Wspominanie
„Czymże jest miasto wszak to tylko ludzie” W. Shakespeare
Adam Hrebeniak przedstawia
W progu przywitał ich Jerzy – jesteście bardzo punktualni – i wprowadził do stołowego pokoju, sadzając przy z gustem nakrytym stole zastawionym wypiekami. Za chwilę zjawiła się Agata z wysoko upiętymi rudymi włosami, pachnąca dobrymi perfumami, być może w pośpiechu zbyt mocno się nimi skropiła.
– Wyjątkowo zabójczo wyglądasz – z miejsca pochlebstwem obdarzył ją Lucjan.
Nie odpowiedziała, widocznie nawykła do jego komplementów. Uściskiem przywitała się z Marylą. Nie usiadła, mówiąc – przyniosę przygotowaną w termosie kawę. Jerzy napełnił wysokie pękate kieliszki czerwonym hiszpańskim winem i gdy tylko Agata zajęła miejsce, wzniósł toast – za nasze miłe spotkanie!
– Nie spieszysz się zanadto z osuszaniem butelki – spytała, z lekka się uśmiechając, Maryla.
– Uważam, że wino ubarwi naszą rozmowę, zawartym w nim iberyjskim słońcem.
– Proszę częstujcie się, zapewniam, że nie zabraknie – zachęciła Agata, nigdy nie wypadająca z roli gospodyni.
– Tak z ciekawości, sama piekłaś
– Lucjan coś ty! Tylko babkę piaskową, żeby całkiem nie wyjść z prawy – i mrużąc figlarnie zielone oczy – gdybyś nie wiedział, w mieście są cukiernie, a jedną z nich się zachwycisz, zjadając ciasta.
Rozpoczęli rozlewać do porcelanowych filiżanek kawę, za chwilę pokój ogarnął intensywny aromat.
– Przyjemnie pachnie – stwierdziła Maryla.
– Jest wybór, ale kupuję tylko ten gatunek, ze względu na wydzielaną woń i smak.
– Pomyśleć, że przeżyliśmy czasy, kiedy za paczką „Robusty” stało się w kilometrowej kolejce – wspomniała Maryla.
– Masz rację – skwapliwie do tego wątku nawiązał Jerzy – nie dalej, jak dwa dni temu wieczorem, tuż przed zapadnięciem zmroku, spacerując po mieście, trafiłem na Rynek. O tym czasie, zaczyna się on robić bardzo miłym miejscem. Zniknęli ludzie załatwiający sprawy, biegający w różne strony w ciągu dnia. Nie czuło się już o tej porze gorąca letniego dnia. Wraz ze zmierzchem, przemieniał się w zaczarowany plac, oblewany złotym światłem latarni. Stanąłem na jego środku i zachwyciłem się kolorowymi dużymi parasolami, przykrywającymi letnie ogródki. Wsłuchałem się w cichy gwar siedzących w nich ludzi, odprężonych, wyzbytych pośpiechu dnia, po prostu będących. Raczyli się perlistym piwem, lodami, sokami, smakowali pizzę. Usiadłem wśród nich, zjawiła się młoda kelnerka, zamówiłem lany żywiec.
Zaschło mu gardło, sięgnął po butelkę i napełniając kieliszki, zastrzegł – jeszcze nie skończyłem. Uśmiechając się Lucjan cicho zauważył – zapaleniec z niego.
– Znasz go nie od dzisiaj – w ten sam sposób odpowiedziała Agata.
Łyknął ze swego i kontynuował – z trudnością przypomniałem sobie, jak przed dwudziestu pięciu laty Rynek wyglądał. Stanęły mi przed oczami szare, zrudziałe tynki kamienic, jedna restauracja w kompleksie zabudowań „Społem”, na środku parking z nielicznymi samochodami wokół kolumny Matki Boskiej i przystanek autobusowy przy wschodniej pierzei. Potem, można powiedzieć zmieniał się, jak wzrastały i przeobrażały się potrzeby, przyzwyczajenia i aspiracje mieszkańców, związane z wypoczynkiem i spędzaniem wolnego czasu.
