Harcerze z „Bastionu”, czyli szkoła życia i… przyjaźni
– Czuję, że wszystko co dałem i nadal daję harcerstwu do mnie wraca. Tak było kilka lat temu, gdy trafiłem na wózek i największą pomoc, prócz rodziny, okazali mi przyjaciele z organizacji – docenia Karol Kurp, sternik jedynek harcerskiej drużyny ZHR działającej na terenie Raciborza. Wojciechowi Kowalczykowi opowiada o ideach ruchu, jego wychowawczej misji, obozach jako czasie prób i błędów, swojej niepełnosprawności w kontekście pełnienia roli wychowawcy oraz o źródłach motywacji, bez której w pięćdziesięciotysięcznym mieście upadłaby harcerska tradycja.
Właśnie wrócili ze świętokrzyskich lasów, gdzie większym problemem od dzikich zwierząt, zimnych nocy i sporego dystansu dzielącego ich od cywilizacji był brak prądu, telefonów komórkowych i komputerów. Nastały czasy, gdy harcerstwo w niektórych rejonach Polski kona. Dzięki społecznikom i pasjonatom pokroju raciborzanina Karola Kurpa resztkami sił utrzymuje się jednak na powierzchni. Może ruch ten potrzebuje zapaści, aby na nowo się odrodzić?
Obywatele z zasadami
Spotykamy się w jednej z raciborskich restauracji przy rynku. Zamawiam piwo, Karol – wodę, i po minucie poznaję pierwszą ideę skautingu: post od alkoholu. – Prowadzę drużynę w myśl starych, konserwatywnych zasad harcerstwa – zaczyna opowieść o zajęciu, które pochłania go bez reszty. – Bazujemy przede wszystkim na regułach chrześcijańskich, mamy swoje wewnętrzne prawo i przyrzeczenia, które prowadzą nas w odpowiednim kierunku. Nie pijemy alkoholu, nie palimy papierosów, jesteśmy patriotami, ale oczywiście nie fanatycznymi – biegającymi podczas świąt narodowych z racami po ulicach miasta, których widzimy czasem w mediach, lecz rozumiejącymi miłość do ojczyzny jako szacunek do języka polskiego, symboli, historii własnego kraju oraz bohaterów, którzy ją tworzyli – tłumaczy i kontynuuje, że przewodnim zadaniem skautingu jest wychowywanie. – Organizacyjnie dzielimy się na trzy grupy wiekowe: zuchy, harcerze oraz wędrownicy. W naszym przypadku funkcjonuje głównie ta środkowa, czyli uczniowie czwartej klasy szkoły podstawowej oraz starsi. Wychowanie w dużej mierze opiera się na hierarchii. Drużynowi sprawują pieczę nad młodszymi od siebie zastępowymi, ci z kolei mają pod sobą jeszcze młodszych i tak dalej – informuje K. Kurp, zaznaczając, że niezwykle ważne jest znalezienie swojego następcy: – Wtedy drużyna się nie rozpadnie, a wysiłek, który włożyłem w jej dotychczasowe istnienie nie pójdzie na marne. Istotą harcerstwa jest właśnie nabywanie doświadczenia, umiejętności i ciągłe poczucie, że chce się robić więcej, lepiej, wedle konkretnej wizji i planu – podkreśla.
Znikające drużyny
Karol z sentymentem wspomina czasy, gdy na terenie Raciborza działało kilka drużyn. Obecnie ostała się jedna, podlegająca pod Raciborski Związek Harcerzy „Bastion” (skupiający także skautów z Wodzisławia Śląskiego – przyp. red), będący z kolei częścią Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej. – Zrzeszamy głównie mieszkańców Raciborza. Mamy około dwudziestu harcerzy, kilku zuchów, a także spore grono harcerek, działających w ramach Opolskiego Hufca Harcerek „Tęcza”. Patrząc pod kątem logistycznym, obok nas, działają również grupy skupione w innej organizacji: Związku Harcerstwa Polskiego – objaśnia zawiłości nasz bohater, który przejął drużynę na początku tego roku.
Do harcerstwa trafił jedenaście lat temu, w czwartej klasie Szkoły Podstawowej nr 13 w Raciborzu. – Pamiętam, że przyszło do nas kilku druhów. Zachęcali, mówili, jak jest ciekawie, że ta przygoda zmieni nasze życie. Byliśmy jeszcze szczeniakami, więc im nie wierzyliśmy. Patrzyliśmy na nich trochę jak na przebierańców, bo byli oczywiście odziani w mundury – wspomina z uśmiechem i dodaje, że przekonali go dopiero wtedy, gdy opowiedzieli o rozpalaniu ogniska bez użycia zapałek oraz pokazali naszyte na rękawie uniformu sprawności. – Stwierdziłem, że też chcę mieć takie kolorowe znaczki. Na pierwszą zbiórkę poszedłem z kolegami z klasy. Dziś z dawnego grona zostałem sam – mówi z niewielkim żalem dwudziestotrzyletni raciborzanin.
