Wtorek, 19 listopada 2024

imieniny: Elżbiety, Seweryny, Salomei

RSS

Sprawa koparki, czyli jak SB szukała sabotażysty w Roszkowie

08.08.2017 00:00 red.

Beno Benczew przedstawia

W chłodny listopadowy poranek roku 1983, jak co rano, do pracy stawili się pracownicy żwirowni w Roszkowie. Było to tuż po święcie Wszystkich Świętych i Henryk Latoń, na co dzień operator koparki na roszkowskim wyrobisku, już z daleka odniósł wrażenie, że coś jest nie tak, znany mu krajobraz żwirowni zmienił się. Gdy zbliżył się do brzegu wszystko stało się jasne, brakowało koparki, którą obsługiwał. Dojrzał ją pod taflą wody, tkwiła na dnie.

Wykryć i zneutralizować

Następnego dnia na posterunku Milicji Obywatelskiej w Krzyżanowicach pojawił się kierownik żwirowni Marian Zygmunt i powiadomił o zdarzeniu. Zawiadomienie przyjął sierżant Jerzy Wechowski, który sporządził notatkę służbową. Po wyjściu Zygmunta milicjant chwycił za słuchawkę i połączył się z szefem Służby Bezpieczeństwa w Raciborzu kpt. Grzegorzem Trojanowskim. Nie było jasne czy był to wypadek, czy też działanie celowe, a więc sabotaż. Stan wojenny na raciborskiej wsi przetoczył się spokojnie, jednak wróg ustroju mógł objawić się znienacka i zdradziecko. Do zatopienia mogło dojść 1 listopada po godz. 16.00, właśnie wtedy koparkę widział po raz ostatni nocny stróż Oswald Hajduczek lub do godz. 6.00 2 listopada, kiedy to operator stwierdził rano, że koparka znajduje się pod wodą.

Jeszcze tego samego dnia przy placu Wolności w Raciborzu zapadła decyzja o wszczęciu tajnych działań i założeniu Sprawy Operacyjnego Sprawdzenia, nadano jej kryptonim „Koparka”. Jej prowadzenie powierzono ppor. Adamowi Misiaszkowi, nadzór sprawowała jednostka nadrzędna, katowicki Wydział V Departamentu V Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, który zajmował się gospodarką PRL. Celem sprawy było ustalenie przyczyn i okoliczności zatonięcia, oszacowanie poniesionych strat oraz przywrócenie normalnego działania zakładu i przede wszystkim rozstrzygnięcie czy nie było to czasem działanie celowe o podłożu politycznym – sabotaż!

Podporucznik sporządził plan działania, SB miała oprzeć się na informacjach uzyskanych od KO i KS (Kontakt Obywatelski, Operacyjny i Kontakt Służbowy), byli to najczęściej członkowie partii komunistycznej, którzy pełnili różnego rodzaju funkcje kierownicze, byli częścią systemu i często współdziałali z SB. W Roszkowie zdecydowano się wykorzystać informacje od KO o inicjałach „BT”, „WR” oraz „ZM”, ten ostatni miał ustalić pracowników, którzy jako ostatni pracowali przed świętem Wszystkich Świętych, w jakim stanie zostawili urządzenie oraz jaką mieli opinię w miejscu pracy. SB chciała także zainspirować powstanie komisji ekspertów, którzy z jednej strony ustaliliby sekwencję zdarzeń, a z drugiej przyczyny zatonięcia. Kolejnym etapem miało być spowodowanie, by kierownictwo wydziału eksploatacji kruszywa w Roszkowie opracowało kosztorys poniesionych strat i akcji wydobycia oraz uruchomienia urządzenia. Jeszcze w dniu stwierdzenia „wypadku” na żwirowisku powołano ad hoc trzyosobową komisję, która ustaliła i opisała sytuację (straty wynikłe z przestoju szacowano wówczas na 1 mln zł.) oraz poinformowała dyrekcję zakładu w Januszkowicach. Żwirownia w Roszkowie wchodziła w skład Przedsiębiorstwa Materiałów Budowlanych Przemysłu Węglowego Kopalni Surowców Mineralnych w Januszkowicach koło Kędzierzyna-Koźla.

