środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Z kadrą pod jednym dachem

17.10.2017 00:00 red.

Nasza droga na mundial wiodła przez Erywań, stolicę Armenii w której to reprezentacja Polski w piłce nożnej rozegrała swój piąty wyjazdowy mecz eliminacyjny. Będąc z kadrą w Astanie, Bukareszcie, Podgoricy i Kopenhadze nie mogliśmy razem Walterem Pawlikiem z Pietraszyna odpuścić ostatniego wyjazdu podczas kwalifikacji do głównego turnieju w Rosji.

Pożądany hotel

Doświadczeni tym, że im później zakupimy bilet na lot tym drożej, już w czerwcu zaplanowaliśmy wyjazd do Erywania. Ceny były bardzo przyzwoite, bo z jedną przesiadką w Moskwie koszt wynosił lekko ponad 800 zł za osobę. Aby raźniej się podróżowało dołączył do nas będący z nami na wcześniejszych wyjazdach

Grzegorz Duda z Kietrza i Łukasz Karpiński oraz Marcin Sakwa, koledzy z Zabrza, których wcześniej spotykaliśmy na meczach wyjazdowych. Z odpowiednim wyprzedzeniem zarezerwowaliśmy także miejsca w kilku hotelach, w których najprawdopodobniej mogą przebywać reprezentanci Polski. Już we wrześniu na dwa tygodnie przed wylotem potwierdziła się informacja, że kadra spędzi czas w hotelu Radisson Blu w Erywaniu. Gdy „zaklepaliśmy” sobie miejscówkę w tym pięciogwiazdkowym hotelu, cena na naszą piątkę za dobę nie przekraczała 1000 złotych. Gdybyśmy chcieli zarezerwować na kilka dni przed, to również trzeba byłoby zapłacić 1000 złotych za dobę, ale za osobę. Wróćmy jednak do początku dalekiej i trudnej wyprawy.

Dram złotówce nierówny

Naszą bazą wyjazdową był Racibórz z którego samochodem udaliśmy się do Warszawy. Stamtąd na dwa dni przed meczem wyruszliśmy w podróż do Erywania z międzylądowaniem w Moskwie. Jak bardzo trudny będzie to wyjazd przekonaliśmy się już pierwszej nocy spędzonej na lotnisku Moskwa–Szeremietiewo. W samolocie lecącym do stolicy Rosji można było spotkać znanych dziennikarzy jak Roberta Błońskiego czy też Pawła Wilkowicza jak i podążających na mecz kibiców. Niestety na samym lotnisku kibice dali o sobie znać, a my byliśmy świadkami jednej z bójek w lotniskowej restauracji. Na szczęście obyło się bez ofiar, a my mogliśmy kontynuuować naszą drzemkę. Nadszedł poranek, a razem z nim podstawiono wyczekiwany samolot do Erywania. Ponad 2 godziny lotu wykorzystaliśmy na odsypianie zaległości, bo tuż po wylądowaniu czekał nas długi dzień w stolicy Armenii. Tuż po wylądowaniu, ale jeszcze przed odprawą paszportową wymieniliśmy pieniądze na tamtejsze dramy. Groźnie brzmiały kwoty jakie trzeba było płacić chociażby w restauracjach. Kelner przynosił rachunek na kwotę 35 tysięcy, a za hotel Radisson Blu w którym spała reprezentacja przyszło nam zapłacić ponad 100 tysięcy. Powyższe kwoty są jednak wyrażone w armeńskich dramach, gdzie przelicznik do naszego 1 złotego wynosi 133 dramy.