Jak twierdzi, największym wrogiem harcerstwa są dziś nowe technologie. – Próba skłonienia młodych, aby wstąpili do drużyny przypomina walkę z wiatrakami – mówi wprost. – Niestety, większość zamiast spędzania czasu aktywnie, na powietrzu, zdobywając w dodatku wiedzę, która przyda się w życiu, wybiera komputer. Zaraz po naborze przybywają do nas tłumy dzieciaków, na kolejnych zbiórkach pojawia się już garstka z nich, po kilku zostają najwytrwalsi, którzy nie potrzebują do szczęścia ciągłego dostępu do internetu czy smartfona w kieszeni – relacjonuje K. Kurp, a ja zastanawiam się, co sprawia, że ten niewielki odsetek chętnych pozostaje w harcerstwie na dłużej? – Duże znaczenie ma postawa rodziców, którzy chcą, aby ich dziecko się usamodzielniło, stało się zaradne, przeżyło przygodę. Na innych działają gry i zabawy, jakie organizujemy. Dużą popularnością cieszą się u nas ostatnio planszówki. Kolejną rzeczą są kontakty interpersonalne, budowanie trwałych relacji i poczucie, że jest się częścią fantastycznej ekipy – twierdzi drużynowy.
Sprawdzian charakteru
Największą lekcją życia, jaką wychowawcy mogą zapewnić harcerzom, są trzytygodniowe obozy, które sprawdzają ich samodzielność, spryt i biegłość w wyuczonych do tej pory technikach. – W ciągu roku prócz regularnych zbiórek realizujemy krótkie wyjazdy, biwaki, różnego rodzaju rajdy i wędrówki. Wakacyjny obóz zamyka sezon, jest zwieńczeniem miesięcy przygotowań i prawdziwym testem dla najmłodszych, ale i nagrodą, bo to zawsze mnóstwo zabawy i pięknych wspomnień – przyznaje Karol i dopowiada, pokazując mi zdjęcia z ostatniej wyprawy: – Zazwyczaj robimy obozy w lasach, gdzie panują spartańskie warunki – nie ma prądu, technologii, jesteśmy sami na łonie natury. Rozbijamy obozowisko daleko od ludzi, każdy z harcerzy jest zdany na siebie. Dzieci dostają namiot, drewno, sznurki, siekierki, inne narzędzia i muszą same stworzyć prycze, szafki. Swoją przestrzeń. Jak sobie pościelą, tak się wyśpią.
Po przygotowaniu miejsc do codziennej egzystencji przychodzi czas na zwiad, czyli zapoznanie się z urokami okolicy. – Jeździmy w różne miejsca, nawet za granicę. Najważniejsze jest to, aby w pobliżu obozowiska nie było nic poza drzewami i krzakami – przekonuje K. Kurp. Drużynę dzieli na kilka sześcioosobowych zastępów, które rywalizują ze sobą w rozmaitych konkurencjach. Jak mówi, zależy mu na tym, aby zachować dawny charakter harcerskich wyjazdów. – Uczymy więc uczestników szeroko pojętego survivalu, czyli sposób na przeżycie w lesie, metod ratowania życia, poruszania się w terenie przy pomocy mapy oraz kompasu – wymienia raciborzanin i dodaje, że wyjątkiem, gdy dawne patenty łączy z nowoczesnością jest wykorzystanie GPSu. – Słyszałem też, że możliwe jest zapalenie ogniska przy pomocy telefony komórkowego. Osobiście nie próbowałem, ale wiem, że moi harcerze owszem – śmieje się wychowawca.
Naturalni liderzy
W harcerstwie, podobnie jak w armii, bardzo wcześnie odkrywa się liderów. Osoby o przywódczych predyspozycjach zazwyczaj zostają – tak jak Karol – zastępowymi, a po pewnym czasie drużynowymi. Charyzmę przyszłego wodza dostrzec można zazwyczaj w skrajnych momentach, gdy jeden z członków grupy musi wziąć sprawy w swoje ręce, aby korzyść odnieśli także jego kompanii.
– Podczas wspólnych wyjazdów widać dokładnie, kto jest szefem, a kto nie czuje się komfortowo na czele grupy. Drużyna to przekrój różnych osobowości, każda z nich jest potrzebna, aby całość mogła poprawnie funkcjonować – zauważa raciborzanin.
W codziennym życiu dostrzega odbicie lat spędzonych w harcerstwie. Uważa, że gdyby nie to doświadczenie nie byłby takim człowiekiem, jakim jest teraz. – Zawsze brałem przykład ze swoich instruktorów, dlatego dzisiaj czuję ogromną odpowiedzialność. Chcę dawać młodszym odpowiedni wzór – mówi.
Znajomości, które zawarł w drużynie, trwają nadal. Przekonał się o tym pięć lat temu, gdy na skutek naczyniaka w rdzeniu kręgowym stracił czucie w nogach. Zrezygnował z harcerstwa. Później uświadomił sobie, że wyłącznie fizycznie, mentalnie bowiem nadal był częścią drużyny. – W tym okresie powtarzałem, że to nie dla mnie. Po wielu rozmowach z przyjaciółmi zmieniłem zdanie. Powrót okazał się łatwiejszy niż myślałem. Po dwóch latach przerwy znów pojechałem z chłopakami na obóz – wspomina instruktor i z godnym podziwu dystansem do siebie zdradza, jak radzi sobie na wózku na nierównym terenie. – Mam kilka rodzajów opon. Dzisiaj założyłem cieniutkie, akurat do miasta. Ostatnio trafiliśmy w miejsce dość piaszczyste, początkowo trudno było się przyzwyczaić, ale po kilku dniach uklepaliśmy ściółkę na tyle, że jeździło mi się lepiej. Dzięki temu mam potwornie silne ręce – wyjaśnia Karol, który studiuje w Warszawie montaż filmowy i właśnie z tą dziedziną chce związać swoją przyszłość. W harcerstwie nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. – Naszym marzeniem jest zdobycie w przyszłym roku tytułu najlepszej drużyny w kraju. Byłaby to pierwsza tego typu nagroda w historii Raciborza – kończy z optymizmem.
MAD
Najnowsze komentarze