środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Duży kaliber z archiwum: Miliony szczęścia nie dają

10.10.2017 00:00 red.

RACIBÓRZ Gerard K., w grudniu 2009 roku zamordował na oczach dzieci 27-letnią Małgorzatę Stawowską, nie poszedł siedzieć. Biegli sądowi uznali, że był niepoczytalny.

To miały być spokojne święta. W jednym z domów przy ul. Piotrowskiej po raz drugi postawiono choinkę. Kiedy 47-letni Gerard K. i jego 27-letnia dziewczyna Małgorzata wprowadzili się tu po remoncie, ich życie miało być sielanką. On był światowcem. Znał cztery języki, przez lata pracował jako kierowca. Po powrocie z Niemiec na imprezie u kuzyna poznał Gosię. Wkrótce doczekali się pierwszego dziecka. Remik urodził się jednak o trzy miesiące za wcześnie. – Gosia wymodliła to dziecko. Chłopczyk przeżył, jest jednak chory. Ma między innymi poważną wadę wzroku – mówi babcia chłopca. Wkrótce urodziła się Natalka – zdrowa i pogodna dziewczynka. Mimo dwójki dzieci 47-latek nie myślał o ożenku. W Niemczech zostawił dwa małżeństwa za sobą. I coś jeszcze. Ogromne pieniądze wygrane na loterii. Fortuna leżała na lokacie i nie można jej było jeszcze przez trzy lata ruszyć. Gerard podjął pracę jako kierowca tirów.

Zazdrośnik montował kamery

Mężczyzna ciągle był w trasie, co potęgowało jego chorobliwą zazdrość. W luksusowej willi pojawiły się kamery, które miały kontrolować domowników. Kiedy wracał, urządzał sceny zazdrości. Bał się zdrady choć sam zdradzał. – Gosia dowiedziała się o tym, że ma romans z ekspedientką. Napisała to kiedyś w smsie gdy był w trasie. Coś mu się wtedy stało – wspomina Sylwia Milniczyn, siostra zamordowanej. Gerard coraz więcej pił. Upijał się na postojach w pracy i podczas pobytów w Raciborzu. Podczas jednego z kursów miał stwierdzić, że rodzina nie doczeka przyszłych świąt. Wspominał również o tym, że któregoś dnia wywróci tira. Dziwne zachowanie powodowało, że jego zmiennik z obawą wyjeżdżał z nim na trasę.

Chciał się zabić

26 grudnia 2009 r. jedna z sióstr Gosi zaproponowała wyjście na karaoke. – Chciałyśmy się wybrać w damskim gronie. Trochę poplotkować – wspomina Patrycja. 47-latek wpadł w szał. Około godziny 17.00 sąsiedzi usłyszeli krzyki i płacz małych dzieci. Zaniepokojeni wezwali policję. Po wejściu funkcjonariuszy do mieszkania ich oczom ukazał się makabryczny widok. W kuchni w leżała młoda kobieta z licznymi ranami brzucha. Przy matce klęczała ubrudzona w krwi Natalia. Podczas przeszukiwania kolejnych pomieszczeń w łazience znaleziono rannego ojca dzieci. Miał ranę klatki piersiowej i podcięte żyły. Dzięki szybkiej pomocy pogotowia trafił na salę operacyjną. Chirurdzy uratowali mu życie. Mniej szczęścia miała 27-latka, która zmarła znacznie wcześniej. Jak ustalono, w mieszkaniu poza dziećmi była jeszcze matka Gerarda K., która przyjechała z Niemiec na święta.

Natalia wie wszystko

Co się wydarzyło w mieszkaniu? Z ustaleń policjantów i rozmowy psychologów z dziećmi wynika, że Gerard K. wpadł w szał. Gonił Małgorzatę z nożem po domu dopadając ją w kuchni. Wszystkiemu przyglądała się przerażona siedmiolatka. – Gosia zdążyła jeszcze krzyknąć do małej aby poszła na górę po rajtuzki. Gdy wróciła, jej mama już nie żyła. On wpadł w szał. Podobno ranił ją czterema nożami. Lekarze mówili, że nawet jakby przyjechali szybciej to nie byłoby co ratować. Nie wiem co w tym czasie robiła obecna w domu jego matka. Ja bym córkę zasłoniła własnym ciałem i to ja bym dziś odpowiadała za morderstwo. Nie przepuściłabym mu – wspomina Regina Stawowska, matka zamordowanej kobiety. Gdy K. ochłonął i zobaczył co zrobił, postanowił popełnić samobójstwo. Lekarzom udało się go jednak odratować.

Dziećmi zaopiekowała się matka zamordowanej. Matka Gerarda nie interesuje się nimi. Podczas zatrzymania powtarzała w kółko, że nie będzie sobie mogła w czym zrobić herbaty. Później mieszkała jeszcze przez szereg dni w miejscu kaźni. – W szpitalu pilnował go policjant. Gerard zapytał mnie tylko czy już po pogrzebie Gosi. On się bardziej chyba martwił tym swoim domem i samochodami – wspomina Patrycja, siostra Małgorzaty Stawowskiej.

Nie wie co zrobił

Gerard K. trafił na obserwację psychiatryczną do Krakowa. 30 kwietnia 2010 prokurator przekazał do wydziału karnego zamiejscowego w Wodzisławiu Śląskim Sądu Okręgowego w Gliwicach wniosek o umorzenie postępowania. – Otrzymaliśmy opinię biegłych. Lekarze stwierdzili, że w chwili popełnienia przestępstwa nie miał możliwości oceny swojego czynu. Z racji tego, że stanowi zagrożenie dla społeczeństwa zostanie poddany leczeniu – mówił prokurator Franciszek Makulik, zastępca szefa Prokuratury Rejonowej w Raciborzu.

Nie wierzą w chorobę

Stawowscy nie wierzą w niepoczytalność oprawcy ich córki i siostry. – On przecież jeździł tirami. Tam robią testy psychologiczne, które trzeba powtarzać. To niemożliwe, żeby nagle mu odbiło – mówi pani Regina. Chorobą Gerarda K. zdziwiony jest również jego pracodawca, szef firmy transportowej w Chałupkach, gdzie ostatnio był zatrudniony. – Aby pracować w tym zawodzie trzeba mieć komplet testów. Nigdy nie zauważyłem w jego zachowaniu nic niepokojącego. Trzeba równocześnie przyznać, że był niezwykle inteligentną osobą. Do dziś pamiętam rozmowę kwalifikacyjną z nim. Zadawał bardzo dużo dociekliwych, wręcz irytujących pytań. Nigdy nie prowadził tira a radził sobie lepiej niż inni kierowcy. Potrafił sobie poradzić niemal w każdej sytuacji – mówi przedsiębiorca. Nic niepokojącego w zachowaniu 47-latka nie zauważyli również jego sąsiedzi. – Jego prawie w domu nie było. Mówiliśmy sobie tylko dzień dobry. Bardzo spokojny człowiek. Jesteśmy wszyscy w szoku – mówi pan Roman, którego dom sąsiaduje z posesją przy Piotrkowskiej 10, gdzie doszło do dramatu.

Adrian Czarnota

  • Numer: 41 (1322)
  • Data wydania: 10.10.17
Czytaj e-gazetę