Z polityki wyleczyłam się i już do niej nie wrócę
O początkach gospodarki wolnorynkowej w naszym mieście, pomysłach Raciborskiej Izby Gospodarczej i konfrontacji z pracą w samorządzie z Teresą Gołębiowską rozmawia Katarzyna Gruchot
– Kim pani była 25 lat temu?
– Byłam mężatką, mamą Michała i Ani oraz przedsiębiorcą, do czego namówił mnie mój mąż. Choć sam był lekarzem, pochodził z rzemieślniczej rodziny i uważał, że powinnam otworzyć jakąś działalność. Poznaliśmy się na studiach a pobraliśmy, gdy kończyłam drugi fakultet. Wróciliśmy do Raciborza, gdzie najpierw zamieszkaliśmy w kawalerce przy ul. Pracy, a potem kupiliśmy mieszkanie przy Wojska Polskiego. Ponieważ skończyłam administrację i prawo, zaczęłam pracować w MPGKiM u dyrektora Lepiejko, gdzie nabierałam szlifów administracyjnych, a później w Spółdzielni Mieszkaniowej „Nowoczesna” jako specjalista do spraw organizacyjnych. Mój mąż wpadł wtedy na pomysł, żebyśmy zaczęli coś szyć i nie zrażając się moimi oporami, że nie mam o tym zielonego pojęcia, zakupił maszynę i sam zaczął ją użytkować. Nie było wyjścia, w 1983 roku otworzyliśmy punkt przy ulicy Głowackiego, gdzie zatrudniłam moją ciocię, która była krawcową. Sama musiałam się wszystkiego nauczyć od początku. Pomagała mi w tym pani Maria Kowalczyk, dzięki której zdałam egzamin czeladniczy, a następnie mistrzowski. W 1989 roku miałam już swój zakład krawiecki na ostatnim piętrze w budynku Koksoprojektu, gdzie dziś mieści się urząd skarbowy. Tak powstał „Aniter”, który wziął swoją nazwę od Andrzeja i Teresy. Mojego męża, który był pomysłodawcą całego przedsięwzięcia, nie mogło w tej nazwie zabraknąć.
– Jakie były lata 90. dla początkujących przedsiębiorców?
– Wszyscy zaczynaliśmy podobnie. Pożyczało się pieniądze po to by wymienić je na dolary i przywieźć z zagranicy towar niedostępny w kraju. To były piękne lata. Nigdy później nie jeździłam tak często za granicę. Tkaniny sprowadzałam z Abu Dabi w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, czy Berlina. To były przede wszystkim satyny i bawełna, z których dziewiętnaście pracownic zakładu szyło sukienki. Sprzedawaliśmy je w punkcie przy ul. Głowackiego, który należał do kolei. Kiedy ta wypowiedziała nam lokal, zaczęłam szukać innego miejsca. Prezydentem Raciborza był wtedy Jak Kuliga, który ogłaszał konkurs ofert na miejskie lokale dla przedsiębiorców. Jeśli ktoś przedstawiał ciekawy pomysł na biznes to wygrywał konkurs i dostawał od miasta lokal. Na najbardziej uprzywilejowanej pozycji byli pracownicy PSS Społem lub WPHW, którzy najczęściej dostawali sklepy, którymi wcześniej kierowali. Mój pomysł na sklep z odzieżą nie spodobał się, ale z pomocą przyszli mi koledzy z Raciborskiej Izby Gospodarczej, którzy zaproponowali mi lokal przy ulicy Odrzańskiej. To był wcześniej mały Polmozbyt, w którym sprzedawano części do fiata. Miał 12 metrów kwadratowych i ogromną ścianę, za którą było pomieszczenie gospodarcze. Kiedy ją zburzyliśmy, okazało się że uzyskaliśmy w ten sposób 60 mkw. W 1993 roku zaczęłam prowadzić tu sklep, który istnieje do tej pory. Rok później zrezygnowałam z produkcji i zajęłam się wyłącznie handlem.
– I tak córka byłego prezydenta Raciborza Czesława Wali stała się kapitalistką. Co na to tata?
– Zawsze marzyłam o byciu prawniczką, więc mój ojciec nie był w stanie zrozumieć dlaczego zrezygnowałam z tak ambitnych planów. Do kapitalizmu podchodził zawsze z ogromną rezerwą i ta moja działalność bardzo go stresowała. Trudno mu było pogodzić się z faktem, że jego córka zajmuje się działalnością gospodarczą. Musiało minąć sporo lat, żeby zmieniło się jego nastawienie do mnie, jako przedsiębiorcy.
– To pod jego wpływem zdecydowała się pani startować w wyborach do rady miejskiej drugiej kadencji?
