środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Duży kaliber: Jestem wielkim zagrożeniem dla zabójcy

06.06.2017 00:00 red.

Dotarliśmy do nowych faktów w sprawie potrójnej zbrodni w Skrzyszowie

– Najbardziej boję się tego, że kiedyś powiem „dzień dobry” osobie, która zabiła mi bliskich – mówi Eugenia W., jedyna osoba, która przeżyła masakrę w Skrzyszowie. Kobieta do dziś nie potrafi sobie przypomnieć kto zabił jej męża i rodziców.

Koło z hukiem wpada w potężną koleinę przed domem. Wyrobiły ją policyjne radiowozy, które przez pięć lat parkowały dokładnie w tym miejscu. Przy Wspólnej w Skrzyszowie dom stoi przy domu. Sąsiad może sąsiadowi w okno zajrzeć. Psy od razu zwietrzają obcego.

– Niech pan lepiej tam nie wchodzi – ledwo słyszę głos przez ujadanie na posesjach. Po chwili wiem dlaczego. Nadziałbym się na Żabkę. Tak zwracają się do niej domownicy. Na imię ma inaczej. Żabka to kilkudziesięciokilogramowy pies rasy Cane Corso. Corso to z łacińskiego opiekun. Rasa obronno–stróżująca. Nieufna wobec obcych. Kupili ją za radą policji. Pani Eugenia ledwo przytrzymuje Żabkę. Z oporami wpuszcza nas do domu. Wchodzę tymi samymi drzwiami, którymi pięć lat temu wszedł morderca.

Siedzimy w salonie na parterze. Pokoje są odmalowane, nic tu już nie przypomina zdarzeń z grudnia 2012 r. Wtedy krew była na ścianach i sufitach. Teraz czysto i schludnie. To tu mieszkali rodzice pani Eugenii – 76 –letni Maria i Rajmund G. Ona z 54–letnim mężem Krystianem i córką Anią na piętrze. Teraz są tu same we dwie. No i Żabka. – Ludzie dziwią się, że się nie wyprowadziliśmy, że nie zaczęliśmy życia od nowa. Ale tu jest nasz dom. Przecież nie jest tak łatwo wszystko porzucić – mówi pani Eugenia.

Dom jak twierdza

Trudno uwierzyć, że drobnej kobiety siedzącej teraz na kanapie boi się zabójca, który bez problemu poradził sobie z dwoma mężczyznami. Eugenia W. jest dla niego ogromnym zagrożeniem i morderca pewnie żałuje, że tak słabo ją pobił. Była najdłużej chronioną przez policję osobą w Polsce. Dłużej chronieni są tylko świadkowie koronni. Zaraz po morderstwie

komendant wojewódzki przydzielił pani Eugenii całodobową ochronę policyjną. Zdjęto ją trzy miesiące temu. Przez blisko pięć lat uzbrojeni policjanci pilnowali jej, bo prawdopodobnie przed atakiem widziała sprawcę. Przez ciosy nic jednak nie pamięta. – Wiedziałam, że nie będą mnie chronić do końca życia. Liczyli, że w tym czasie przypomnę sobie, kto zabił moich bliskich. Niestety pamięć nie wraca – mówi pani Eugenia, ale przerywa jej szczekanie psa. Siedząca obok córka Ania momentalnie wychyla się do drugiego pokoju. Dopiero teraz widzę, że stoi tam duży monitor. Nie pasuje do wyposażenia dawnej sypialni dziadków. Na ekranie widać, że przed furtką stoi jakiś mężczyzna. – To chyba ktoś do odpisania licznika – mówi i wychodzi z pokoju.

