Henryk Mainusz łamie konstytucję. Jego decyzja to patologia samorządu.
Przewodniczący rady miasta utajnił obrady radnych w sprawie reformy oświaty. Nie wpuścił dziennikarzy do sali, choć nie potrafił wytłumaczyć na jakiej podstawie prawnej to robi. Szefa rady broni prezydent Lenk.
– Jak trzeba to pójdziemy do knajpy dyskutować – wypalił H. Mainusz do dziennikarzy Nowin gdy spytaliśmy czy mo żemy przysłuchać się dyskusji w sali urzędu, gdzie odbywają się sesje i dlaczego zwołał rzekomo nieformalne spotkanie właśnie w magistracie. Widać owej potrzeby nie dostrzegł, bo udał się nie do knajpy, a do sali obrad i Nowin tam nie wpuścił.
Spotkanie zwołane za pośrednictwem biura rady, z udziałem zainteresowanych radnych (ale nikogo innego, co zastrzegł szef rady), w sali publicznego urzędu odbyło się za zamkniętymi drzwiami. Zostaliśmy zablokowani więc w biurze zostawiliśmy pisemne zapytanie o przepis prawa, na podstawie którego Henryk Mainusz utajnił obrady. Ten odparł, że spotkanie nie było ani sesją, ani komisją, więc mogło być niejawne.
Według nas, Mainusz złamał prawo po trzykroć – konstytucyjne, samorządowe i prasowe. Ustawa o samorządzie kreuje działalność samorządową jako jawną (art. 11). Konstytucja RP daje każdemu obywatelowi prawo do informacji w art. 61. Prawo prasowe przewodniczący naruszył choćby w zakresie blokowania pracy dziennikarzy dążących do jawności życia publicznego (od tego ustawa o prawie prasowym się zaczyna).
Szefa rady broni prezydent Mirosław Lenk. Choć zawsze chętnie podkreśla, że urzędnicy są po to aby realizować zapisy obowiązującego prawa, to tutaj robi wyjątek. Pomimo, że sam brał udział w spotkaniu z radnymi, wraz ze swym podwładnym – naczelnikiem wydziału edukacji Robertem Myśliwym, w godzinach pracy urzędu, to podkreśla, że radni muszą mieć możliwość spokojnej dyskusji nad problemami miasta. Według niego (jak i Mainusza) media w takowej przeszkadzają.
Niezorientowanym wyjaśniamy, że dziennikarze nigdy nie biorą udziału w dyskusjach radnych, zajmują miejsca poza stołami czy ławami, gdzie ci zasiadają. Jedynie obserwują i notują to co dzieje się w sali posiedzeń. Według Mainusza i Lenka przeszkadza to jednak w ich normalnej pracy, bo w świetle fleszy i obecności mikrofonów radni „popisują” się, by zaistnieć w mediach.
Jak ustaliliśmy, brak dziennikarzy na sali wcale nie pomógł w uniknięciu kłótni między uczestnikami spotkania. Nasz informator opowiedział nam co działo się na zamkniętych obradach. Gdy Jan Wiecha krytykował Piotra Klimę, że ten dzieli radę w sprawie oświaty, ten wypomniał mu, że na swoim klubie ludzie Lenka ustalili coś, co trzymali w tajemnicy do sesji (wycofanie się z pomysłu tworzenia filii szkół w dzielnicach). Spierali się też Klima z naczelnikiem Myśliwym o sprawy SP 8 i zaangażowanie kościoła w obronę szkoły. Ostra była – już trady cyjnie – rozmowa Franciszka Mandrysza z prezydentem Lenkiem, któremu ten pierwszy zapowiadał, że będzie go jeszcze ścigał prokurator. To ledwie strzępki wieści dotyczące spotkania za zamkniętymi drzwiami. Być może nie oddają całej prawdy w tych kwestiach, ale trudno o rzetelność, gdy dziennikarzy się przegania.
Mariusz Weidner
O tym jak relacjonowaliśmy to, co zamierza Henryk Mainusz i to, co ostatecznie uczynił znajdą państwo na portalu Nowin pod adresami: nowiny.pl/123795 oraz nowiny.pl123825
To patologia, ograniczanie praw konstytucyjnych
Grzegorz Wójkowski. Prezes Stowarzyszenia Aktywności Obywatelskiej Bona Fides, koordynator akcji Masz Głos! w woj. śląskim (Fundacja Batorego)
Opisana sytuacja to patologia, która niestety występuje w coraz większej liczbie miejsc w Polsce. Wstęp na posiedzenia kolegialnych organów władzy publicznej jest zagwarantowanym konstytucyjnie prawem. Poprzez organizację poufnych spotkań radnych zostaje ono de facto ograniczone. Nie po to bowiem obrady Rady odbywać się mają na sesjach (zwoływanych w miarę potrzeby), aby o wybranych sprawach decydować poza nimi. Nie po to radzie przyznaje się prawo do powoływania komisji, aby ich prace przenoszone zostały na dodatkowe zebrania.
Najnowsze komentarze