

Pięć pokoleń medyków

Rodzina naszego bohatera od pokoleń związana była z medycyną. Dziadek ze strony matki – Ignacy Olczakowski był felczerem. Choć jego córka Zofia skończyła romanistykę, za męża wybrała lekarza ginekologii – Lucjana Majewskiego. Rodzina wkrótce poszerzyła się o syna Andrzeja, który przyszedł na świat 4 lutego 1929 roku w Skierniewicach, oraz młodszego od niego o sześć lat Mariusza. Wspólnym szczęściem nie cieszyli się jednak długo. Pan Lucjan podczas okupacji zaraził się od swojej pacjentki tyfusem i zmarł. Zofia Majewska z dwójką dzieci znalazła w tych trudnych czasach oparcie w swoich rodzicach. Mały Andrzej miał więc sporo okazji, by podpatrywać pracę dziadka. Ignacy Olczakowski był postacią nietuzinkową. W czasie II wojny światowej zorganizował szpital polowy dla polskich jeńców wojennych, a później opatrywał rannych członków podziemia, z którym zresztą wkrótce zaczął współpracować jego kilkunastoletni wnuk Andrzej. W dowód pamięci oraz wdzięczności za niesienie pomocy lekarskiej, za troskę i zrozumienie potrzebujących, a także za pracę w radzie miejskiej w okresie międzywojennym pan Ignacy został uhonorowany tytułem „Zasłużony dla miasta Skierniewic”. I właśnie z tym miastem wiązało się całe dzieciństwo i młodość Andrzeja Majewskiego. Tam skończył szkołę podstawową, a w 1948 roku zrobił maturę. Naukę kontynuował na Akademii Medycznej w Łodzi, której dyplom otrzymał w 1953 roku. Na tym rodzinna tradycja się jednak nie kończy. Lekarzem ginekologiem, tak jak dziadek, została córka Andrzeja Majewskiego – Iwona, zaś jej syn, Andrzej Aerts chirurgiem. Wśród rodzinnych pamiątek w domu państwa Majewskich centralne miejsce zajmują trzy fotografie: pioniera medycyny Ignacego Olczakowskiego, jego wnuka Andrzeja Majewskiego i wnuka naszego bohatera – Andrzeja Aertsa. I już na pierwszy rzut oka widać, że przedstawiciele pięciu pokoleń lekarzy są do siebie uderzająco podobni.

Jestem u siebie, czyli w szpitalu

W 1953 roku Andrzej Majewski skończył studia i z nakazem pracy trafił do raciborskiego szpitala. Stąd został wysłany do Łodzi na trzymiesięczny kurs przysposobienia obronnego. Wielu lekarzy po tych kursach było automatycznie przydzielanych do pracy w wojsku, czego bardzo obawiał się nasz bohater. Żeby nie podzielić losu pechowych kolegów wymyślił więc sprytną intrygę. Wysłał do swojego wujka Aleksandra Kamińskiego, autora „Kamieni na szaniec”, kartkę pocztową, na odwrocie której napisał: „Wujku, jestem w wojsku i bardzo mi się tu podoba.” Żołnierz AK i przywódca Szarych Szeregów był dla ludowej władzy tak mocno podejrzany ideologicznie, że młodego absolwenta medycyny, o takich koneksjach rodzinnych, odesłano z wojska do Raciborza. Na początek dostał się na chirurgię. – To nie był przypadek, że razem z Andrzejem trafiliśmy właśnie tam – opowiada doktor Helena Burek. – Dyrektor szpitala, który nas przyjmował, był jednocześnie chirurgiem i potrzebował na swoim oddziale kogoś, kto by mu pomógł nadrobić zaległości w opisach historii chorób – dodaje pani doktor. – Szef był z nas bardzo zadowolony, bo byliśmy spokojni i wypełnialiśmy bez dyskusji wszystkie jego polecenia. Po półrocznym stażu nasze drogi rozeszły się. Ja trafiłam na internę, a on na pediatrię. Wspominam go jako bardzo solidnego człowieka – mówi doktor Helena Burek.