Monitor wstawiła tu policja. Po zdjęciu ochrony zamontowano kamery na posesji i wewnątrz domu. Są też inne zabezpieczenia, ale nie można o nich pisać. Dom przypomina twierdzę. – Naszpikowali cały dom elektroniką. Wiem, że działa. Kiedyś pomyliłam kod i momentalnie był telefon z komendy, a po chwili radiowóz na sygnale. Tłumaczyłam im, że to pomyłka, a oni na to, że nie odjadą, dopóki nie zobaczą żywej córki. Musiała im się pokazać – mówi pani Eugenia. Wcześniej policja była tu przez całą dobę. Policjanci mieszkali na parterze budynku. Zmieniali się początkowo raz na dobę, później dwa razy. Uzbrojona obstawa towarzyszyła pani Eugenii nawet gdy szła na zakupy. Policja bała się, że morderca może wykorzystać taki moment i zabić jedynego świadka. Chroniono również córkę. Gdy Anna W. chciała gdzieś wyjść ze znajomymi, musiała podpisywać oświadczenie, że robi to na własną odpowiedzialność. – To były te same osoby, przyzwyczailiśmy się do nich. Po pewnym czasie zaczęliśmy ich traktować jak rodzinę. Spędzaliśmy przecież z nimi Wielkanoc, Wigilię, Sylwestra – wymienia kobieta. Po chwili wraca jednak do tematu morderstwa. – Po tej tragedii pojawiło się wiele krzywdzących nas plotek. Mamy też żal do prokuratury, że przedwcześnie umorzono śledztwo. Zresztą wszystko panu opowiem, tyle co pamiętam… – mówi.

Anna wraca do domu

Jest niedziela. 16 grudnia 2012 r. Trochę po godzinie 16.00. Anna jest niemal gotowa do wyjścia ze znajomym. Jeszcze krząta się po domu. Nie wie, że ostatni raz rozmawia z bliskimi. Za oknem szarówka. Słońce już zaszło. Lekko mży, ale ciepło jak na grudzień. Na termometrze dwa stopnie. O godzinie 16.40 przekracza próg domu i zamyka tylne drzwi prowadzące na podwórko. Wie, że zamknęła. Jest tego pewna. Właśnie przy tych drzwiach prokurator i kryminalni będą kazali jej do znudzenia demonstrować w jaki sposób zamyka drzwi do domu. Będzie z irytacją pokazywać, jak chwyta klucz i ile razy przekręca go w zamku. Ale to dopiero za kilka miesięcy. Teraz jest grudzień i Anna już wyszła. Mija pięć godzin. O godzinie 22.50 kobieta jest znów pod domem. Frontowe drzwi są zamknięte. W zamku od środka tkwi klucz. Anna idzie więc na tył domu i wchodzi przez drzwi od podwórka. Dziwi się, że są otwarte, ale idzie dalej. W domu cisza. Anna oznajmia, że wróciła, ale nikt jej nie odpowiada. Idzie do salonu na parterze domu. Znajduje dziadków nieprzytomnych. Mają rozbite głowy. Wszędzie krew. Anna wzywa pogotowie i w panice szuka rodziców. Na górze ich nie ma. Nie ma też krwi. Tyle dobrze. Kobieta nawet przez moment nie zastanawia się nad tym, że w pogrążonym w mroku budynku może być jeszcze morderca. Szuka bliskich. Biegnie do garażu. Tam znajduje rodziców. Oboje mają rozbite głowy. Przyjeżdżają karetki. Dyspozytor pogotowia o godzinie 23.15 powiadamia policję, że w Skrzyszowie doszło prawdopodobnie do morderstwa. Dwie osoby nie żyją, dwie kolejne są w krytycznym stanie. Eugenia W. trafia do szpitala w Jastrzębiu. Jej matka, Maria do szpitala w Wodzisławiu. Obie leżą nieprzytomne na OIOM–ach. Policja przydziela im całodobową ochronę. Kobiety mają uderzenia zadane między innymi z przodu głowy. Prawdopodobnie widziały sprawcę. Lekarze otrzymują całkowity zakaz informowania o stanie zdrowia kobiet. Zabójca ma nie wiedzieć, czy kobiety wybudziły się i czy zeznają. 1 lutego 2013 r. nie odzyskawszy świadomości umiera Maria G. To już potrójny mord.