Zdjęcia i autografy

Zaraz po wyjściu z lotniska udaliśmy się do busika, który przez kilkanaście kilometrów wiózł nas do centrum. Nie był to wielki wydatek, bo za pięć osób zapłaciliśmy nieco ponad 10 złotych. Nieco zmęczeni i spragnieni udaliśmy się do pierwszej lepszej restauracji na śniadanie. Początkowo mieliśmy plan zwiedzenia Klasztoru Chor Wirap z widokiem na legendarną górę Ararat, ale pogoda pokrzyżowała nam plany. Było na tyle pochmurno, że góra, którą zazwyczaj widać ze stolicy, była tym razem przysłonięta. Dlaczego legendarna góra? W Biblii góra Ararat wskazana jest jako miejsce w którym po potopie osiadła Arka Noego. Tak więc zmieniając plan wycieczki, najpierw udaliśmy się w celu poszukiwania naszego hotelu. Chcieliśmy zdążyć na godzinę 15:00, bo w tymże hotelu odbyć się miała konferencja naszej kadry. Po długim spacerze pod górę dotarliśmy do hotelu, spotykając tam nie tylko wielu dziennikarzy, ale także kibiców. Już wtedy zrozumieliśmy, że dostęp do piłkarzy będzie bardzo ograniczony i nie będzie tak łatwy, jak to było w Kazachstanie. Tak też było. Reprezentanci Polski mieli całkowicie wyłączone dla siebie trzecie piętro, a nam pozostawało liczyć na to, że któryś z kadrowiczów zejdzie na kawę do znajdującej się na parterze restauracji. Błaszczykowski, Szczęsny, Glik, Grosicki – to tylko część piłkarzy, którzy byli na wyciągnięcie ręki. Niestety gwiazdor naszej reprezentacji – Robert Lewandowski był chroniony niczym papież. Łąpiąc kilka zdjęć i autografów od zawodników wybraliśmy się na miejsce jednej z atrakcji Erywania. Udaliśmy się tam taksówką, a spotykaliśmy tutaj różnych taksówkarzy. Od takich którzy nas się pytali którędy trzeba jechać, żeby dotrzeć do celu, po takich, którzy znali cel i zawieźli nas okrężną trasą jak np. do kaskad, które dzieliły nas tylko kilkaset metrów. Bywali też tacy, którym nie sprawiała problemu liczba osób w taksówce – jechało nas sześciu w pięcioosobowym aucie. Wróćmy jeszcze do kaskad. Piękne miejsce z którego widać całą panoramę Erywania. Łącznie, aby wejść na górę trzeba pokonać ponad 700 schodów. Dużo mniej, bo tak naprawdę dwa schody miała do pokonania kadra Nawałki. Jeden schodek to pokonanie Armenii, drugi to Czarnogóry w Warszawie. Oba cele zostały zrealizowane i teraz możemy się wszyscy cieszyć z awansu polskiej reprezentacji na mundial w Rosji.

Legendarna góra

Pierwszy dzień w Erywaniu mimo braku snu i mnóstwa przespacerowanych kilometrów minął bardzo szybko. Wrażenie na nas zrobiły piękne miejscowe dziewczyny. Smakowało nam tamtejsze jedzenie. Wszystko układało się po naszej myśli... no, może poza pogodą, bo temperatura wynosiła ok. 15 stopni Celsjusza, a słońce nieśmiało przebijało się przez chmury. Nim wróciliśmy do hotelu planowaliśmy drugi dzień pobytu. Przeglądając różne fora znaleźliśmy namiar na Polaka mieszkającego w Armenii, który zorganizował nam transport następnego dnia do kolejnego naszego celu jakim było dostanie się na oddalony o czterdzieści kilometrów Klasztor Chor Wirap. Mimo długiego odsypiania ciężkiej podróży noc przed meczem, zmęczenie dawało znać o sobie. Wchodząc następnego ranka do windy gdy opuszczał ją jeden z piłkarzy Kamil Wilczek, kolega rzucił: „powodzenia jutro w meczu”, na co piłkarz odpowiedział, że mecz jest dzisiaj. Wszyscy się z tej sytuacji zaśmialiśmy. Zmęczeni i podekscytowani pobytem tam, zjechalismy na dół do kawiarni licząc na kolejne zdjęcia z piłkarzami. Po śniadaniu udaliśmy się do klasztoru. Przed hotelem czekał na nas wcześniej umówiony kierowca z którym można było się porozumieć w języku rosyjskim. Jeszcze przed wyjazdem ustaliliśmy cenę jakiej od nas oczekuje za wycieczkę. Nie chciał dużo, bo zaledwie 15 tysięcy dramów, co w przeliczeniu na polską walutę daje nam trochę ponad 100 złotych. Koszt praktycznie żaden, a wrażenia niesamowite. Już w drodze do klasztoru przy pięknej pogodzie przed naszymi oczyma ukazała się góra Ararat mająca ponad 5 tysięcy metrów wysokości. Co ciekawe góra choć znajduje się już po stronie tureckiej, jest symbolem Armenii. „Ararat” spotykaliśmy m.in. jako nazwę hotelu czy też na rozmaitych trunkach. Sama góra znajduje się także w herbie Armenii. Podczas naszej wycieczki spotykaliśmy bardzo przyjaznych ludzi, którzy co rusz na nasz widok wymawiali nazwisko „Lewandowski”. Będąc w klasztorze poza zwiedzeniem jego wnętrza weszliśmy do ciasnego lochu, a na zewnątrz zachwycaliśmy się fantastycznym widokiem na zaśnieżoną górę.