Salowa Róża Łopacz pracowała z doktorem Majewskim 37 lat. Zaczynała na oddziale noworodków w 1958 r., kiedy doktor kierował jeszcze oddziałem dziecięcym. Od stycznia 1960 roku pełnił już funkcję ordynatora oddziału neonatologicznego. – Jako szef równo traktował każdego pracownika. Był zawsze opanowany i wierzył każdemu na słowo. Nigdy nie dochodziło do żadnych nieprzyjemnych sytuacji w pracy – mówi pani Róża. Ordynator potrafił bowiem stworzyć na oddziale rodzinną atmosferę. – Mogłyśmy wejść do jego gabinetu w każdej chwili i z każdą sprawą – mówi oddziałowa Barbara Ząbek. – Słynął z tego, że był małomówny i powolny, ale w szpitalu zjawiał się zawsze natychmiast – dodaje. Grażyna Majewska mówi, że szpital był drugim domem jej męża. W gabinecie ordynatora na honorowym miejscu wisiał portret jego ukochanego kundelka Jogusia, bo równie mocno jak dzieci, kochał psy. – One go odprowadzały pod szpital i przyprowadzały do domu. Najpierw był Joguś, potem Bulduś, a na samym końcu ja – mówi ze śmiechem jego żona. Doktor w pracy spędzał wszystkie święta, a ponieważ mieszkał niedaleko, miał też w zwyczaju przychodzić tam w nocy, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. – Podczas powodzi w 1997 roku przybiegł w nocy na oddział, żeby zobaczyć czy nie wyłączono prądu, bo mieliśmy kilka noworodków w inkubatorach. W tym czasie zalało mu parter domu i samochód – opowiada Barbara Ząbek. Przyjaciele doktora – nieżyjący już ks. Józef Krzeptowski i Marian Chwałek opowiadali, że kiedy chcieli go odwiedzić, to kierowali się od razu do szpitala, bo wiedzieli, że o każdej porze dnia mogą go tam zastać.

Doktor Krystyna Góral podkreśla, że Majewski był przede wszystkim świetnym fachowcem. Bez specjalistycznego sprzętu, bo oddział nie dysponował wtedy USG, potrafił postawić prawidłową diagnozę na podstawie badania zwykłymi słuchawkami. – Jako lekarz miał intuicję, ale potrafił też rozmawiać z matkami. Żartowaliśmy, że noworodkom osłuchuje serduszka, a ich mamy chwyta za serce – dodaje doktor Helena Burek. Należy też dodać, że cały personel medyczny musiał pracować właściwie na okrągło, bo oddział był przygotowany na 30, a jak trzeba było to i 50 łóżek. – W 1983 roku padł rekord, bo na świat przyszło 2500 dzieci – mówi Barbara Ząbek.

Ordynator był prekursorem jeśli chodzi o wprowadzenie obowiązkowych badań bioderek u dzieci i pionierem w podejściu do inkubatorów. – Inni lekarze kazali nam noworodki do inkubatora rozbierać, a szef miał taką szkołę, że wszystkie muszą być ubrane. Mówił, że to są gniazdowce i jak każde ssaki lubią się przytulać – opowiada Barbara Ząbek. – Kiedy po latach okazało się, że wszyscy stosują tę jego metodę, był bardzo dumny – dodaje.

Oprócz pracy w szpitalu pan Andrzej pełnił szereg innych funkcji. Kierował Przychodnią Obwodową, pracował w pogotowiu, poradni dziecięcej, żłobku, domu starców Caritas, a od 1994 roku był wojewódzkim lekarzem kontroli nad orzecznictwem lekarskim. Przez wiele lat pracował też w Prewentorium dla Dzieci w Jastrzębiu. – To były takie czasy, że brakowało lekarzy. Do domu dziecka w Jastrzębiu jeździliśmy nawet dwa razy w tygodniu. Zazwyczaj autobusem. Kiedy szef kupił motor zabierał z tyłu pielęgniarkę i tak przemierzaliśmy kilometry – wspomina Brygida Kuś – oddziałowa na pediatrii. – My wszystkie chodziłyśmy do niego ze swoimi dziećmi. Miał w domu gabinet, w którym później przyjmowała jego córka. Kiedy chciałyśmy mu za prywatną wizytę zapłacić, kwitował to słowami: to ja wam powinienem zapłacić za to, że chcecie do mnie przychodzić – podsumowuje Barbara Ząbek.

Zawsze znajdował czas nie tylko na lekturę czasopism lekarskich, ale i umieszczanie w nich swoich publikacji naukowych. Jako lekarz z II stopniem specjalizacji, którą robił u doktor Aleksandry Pospieszalskiej w Opolu, jeszcze na emeryturze pracował na pogotowiu jeżdżąc R-ką.

Może kariera doktora Majewskiego rozwinęłaby się inaczej, gdyby zdecydował się wstąpić do partii. Przez wiele lat, mimo nacisków, konsekwentnie jednak odmawiał. Za czasów Solidarności brał udział w akcji, która mogła się dla niego skończyć utratą pracy. – Razem z zaufanymi pracownikami szpitala odnalazł schowany za czasów komuny na strychu krzyż i powiesił go tam, gdzie wisiał wcześniej – po prawej stronie wejścia do lecznicy – relacjonuje żona. – Wezwała go wtedy na dywanik ówczesna dyrektor raciborskiego ZOZ-u i powiedziała: „Słyszałam, że uczestniczył Pan w tym przedsięwzięciu”, a mąż, nie bacząc na konsekwencje, odpowiedział: „Jeśli Pani słyszała, to widocznie tak było” – dodaje pani Grażyna. Ten sam krzyż, o który toczyła się taka walka, wisi dziś w Szpitalu Rejonowym im. dra Józefa Rostka przy ul. Gamowskiej.