– Pochodzę z rodziny, w której nie tylko ojciec, ale i dziadek, ciocie, wujkowie i kuzynowie byli prezydentami, wójtami i radnymi. Podczas rodzinnych spotkań wiele się o tym mówiło, więc wyrastałam w poczuciu, że praca społeczna jest równie ważna jak ta zawodowa. Tata był bardzo zadowolony, że w 1994 roku zostałam radną, a ja mogłam w końcu zobaczyć jak to jest stanąć z tej drugiej strony.
– I jak wypadła ta konfrontacja?
– Okazało się, że liczy się zawsze matematyka. Startowałam z Raciborskiej Izby Gospodarczej, ale oprócz mnie radnymi zostali jeszcze Franek Waniek, Romek Majnusz i Marek Gruszka. Czterech przedsiębiorców na całą radę to było naprawdę niewiele. Przeważali pracownicy budżetowi: lekarze, nauczyciele, urzędnicy. Nasze potrzeby i ich potrzeby to były dwie różne historie, dlatego niewiele byliśmy w stanie zrobić dla raciborskiej przedsiębiorczości. Ja te lata oceniam raczej negatywnie, w przeciwieństwie do pierwszej kadencji rady działającej za prezydenta Jana Kuligi. W drugiej kadencji rady miasta pracowałam w komisji gospodarki miejskiej a w następnej zostałam szefową komisji rewizyjnej. Po ośmiu latach w radzie miasta wyleczyłam się na zawsze z polityki i już do niej nie chcę wracać.
– Jak ocenia pani współpracę z innymi radnymi?
– Mieliśmy różne zdania, ale nawet jak dochodziło do ostrych starć, to radni potrafili potem podać sobie rękę, bo wzajemnie się szanowaliśmy. Mieliśmy nieraz spotkania podsumowujące w „Raciborskiej” albo u mnie na działce w Brzeziu i różnice poglądów nam w niczym nie przeszkadzały. W trzeciej kadencji rady zaprzyjaźniłam się z Elżbietą Rudnik, która była radną z ramienia SLD i z którą pracowałam w komisji rewizyjnej. Była z innej niż ja opcji politycznej, ale potrafiłam docenić jej ogromną wiedzę z dziedziny prawa pracy, co nam bardzo pomagało w komisji. Radni drugiej i trzeciej kadencji to byli ludzie z kulturą i klasą, a współpracę z nimi wspominam bardzo sympatycznie. Do dziś z wieloma z nich mam bardzo ciepłe relacje.
– Działała pani również w Raciborskiej Izby Gospodarczej. Pamięta pani jakieś charakterystyczne dla tego okresu inicjatywy?
– Kiedy w 1995 roku zostałam członkiem zarządu, razem z Czarkiem Magottem, Januszem Glinką i nieżyjącym już Piotrem Raczkiem zaczęliśmy organizować Bale Biznesu, które odbywały się w restauracji „Raciborskiej”, gdzie zawsze mogliśmy liczyć na profesjonalizm Janka Kuchcińskiego. Pierwszy z nich prowadziła Bernadeta Chłapek, a o pełne stoły zadbała Danuta Szulik, która miała sklep z wędlinami przy ul. Długiej. To były bale na dwieście osób, na które oprócz przedsiębiorców zapraszaliśmy władze miasta. Zawsze wspieraliśmy jakieś akcje charytatywne, przekazując na konkretne cele zebrane podczas licytacji pieniądze. Ludzie biznesu potrafili się wtedy razem bawić i zarazem pomagać innym.
– Czy Racibórz jest pani zdaniem miastem przyjaznym dla przedsiębiorców?
– Niestety nie jest. Sukces Rybnika polegał w dużej mierze na tym, że Adam Fudali był przedsiębiorcą i doskonale rozumiał potrzeby gospodarki wolnorynkowej. Podobnie jest w Wodzisławiu Śląskim, którym rządzi Mieczysław Kieca, wcześniej prowadzący działalność gospodarczą. Dopóki ktoś sam nie doświadczy tego na własnej skórze, nie będzie wiedział o co w tym wszystkim chodzi.
– Jest pani zadowolona z tego co udało się osiągnąć?
– Moim największym sukcesem jest to, że od 1993 roku prowadzę firmę, którą udało mi się utrzymać w tym samym miejscu przez tyle lat. Cieszę się, że dzieci wróciły do Raciborza i mam je blisko siebie. Spotykamy się na sobotnich i niedzielnych obiadach i możemy się przyglądać jak rośnie piątka naszych wnuków. Michał poszedł w ślady ojca. Kończy specjalizację z ginekologii i położnictwa. Córka jest po farmacji i prowadzi naszą aptekę przy ul. Wojska Polskiego. Mam nadzieję, że córka lub synowa Katarzyna w przyszłości poprowadzą naszą firmę. Przede mną nowe wyzwania i kolejne pomysły, więc na emeryturę się jeszcze nie wybieram.
Najnowsze komentarze