Ktoś bliski

Podczas gdy Eugenia W. leży w śpiączce farmakologicznej, śledztwo nabiera tempa. Policja przesłuchuje mieszkańców Skrzyszowa, lekarzy, ratowników, rodzinę i kolegów z pracy zamordowanych. Przesłuchiwani są nawet pracownicy firm, którzy w ostatnim czasie odczytywali liczniki w domu przy Wspólnej. Rodzina ma opinię spokojnej i bezkonfliktowej. Wybrane osoby są dodatkowo sprawdzane na wykrywaczu kłamstw. W styczniu 2013 r. śledczy otrzymują zamówiony profil psychologiczny sprawcy. Przygotowano go na podstawie wyników sekcji i oględzin miejsca zdarzenia. „Sprawca był znany pokrzywdzonym” – nie ma wątpliwości policyjny profiler. Z opinii wynika, że Krystian W. wpuścił zabójcę tylnymi drzwiami. Mężczyźni przeszli przez podwórko i udali się do stojącego po drugiej stronie podwórka garażu. Tu Krystian W. został zaatakowany z zaskoczenia. Zabójca uderzył go tępym narzędziem w tył głowy. Poprawił kilka razy, aby mieć pewność, że nie żyje. W tym czasie zaniepokojona Eugenia W. ubiera buty Krystiana i idzie do garażu sprawdzić, dlaczego go tak długo nie ma. Gdy wchodzi do budynku otrzymuje ciosy w głowę tym samym narzędziem co jej mąż. Następnie zabójca idzie do domu i atakuje w salonie na parterze Marię i Rajmunda G. Po wszystkim wychodzi tylnymi drzwiami, którymi za kilkadziesiąt minut wejdzie Anna W.

Dom, w którym doszło do zbrodni znajduje się w gęstej zabudowie. Na wąskiej ulicy nie sposób zawrócić samochodem. Na każdej posesji psy, jednak jak wspominają sąsiedzi, tej nocy nie szczekały. To musiał być „swój” – szeptają w Skrzyszowie. Policja przesłuchuje w sumie 220 świadków. Dużo osób wspomina napad z 2008 r. na ten sam dom. Jaki napad? – zastanawiają się śledczy i przeszukują policyjne bazy. Rzeczywiście, cztery lata przed mordem nieznany sprawca wtargnął do tego samego domu i zaatakował mieszkających na parterze dziadków. Napastnik miał na głowie kask motocyklowy a pod nim naciągniętą na twarz pończochę. Seniorom udało się odeprzeć atak i zrzucić w szamotaninie kask napastnikowi. Uciekając odwrócił się i pogroził palcem, jakby pokazywał, że wróci. Policja nie złapała napastnika. Nie odzywał się, nie wiadomo czego chciał, po prostu rzucił się z drągiem na małżeństwo. Kask leży w depozycie Komisariatu Policji w Rogowie. Zabezpieczono go zaraz po napadzie w 2008 roku. W domu leżał może godzinę, może dwie. W każdym razie krótko. To ważne.

Zabójcą był…

W styczniu w szpitalu ze śpiączki budzi się Eugenia W. Zaraz po wybudzeniu, mówi, że zabójcą był „Grzegorz”. Potem o tym zapomina. Kim jest Grzegorz? Mężczyzna o takim przezwisku mieszka niedaleko zamordowanej rodziny. W rzeczywistości nosi inne imię, ale tak nazywają go we wsi. Mężczyzna 28 stycznia 2013 przeszedł badanie wariografem. Ma alibi. Tego wieczoru oglądał z córką filmy w telewizji. Około godziny 23.00 wyszli przed dom, bo zobaczyli karetki i radiowozy. Córka potwierdza.