Szukanie winnych

Wstępny protokół komisji powstał już 4 listopada. Stwierdzano w nim, że Henryk Latoń i Jerzy Krzykała zakończyli pracę 29 października po północy i od tego czasu ta linia wydobycia była nieczynna. Ustalono, że 31 października od 6.00 do 18.00 pracowała sortownia, a także trwał załadunek pomiędzy 30.10 a 1.11. Jeszcze ostatniego dnia października kierownik i mechanik wydziału WG-3 dokonali obchodu i koparka PgK-250 miała stać na miejscu, nic też nie wzbudziło ich podejrzeń. Tego dnia w sortowni pracował mistrz Waldemar Barcz, a w obrębie wydobycia stróżem był Władysław Śmietana, którego 1 listopada zastąpił Oswald Hajduczek. Pracował on do godz. 18.00, wówczas wymienił go Józef Burczyc, który pilnował obiektu do godz. 6.00 rano 2 listopada. Komisja opracowała też tryb postępowania przy próbie wydobycia koparki. Wcześniej spróbowano ją podnieść, ale dostępny sprzęt  temu nie sprostał.

Podporucznik Misiaszek zdecydował się na bezpośrednie przesłuchanie pochodzącego z Roszkowa operatora koparki, mieszkańca Rudyszwałdu Henryka Latonia. Pracował on wówczas na drugą zmianę wraz z Jerzym Krzykałą, był to koniec miesiąca i trzeba było nadgonić opóźnienia w wydobyciu, by zdążyć w terminie wypracować miesięczną normę. Zakładali, że uda im się to do godz. 1.00 w nocy, do wykonania planu pozostawało do podjęcia ok. 60 ton żwiru. Jednak ok. 24.00 nastąpiła awaria bębna napędowego estakady. To z kolei uniemożliwiało opróżnienie pełnych już kubłów ze żwirem przesuwających się na przenośnikach taśmowych. W tej sytuacji zawrócili na brzeg i próbowali usunąć przyczynę awarii, bez rezultatu. O sytuacji mogli powiadomić kierownictwo dopiero 2 listopada, bo w tym czasie na terenie zakładu był już tylko stróż. Pozostawili więc koparkę z pełnymi kubłami zacumowaną przy brzegu, było to ok. 10 ton materiału i rozeszli się do domów. Nie stwierdzili tej nocy by działo się z maszyną jeszcze coś niepokojącego. Jednak Latoń przyznał przed funkcjonariuszem, że koparka była eksploatowana ponad miarę, nie dokonywano także żadnych przeglądów czy remontów. Skarżył się również, że nie reagowano na brak sprężarki, która była niezbędna, często bowiem dochodziło do wlewania się wody do maszynowni, wylewano ją wówczas ręcznie za pomocą wiader, a nie przy użyciu sprężarki. Henryk Latoń nie podejrzewał, by celowo ktoś zatopił maszynę. Adam Misiaszek przesłuchał też Jerzego Krzykałę, jednak ten nie wniósł nic nowego do sprawy.

Zwrócono się do służb wojskowych, które miały na tym terenie rozbudowaną sieć agenturalną i prowadziły szerokie działania inwigilacyjno nękające. Skorzystano z Tajnego Współpracownika o pseud. „Franek”, który działał na terenie żwirowni, porucznik Czesław Zawada z Grupy Operacyjnej WOP Racibórz sporządził dla SB wyciąg z jego donosów, które potwierdziły zebrane już dane i wprowadziły nowe elementy, które jednak zignorowano.