Sport z historią w tle

Przygoda Andrzeja Majewskiego ze sportem zaczęła się jeszcze w Skierniewicach, gdzie w szkolnym klubie ćwiczył boks. – Przypadkowo byłem kiedyś świadkiem badania zawodnika, które przeprowadzał przed walką. Zaskoczył mnie wtedy swoją wiedzą o tej dyscyplinie – mówił przyjaciel doktora Marian Chwałczyk, z którym pokonywał podczas wycieczek wiele kilometrów. Bo turystyka to była druga pasja pana Andrzeja. – Robiliśmy sobie takie spontaniczne wycieczki rowerowe i piesze. Bardzo interesowała go historia regionu, lubił docierać do ciekawych miejsc i rozmawiać z ludźmi. Kiedy w Modzurowie powstawała tablica upamiętniająca ks. Augustyna Strzybnego, pojechał na jej odsłonięcie – wspomina pan Chwałczyk. Jego konikiem była też historia wojen napoleońskich, o których podczas swoich wojaży panowie często rozmawiali. – Gdy przeszedł na emeryturę, przyjeżdżał na rowerze do Modzurowa. Pokonywał wiele kilometrów, bo przy okazji odwiedzał nie tylko mnie, ale i wszystkich znajomych w okolicy – opowiadał ks. Józef Krzeptowski.

Pan Andrzej, jako zawodnik drużyny piłkarskiej „Medyk” w Raciborzu, razem z innymi pracownikami służby zdrowia często rozgrywał mecze przeciwko innym grupom zawodowym. Miłość do piłki nożnej przyciągała doktora Majewskiego na stadion przy ul. Srebrnej, gdzie mógł podziwiać raciborskie unitki. Równie gorąco dopingował przed telewizorem polskie siatkarki.

Lepiej być niż mieć

Żona doktora podkreśla, że mąż nigdy nie przywiązywał wagi do dóbr materialnych. Tym, co miał chętnie dzielił się też z innymi. Przez ponad dwadzieścia lat wysyłał pieniądze na UNICEF.

Doktor Majewski podobnie jak do pieniędzy nie przywiązywał znaczenia do ubioru. Był z tych, co wolą być niż mieć. – Ten jego skromny ubiór a także szczerość i bezpośredniość sprawiały, że nie stwarzał nigdy żadnego dystansu w stosunku do innych – wspominał ks. Józef Krzeptowski, przyjaciel doktora. – Opowiadał mi kiedyś, że pojechał sam w Bieszczady i zatrzymali go tam goprowcy, bo wyglądał, jak sam określił, „podpadająco” i nie uwierzyli mu, że jest lekarzem – mówił ks. Krzeptowski. Pani Grażyna przyznaje, że na co dzień mąż wykazywał sporo nonszalancji w ubiorze, ale nie musiała go długo przekonywać do garnituru lub marynarki, jeśli wymagała tego okoliczność. Bo z „panią Majewską”, jak zwykł o swojej żonie mówić pan Andrzej, nigdy nie dyskutował. Do celebrowania własnych świąt trudno go było jednak namówić. Najczęściej w urodziny, czy imieniny po prostu znikał. Ksiądz Krzeptowski przypomniał sobie historię, którą mu opowiedział doktor: Zjawił się kiedyś niezapowiedziany u swego przyjaciela i mówi: przyjechałem do Ciebie na urodziny. Ale ja nie mam teraz urodzin – zdziwił się gospodarz. Ja na swoje urodziny do ciebie przyjechałem – skwitował pan Majewski. Takie spontaniczne wyjazdy towarzyszyły mu przez całe życie. – Nigdy nie planowaliśmy żadnej wycieczki. Po prostu dzwonił i pytał: Jedziemy do Opola? I jechaliśmy – mówił Marian Chwałczyk.

Upadek z roweru i ciężkie złamanie kości zatrzymało naszego bohatera na długi czas w łóżku. Dzielnie znosił rehabilitację w szpitalu w Branicach, a odwiedzającym go przyjaciołom i rodzinie pokazywał jak duże robi postępy. Dlatego jego nagła śmierć 25 sierpnia 2011 roku wszystkich zaskoczyła.

30 sierpnia udał się w swoją ostatnią podróż. Tym razem odprowadzały go tłumy ludzi. Dla jednych pozostał wspaniałym lekarzem, inni stracili najbliższą osobę i przyjaciela, ale wszyscy żegnali po prostu dobrego człowieka. Raciborzanom Andrzej Majewski już na zawsze kojarzyć się będzie z narodzinami nowego życia, z początkiem nowej podróży, bo powtarzając za Stachurą „wędrówką jedną życie jest człowieka”…

Katarzyna Gruchot


Andrzej Majewski, (1929 – 2011) – lekarz med. specjalista pediatra, ordynator oddziału noworodków raciborskiego szpitala.

  • Numer: 2 (1334)
  • Data wydania: 09.01.18
Czytaj e-gazetę