Z laboratorium kryminalistycznego do śledczych przychodzi koperta z wynikami badań genetycznych. To analiza śladów biologicznych znalezionych w kasku z napadu w 2008 r. Porównano je z próbkami pobranymi od wybranych mieszkańców Skrzyszowa. Dwa wyodrębnione profile DNA są zgodne ze sobą. Wiadomo do kogo należy jeden z włosów. W komendzie wrzask. – Próbujecie mnie wrobić – unosi się przy policjantach Grzegorz, właściciel włosa znalezionego w kasku. Od tego momentu cała uwaga skupia się na przedsiębiorcy ze Skrzyszowa. Grzegorzowi przyglądają się najlepsi śledczy z województwa. Ściganie sprawców zabójstw to dla nich chleb powszedni.

Gdzie są pieniądze?

Kiedy kryminalni maglują Grzegorza, ze szpitala wychodzi Eugenia. Ma całą głowę w bliznach i amnezję pourazową. Gdy pracowała jako księgowa w szpitalu, miała pamięć do liczb, przepisów. Teraz czarna dziura. – Z tego dnia pamiętam to, co działo się do godziny 16.00. Potem już nic – przyznaje. W mediach dziennikarze powtarzają, że w domu po morderstwie nic nie zginęło. Eugenia dokładnie sprawdza pokoje. Na parterze, gdzie mieszkali dziadkowie nie ma pieniędzy i nieaktualnej książeczki należącej do Marii G. – Śladów plądrowania rzeczywiście nie było, bo sprawca musiał wiedzieć, gdzie szukać – przyznaje Eugenia i szacuje kwotę łupu na 15 do 20 tysięcy złotych. Było więcej, ale Maria G. przeniosła pieniądze na konto bankowe. W 2012 r. nie dokonała jednak żadnych wpłat i taka suma uzbierała się w domu. Śledczy sprawdzają rachunki bankowe Grzegorza. Miał opóźnienia w ratach kredytów, jednak 17 grudnia 2012, czyli dzień po zabójstwie, dokonał większej spłaty. – To jeszcze nic nie znaczy, jego zaległości nie były duże. Na pewno nie takie, aby kogoś zabijać – wyjaśniają śledczy. Skąd więc jego włos w kasku? Tłumaczy, że bywał często w domu zamordowanych. – To nieprawda, był tu może ze dwa razy. Między innymi w 2004 roku gdy wykonywał tu prace – pani Eugenia wskazuje korytarz niedaleko pokoju, gdzie jej matka trzymała pieniądze. Prokuratorzy chcą jeszcze raz przebadać na wykrywaczu kłamstw Grzegorza. Ten odmawia stwierdzając, że „nie jest królikiem doświadczalnym”. – Nie możemy go zmusić do takiego badania, ma ono jedynie charakter pomocniczy w śledztwie – tłumaczy prokurator Karina Spruś z Prokuratury Okręgowej w Gliwicach. Dodaje, że mężczyzna zeznał, że jeździł na motorowerze. Nie miał swojego kasku, więc pożyczał. Twierdzi, że nie pamięta od kogo. Kryminalni pokazują kask we wsi. Pytają do kogo należy i kto go mógł pożyczać Grzegorzowi. Nikt nic nie wie. – Nie jesteśmy w stanie stwierdzić, kiedy włos znalazł się na kasku. Technika pozwala stwierdzić jedynie czy był martwy, czy miał cebulkę, czy został wyrwany czy też wypadł – rozkłada ręce prokurator.