Akcja płetwonurków

9 listopada do Roszkowa ściągnięto z Kędzierzyna-Koźla 6-osobową grupę nurków, która sprawdziła dno oraz obrys koparki, mocowania sworzni łączących pontony oraz ich szczelność. Nie stwierdzili oni żadnych uszkodzeń mechanicznych. Zaskakujące informacje przyniosła rozmowa z kierownikiem wydziału Zygmuntem Marianem, okazało się, że rufa koparki wypłynęła 10 listopada na powierzchnię. Niedługo po tym do roszkowskiej żwirowni skierowano komisję: dyrektora ds. technicznych, głównego mechanika i głównego energetyka. Komisja ta orzekła, że nie natrafiono na celowe działania, które mogłyby uszkodzić koparkę. Wstępnie oceniono, że wypadek był zbiegiem różnych okoliczności oraz był spowodowany niedbalstwem dozoru technicznego i operatorów. Komisja szczegółowe dane miała zawrzeć w protokole po zakończeniu prac 17 XI. Straty z powodu postoju i braku wydobycia oraz podniesienia urządzenia miały zamknąć się w kwocie 2,5 mln zł. Pomimo iż prowadzono środkami zastępczymi wydobycie, to straty sięgały ok. 200 – 300 tys. zł. dziennie, głównie z powodu zmniejszenia wydobycia. Koparkę zaplanowano uruchomić 11 listopada. Święto Niepodległości Polski było wówczas nieobecne i pomijane przez rządzących komunistów, był to zwyczajny dzień pracy.

To nie sabotaż, to bałagan

Komisja w składzie: inż. Franciszek Marcińczyk, inż. Antoni Gołąbek, inż. Jan Polak i Stanisław Dyląg stwierdziła, że w czasie od 29. 10 do 2. 11. 1983 r. doszło do przypadkowego wypadku. Winnych wskazano i wysunięto propozycję sankcji administracyjnych wobec: kierownika Mariana Zygmunta, st. mistrza, mechanika, z-cy kierownika Henryka Matuszka, mistrza zmianowego Waldemara Barcza oraz operatora Henryka Latonia. Obszerny, pięciostronicowy protokół zawierał również szczegółowe wnioski i sposoby przeciwdziałania podobnym wypadkom oraz nakazywał zaznajomienie z nim wszystkich wydziałów eksploatacji kruszywa. Na początku roku 1984 dyrektor Władysław Zgoda za winnych zaistniałej sytuacji uznał pracowników: Mariana Zygmunta, Henryka Matuszka, Waldemara Barcza oraz Henryka Latonia. Zarzucał im niedbalstwo i zlekceważenie obowiązków. Mieli zostać ukarani naganami oraz potrąceniem premii za IV kwartał 1983 r. oraz I kwartał 1984 r. Kierownikowi Marianowi Zygmuntowi zlecono natychmiastowe wdrożenie zaleceń komisji kontrolnej, w przypadku niewywiązania się miał być zwolniony dyscyplinarnie. W marcu 1984 roku dokonano końcowej analizy SOS „Koparka”, zrekapitulowano wydarzenia i osoby pojawiające się w sprawie, wymieniono 4 KO, 1 KS oraz 1 TW i podjęte działania  uznając, że można sprawę zakończyć, gdyż osiągnięto wyznaczone zadania i cele.  

Post scriptum

Niestety na żwirowni w Roszkowie doszło do tragedii, która wydarzyła się współcześnie. Wędkarze, którzy łowili ryby byli naocznymi świadkami wydarzeń z sierpnia 2011 roku, gdy pracujący przy umacnianiu brzegu zbiornika operator koparki stoczył się wraz z maszyną do wody. Zawiadomili policję, po godzinie od wypadku  rozpoczęto akcję ratowniczą. Pracę strażaków utrudniała słaba widoczność, która wynikała z bardzo dużej głębokości zbiornika. Dopiero przybycie pięciu płetwonurków z Rybnika, którzy do końca dnia przeszukali żwirownię, pozwoliło odnaleźć i wydobyć ciało operatora. Był to pracownik jednej z firm budowlanych zatrudnionych przy zbiorniku, mieszkaniec powiatu cieszyńskiego, który osierocił dwójkę dzieci.

Beno Benczew

  • Numer: 32 (1313)
  • Data wydania: 08.08.17
Czytaj e-gazetę