Czy za pożar w Brzeziu zapłacimy wszyscy?
Wydarzenia w magazynach po Emie (piszemy o nich w dodatku Duży Kaliber) obnażyły luki w systemie zarządzania kryzysowego. Strażacy mieli dylemat: gasić pożar przez parę dni czy burzyć obiekt. Nie było jednak komu płacić za kosztowną interwencję budowlańców. Sytuację ratował prezydent Lenk, ale sięgnął do kieszeni podatników.
Akcja gaśnicza prowadzona 27 października przez ponad stu strażaków była bardzo utrudniona. Z terenu całego województwa straże pospieszyły do Raciborza na ratunek. Z raciborskich jednostek interweniowały wszystkie (dwie ochotnicze zabezpieczały funkcjonowanie komendy powiatowej). Akcji przyglądał się z bliska prezydent Raciborza Mirosław Lenk. – Spędziłem tam parę godzin. Przekonałem się, że w obliczu takiego problemu wychodzą braki w systemie zarządzania kryzysowego – przyznał dzień później na konferencji prasowej.
W miejskiej kasie na już trzeba było zabezpieczyć około pięciu tysięcy złotych. Na opłacenie użycia specjalistycznego sprzętu budowlanego do wyburzenia dachu płonącego obiektu. – Nie było innego wyjścia – przekonywał Lenk. W powszechnej opinii utarło się, że straż pożarna może podjąć wszelkie działania by ugasić pożar. W praktyce komendant powiatowy podejmuje decyzje o sile środków zaangażowanych i przewiduje jakie koszty będą poniesione. Tyle, że ten komendant nie dysponuje w tym celu żadnym budżetem. – Powinien mieć zapewnienie systemowe, że może burzyć nawet całą halę. Bez przejmowania się czyja ona jest. Straż ma zagasić pożar. Nie powinna się blokować ograniczeniami w przepisach – uważa prezydent miasta.
Komendat Jan Pawnik z raciborskiej straży sprowadził budowlańców. Zjawił się Borbud i inne firmy. Zapytali kto im zapłaci, bo oni poniosą koszty i nie chcą dochodzić miesiącami swych wypłat. Gotowość zapłaty zgłosił Mirosław Lenk. – Zrobiłem to w imieniu mieszkańców. Z budżetu miasta. Miałem powiedzieć, że tego nie zrobię? Komendant pewnie by w końcu zaryzykował, bo nie miałby wyjścia. Nadzór budowalny bez pieniędzy, policja też, więc ktoś musiał – tłumaczył włodarz Raciborza. Założone pierwotnie 5 tys. zł to nie koniec kwoty za akcję w Brzeziu. – Koszty będą puchły – przyznaje M. Lenk.
(ma.w)
Musieliśmy burzyć. Innej opcji nie było
Mówi Jan Pawnik komendant powiatowy Państwowej Straży Pożarnej w Raciborzu
– Miał pan moment zawahania co robić w Brzeziu. Gasić czy burzyć?
– Jedynym wyjściem było wyburzyć część budynku aby dojść do źródła pożaru. W takich wypadkach to właściciel obiektu musi się zadeklarować, że bierze koszty takiej decyzji na swoje barki. Sprawa jest prosta jeśli jest na miejscu. Jak jest np. w Niemczech to jak go ściągać? Trzeba działać szybko bo grozi katastrofa budowlana czy skażenie środowiska. Urząd ma możliwości egzekwowania pieniędzy przez swoich prawników, ja ich w straży nie mam. W Brzeziu było pytanie kto jak nie właściciel ma powiedzieć, że pokryje koszty. Niestety to nie jest uregulowane w sposób jasny w przepisach i tego brakuje przy prowadzonych akcjach.
– Nie mogliście wzorować się na innych tego typu akcjach?
– Nie mieliśmy dotąd takiego zdarzenia aby trzeba było ściągać jakiś wysoce specjalistyczny sprzęt. Wystarczał sprzęt strażacki. Tu by dotrzeć do środka trzeba było zrobić to, co zrobiliśmy. Rozmawiałem z właścicielem tego, co się paliło. Mówię mu, że trzeba pokryć koszty akcji. Deklarował, że wie o tym. To było nocą przy działaniach. Wiem, że później pojawiły się różne wątpliwości co do płacenia.
– Jak wygląda standardowa procedura w takich sytuacjach
– Gdyby udało się to ugasić od razu, to zostawiamy właścicielowi protokół ugaszenia pożarzyska z zaleceniem, że on ma to wywieźć, oczyścić. Tak jak się robi np. przy stodołach. Nie wykluczam, że nawet bez deklaracji prezydenta podjąłbym dezycję o burzeniu. Dobrze jednak, że tak się stało, bo mogłem spokojnie prowadzić dalsze działania. To nie jest jedyna taka sprawa. Gdy błoto zalewa Starowiejską najprościej jest wziąć jakąś fadromę by je zebrać z ulicy. Kto ma za to zapłacić? My nie mamy środków.
– Prezydent Lenk mówi, że potrzeba zmian w systemie zarządzania kryzysowego.
– Na pewno trzeba coś zmienić. Najlepiej byłoby wiedzieć, że jesteśmy przygotowani na takie wydatki. Problemy dotyczą nawet tak prozaicznych spraw jak posiłek dla ratowników. Stanisław Mrugała z urzędu (szef komórki zarządzania kryzysowego) załatwił nam jedzenie. Tam była ponad setka ludzi, a ja nie mam pieniędzy by zorganizować im posiłek.
Rozmawiał Mariusz Weidner
Najnowsze komentarze