Dom we krwi

Eugenia zostaje przesłuchana. Śledczy pokazują jej fotografie, na którym leży w garażu. – Nie wiem, jak to przeżyłam. Na zdjęciu głowę mam wielką od ciosów i opuchlizny – wspomina. Śledztwo początkowo jest prowadzone przez Prokuraturę Rejonową w Wodzisławiu, ale ostatecznie zostaje przeniesione do Prokuratury Okręgowej w Gliwicach. Oficjalnie ze względu na kaliber sprawy. Nieoficjalnie – przez zaniedbania między innymi przy zabezpieczaniu śladów bezpośrednio po zabójstwie. Część z nich zadeptano. Krew po domu roznieśli między innymi ratownicy z karetek, którzy próbowali reanimować rannych. Po wszystkim myli ręce w zlewie. Prokurator z okręgówki sklina nad zebranym materiałem dowodowym. Nie wykonano prześwietleń głowy zmarłych, przez co nie wiadomo czym dokładnie zadawano ciosy. Wiadomo, że tępym narzędziem. Możliwe, że młotek, jednak bardziej prawdopodobny jest łom lub klucz do kół. Policjanci wchodzą na posesję Grzegorza. Zabezpieczają wszystkie tego typu narzędzia. Dodatkowo spryskują pomieszczenia luminolem. To substancja, która wchodzi w reakcję z żelazem zawartym w hemoglobinie i jaskrawo świeci oświetlona specjalną lampą. Technicy kryminalistyki znajdują w ten sposób ślady krwi nawet po długim czasie i dokładnym jej zmyciu. W domu Grzegorza nic jednak nie ma. Nawet plamki. Na narzędziach też. – Z wątkiem dotyczącym Grzegorza dotarliśmy do ściany – mówi jeden ze śledczych. W aktach sprawy pojawia się zdanie „Organy prowadzące postępowanie nie mają podstaw by odrzucić prawdziwość zeznań świadka, albowiem żaden z innych dowodów nie wskazuje na sprawstwo…”. Tu pada prawdziwe imię i nazwisko Grzegorza.

Sekret Krystiana

Policjanci metr po metrze przeszukują dom przy Wspólnej. Sprawdzają między innymi kotłownię. Tu znajdują telefon i kilka kart sim. Telefon bada biegły. Okazuje się, że należy do Krystiana. Mężczyzna prowadził podwójne życie. Telefon służył mu do kontaktów z kobietami, które poznawał poprzez ogłoszenia towarzyskie w prasie i internecie. Rodzina w szoku. – Przecież on miał dwie lewe ręce do komputera – mówią zgodnie kobiety. Nic bardziej mylnego. Emerytowany górnik zaniżył sobie wiek, wymyślił atrakcyjny zawód i flirtował z kilkudziesięcioma kobietami. Policja zabezpiecza bazy ogłoszeń w redakcjach oraz na serwerach. Z setek anonsów wyłuskują numery, które znaleziono w telefonie zmarłego. W kotłowni policja znajduje coś jeszcze. Damską bieliznę i gadżety erotyczne. Technik odnajduje na nich włos. Śledczy zakładają, że mordu mógł dokonać np. zazdrosny partner jednej z kobiet. Policja dociera do pań, z którymi kontaktował się Krystian. Wszystkie twierdzą, że z mężczyzną utrzymywały tylko kontakt telefoniczny i nigdy się z nim nie spotkały. Policja sprawdza jeszcze czy ich telefony nie logowały do nadajników BTS w okolicach Skrzyszowa. Mówią prawdę. Policja pobiera od kobiet materiał genetyczny, ale żaden nie pokrywa się z DNA znalezionym na przedmiocie z piwnicy. Porównują włos z próbkami mieszkańców Skrzyszowa. Znów pudło.

Koniec śledztwa

Jesienią 2015 r. do Eugenii i Anny przychodzą listem polecony dwa identyczne listy. Prokuratura Okręgowa w Gliwicach zawiadamia je jako pokrzywdzone w sprawie, że 15 września umorzyła śledztwo. Anna w złości drze pismo. Jej matka wkłada je do białej koperty i jedzie do adwokata. Koperta nie jest gruba. Trzyma w niej wszystkie materiały dotyczące sprawy, ale większości faktów dowiaduje się z mediów. W zażaleniu na umorzenie domaga się od śledczych przeprowadzenia jeszcze pięciu czynności. Chce między innymi dokładnego ustalenia co stało się z gotówką, która zniknęła z domu, przeszukań u kobiet z ogłoszeń towarzyskich, ponownego przebadania na wykrywaczu kłamstw Grzegorza oraz ustalenie skąd w kasku znalazł się jego włos. – Prokurator dokonał wszystkich niezbędnych czynności. Sprawa jest o tyle trudna, że brak jest poszlak mogących wskazać na sprawcę i motywy jego działania. Umorzenie postępowania nie stoi na przeszkodzie podjęcia go na nowo, w wypadku ujawnienia nowych okoliczności, co często ma miejsce w praktyce śledczej – napisze sędzia podtrzymując decyzję prokuratury.