Jest awans!

Nie sposób wspomnieć także o ruchu ulicznym na którym nie obowiązują przyjęte w Europie zasady. Każdy przez ulicę przechodzi kiedy uważa to za bezpieczne. Ormianin, który zawoził nas do klasztoru miał w samochodzie kierownicę po prawej stronie, co nie znaczyło, że tak jest w każdym pojeździe. Po udanej wycieczce wróciliśmy do hotelu zastając tam naszego kolegę z poprzednich wyjazdów – Arthura z Londynu. Jesteśmy dla niego pełni podziwu, bo w odróżnieniu od nas na wszystkie mecze jeździ sam. Zaraz przy wejściu do Radisson Blu zaczepili nas dziennikarze TVP, chcąc nagrać materiał dotyczący zbliżającego się meczu. Korzystając jeszcze z chwili, odwiedziliśmy Tawernę Erywań, jedno z popularniejszych miejsc w którym można było skosztować wybornej ormiańskiej kuchni. My zdecydowaliśmy się na pierogi z mięsem posypane czarnym pieprzem. Nie mogło zabraknąć też bardzo dobrego tutaj piwa. Udając się na stadion z naszym zaprzyjaźnionym kierowcą znów napotkaliśmy na telewizję. Tym razem kilka słów od nas chciał usłyszeć TVN. Stadion Hanrapetakan otoczony wojskiem wyróżniał się od innych starożytnymi kolumnami. Obiekt szybko został wypełniony polskimi kibicami, których przybyło około 1500. Głośny doping niósł naszych piłkarzy do zwycięstwa i to jak efektownego! Polacy wygrali aż 6:1 przybliżając się do mundialu. Jak już wcześniej wspomniałem pozostał potem już tylko jeden krok. Mecz z Czarnogórą w Warszawie. My już tej samej nocy wróciliśmy do Polski, aby dwa dni później w dużo większym składzie wybrać się do Warszawy na świętowanie awansu. Tym razem do stolicy udaliśmy się pociągiem, a nasza ekipa składała się głównie z kibiców, którzy byli na poprzednich wyjazdach. Rozśpiewany jeden z wagonów pociągu co chwilę odwiedzany był przez konduktora, który dopasował się do towarzystwa robiąc sobie z nim „selfie”. Osobiście do Warszawy tym razem udałem się jako fotoreporter, aby uwiecznić wielkie wydarzenie jakim był powrót na mundial po 12 latach przerwy. Na stadionie dostrzegłem nie tylko flagi Kuźni Raciborskiej, Pietraszyna, ale także Owsiszcz, Rydułtów czy Rybnika. Mecz z Czarnogórą choć pod koniec wymknął się naszym piłkarzom spod kontroli zakończył się wygraną 4:2, a po końcowym gwizdku wszyscy mogli świętować awans do mistrzostw świata. Teraz pozostaje czekać na wyjazd do Rosji, który będzie z pewnością równie męczący jak i atrakcyjny.

Maciej Kozina

  • Numer: 42 (1323)
  • Data wydania: 17.10.17
Czytaj e-gazetę