środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Niemcy z masełkiem, Polacy z olejem palmowym czyli przeczytaj etykietę jeśli potrafisz

17.10.2017 00:00 red.

Złośliwy komentarz tygodnia Bożydara Nosacza

W jednym z raciborskich marketów spotkałem znajomego w wieku 50+, który intensywnie studiował etykietę ketchupu marki X. – Sprawdzam, bo w telewizji mówili, że dobry idzie do Niemców, a do nas to 16 proc. pomidorów, a reszta to jakieś syfiaste wypełniacze. Wziąłem od niego plastikową tubę, wyostrzam wzrok, wyostrzam, ale mimo, że noszę okulary, składu mikstury nie byłem w stanie odczytać. – Niech pan się nie martwi, ja też nic nie widzę – z widoczną ulgą pocieszył mnie znajomy.

Jak okazało się w dalszej rozmowie, wzmożona czujność mojego znajomego miała źródło w telewizyjnej relacji ze spotkania przywódców Grupy Wyszehradzkiej z udziałem m.in. naszej Pani Premier. Podczas spotkania zgodnie postanowiono walczyć, aby proszek do prania, czekolada, paluszki rybne, tudzież inna spożywka produkowana przez zachodnie koncerny była tej samej jakości we wszystkich krajach Europy. Dotąd bowiem na tzw. Wschód (czyli m.in. do Polski) niektóre koncerny wysyłały drugi gatunek produktów. Czyli np. państwo Hans i Helga Millerowie w Norymberdze wcinali sobie kruche ciasteczka z dodatkiem masła, a my, kupując ten sam produkt (nierzadko nawet drożej) byliśmy faszerowani szkodliwym dla zdrowia olejem palmowym. Francuscy bezrobotni wsuwali paluszki rybne z dorsza, w którym ryba stanowiła 65 proc., a te same paluszki po drodze do Polski „gubiły” 15 proc. ryby na rzecz jakichś zmiotek z ryżu czy czegoś innego, co koło ryby nawet nie leżało. Ketchup na Zachodzie miał 70 proc. pomidorów, a wersja dla dzikich ludów Wschodu tylko 20. I tak dalej... Podobnie rzecz się ma ze sprzętem elektronicznym i Bóg wie z czym jeszcze. Na dodatek unijni urzędnicy i zagraniczne media od dawna o tym wiedzą, ale jakoś nikomu to nie przeszkadzało. Co innego jednak, gdy chodzi na przykład o masowe odmawianie przez Polaków różańca w ramach akcji „Różaniec do granic”. To wielu miłującym wolność, równość i braterstwo Europejczykom akurat bardzo przeszkadzało (mimo że do modlitw nikt ich nie zmuszał), co postępowe zachodnie i krajowe media relacjonowały obficie i z wielką ochotą.

Nie wiadomo, czy i kiedy protesty Beaty Szydło i jej wyszehradzkich kolegów dadzą zadawalające efekty, więc na wszelki wypadek dziennikarz radził telewidzom, aby uważnie czytać etykiety. Wiśta, wio, łatwo powiedzieć! Kiedy na małym skrawku papieru producent drukuje informacje po polsku, czesku, słowacku, węgiersku, litewsku, rumuńsku, słoweńsku i ukraińsku (a to chyba wcale nie rekord, jeśli chodzi o liczbę wersji językowych) to przeczytać etykietę można tylko pod mikroskopem. A może właśnie o to chodzi? Nie wiem czy zasady opisywania produktów możemy w Polsce ustalać sami, czy też, jak w wielu innych dziedzinach, i w tym przypadku nie możemy już nawet palcem kiwnąć bez zgody unijnych biurokratów. Ale może właśnie od etykiet trzeba by zacząć naszą żywnościową walkę o zdrowie.

bozydar.nosacz@outlook.com

  • Numer: 42 (1323)
  • Data wydania: 17.10.17
Czytaj e-gazetę