Zawiesił głos, by łyknąć wina, a Agata zachęciła – częstujcie się, tak mało ubyło ciasta, zaparzę jeszcze kawy. Jerzy podjął na nowo – znaczącymi miejscami spotkań w czasach powojennych stały się bary, które przetrwały aż do przełomu i było ich sporo. W większości stanowiły je małe placówki z nieliczną obsadą. Serwowano w nich głównie piwo i gorzałę. Pamiętam, że były źle sprzątane, pełne niedopałków, dymu papierosowego, a wokół unosił się kwaśny odór sfermentowanego piwa. Jedną z takich placówek cieszących się dużym powodzeniem wśród smakoszy piwa i mocniejszych trunków przez lata był bar na Dębiczu. Do niego pieszo, rowerami, a później autobusami zmierzały całe wycieczki. Nieomal kultową placówką tego typu, nie wiem dlaczego nazywaną „U Millera” był bar funkcjonujący naprzeciw „czarnej budy”, potem przeniesiony na Rybnicką.
– Przepraszam, że wejdę ci w słowo – przerwała mu Maryla – tylko wspomniałeś, natychmiast sobie przypomniałam, że ten bar po przeniesieniu napsuł wiele krwi moim rodzicom.
– Ojciec zbyt często go odwiedzał – zaciekawił się Jerzy.
– Nie, to całkiem inna historia i zdarzyła się, gdy ledwie poznali się rodzice. Mamie zamarzyła się sylwestrowa zabawa. Ojciec poczuł się zobowiązany i gorączkowo w ostatniej chwili starał się o bilety. Udało mu się je zdobyć na zabawę „U Millera”. Zaraz po przyjściu mamie się nie spodobało i rozpoczęła głośno na wszystko narzekać. Ojciec nie wiem czy ze złości, czy też cholernej rozpaczy, że straci dziewczynę, spił się nieprzyzwoicie. Potem przy każdej nadarzającej się okazji, mama wypominała mu tę pierwszą zabawę.
– Kiedy to się zdarzyło – dopytała Agata.
– Myślę, że na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku.
Powstała chwila ciszy, którą wykorzystał skwapliwie milczący dotychczas Lucjan szkoda, że zniknęła także, wprawdzie później od niektórych barów, kawiarnia „Tęczowa”.
– Uważam, że nie nadążała za gustami i potrzebami klientów – zauważyła Agata.
– Nawet masz rację – nie pozwolił się zbić z tropu Lucjan – do „Tęczowej” młodzi przychodzili nie tylko na kawę czy porozmawiać. Stanowiła ona w małym mieście namiastkę świata zamkniętego przed ludźmi. Było to miejsce stałej rewii młodych. Gdzie miała się pokazać młoda dziewczyna w z trudem zdobytym ciuchu z paczki, od ciotki z Niemiec, czy też kupionym na targu Przechodząc od wejścia przez długą salę w modnej spódniczce, sukience, bluzce, czy też butach mogła wzbudzić zazdrość koleżanek lub przykuć uwagę chłopaków, osiągnąć satysfakcję lub zawrzeć nową znajomość.
– Przecież deptakiem była Długa – bezceremonialnie przerwała mu Agata.
– Powinnaś pamiętać – powtórnie nie dał się zbić z tropu – Długą zmodernizowano pod koniec lat siedemdziesiątych i tak przez to kawiarnia nie wypadła ze swojej roli. Tak samo jak panny traktowali ją młodzieńcy, jako swoisty wybieg. Także niełatwo było zdobyć jeansy, modną marynarkę, bajecznie kolorową koszulę. Przecież nimi też trzeba było się pochwalić przed rówieśnikami. Dzisiaj żałuję, że tak mało w niej bywałem.
– Mój bajarzu już późno, idziemy do domu – zdecydowała Maryla.
– Jerzy zaproponował – strzelmy strzemiennego!
Najnowsze komentarze