Inni by zwariowali

Pomimo umorzenia kilka tygodni temu akta sprawy przesłano do Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. dra Jana Sehna w Krakowie. To najlepsza tego typu jednostka w kraju, której pracownikom powierzono między innymi odczyt zapisów tzw. czarnych skrzynek po katastrofie smoleńskiej. Najlepsi biegli mają teraz sporządzić profil psychologiczny sprawcy potrójnego mordu. W badaniach już udział wzięła Anna W., jednak na jej prośbę zostały przerwane. – Nie wiem czemu miały służyć pytania o moje dzieciństwo, zupełnie niezwiązane ze sprawą. My podejrzewamy kto to zrobił i nie rozumiemy, dlaczego ten wątek został już w śledztwie zamknięty – mówi kobieta. Śledczy wyjaśniają, że chodziło o tzw. ślady pamięciowe. Kobieta, która znalazła pobitą rodzinę była w szoku i być może nie zauważyła czegoś istotnego dla postępowania. – Przykro nam, że pani Anna przerwała badanie, bo bez tego przygotowywana opinia może być mniej wartościowa. Wątek sąsiada został bardzo dokładnie sprawdzony, ale dotarliśmy do ściany, podobnie jak z innymi tropami. Każdy z nich sprawdzaliśmy, aż kończyły się nam możliwości – mówi prokurator Karina Spruś.

Śledczy przyznają, że w takich sprawach kluczowy jest czas bezpośrednio po zabójstwie. Im później od czynu, tym trudniej ująć sprawcę. On sam może również zacierać ślady lub tworzyć dowody na swoją korzyść, np. opracować alibi. – Być może szukaliśmy zbyt szeroko – powie w maju 2017 r. osoba związana ze śledztwem. – W tej sprawie jest wiele niejasności. Weźmy np. ten pierwszy napad z 2008 roku. Państwo G. zrzucili sprawcy kask z głowy, ale on miał jeszcze na głowie pończochę. Robiliśmy eksperyment i twarz pod pończochą jest widoczna. Być może starsi państwo nie powiedzieli kim był napastnik i tajemnicę zabrali do grobu – dodaje.

W Skrzyszowie znów spokojnie. W miejscu gdzie stawały radiowozy odrasta trawa. Pani Eugenia przyzwyczaiła się już do życia pod kluczem. Ktoś inny dawno już by zwariował. Całe dnie spędza w domu. Czasem wyjdzie do sklepu. Utrzymuje kontakty tylko z częścią sąsiadów oraz z mieszkającą w pobliżu rodziną. – Boję się, że mordercą jest ktoś, kogo dobrze znam, ktoś stąd – przyznaje. Co pół roku jeździ na hipnozy do Łodzi. Liczy, że w transie przypomni sobie kto zabił jej rodzinę. – Podobno pamięć może mi wrócić nagle, w najmniej oczekiwanym momencie. Chciałbym sobie przypomnieć kto to był, bo raczej go widziałam w tym garażu. Moje życie jest teraz dziwne, ale już się przyzwyczaiłam. Może po zatrzymaniu sprawcy przestanę się wreszcie bać i zaczniemy żyć normalnie. Bardzo bym tego chciała. Siedzę i z nudy patrzę najczęściej w telewizor. Dużo jest teraz tych seriali kryminalnych. Oni tam tak sprawnie rozwiązują różne zagadki morderstw – mówi spoglądając kątem na obraz z kamer.

Adrian Czarnota

  • Numer: 23 (1305)
  • Data wydania: 06.06.17
Czytaj e-gazetę