Z batutą przez życie
Wykreował świat, w którym zewsząd dociera do niego muzyka. Przez lata dojrzał do dzieł klasyków i jazzu. Swoich uczniów zachęca do oddzielania ziaren od plew, w tym przypadku muzyki ambitnej, że aż niszowej od dźwięków serwowanych słuchaczom o najmniej wyrafinowanym guście. Dobę rozciąga niczym gumę, dzieląc swój czas między rodzinę, posadę nauczycielską w trzech placówkach, pracę z dwiema orkiestrami i własną działalność.
Jego nazwisko otwiera drzwi wielu sal koncertowych, osobom ze środowiska kojarzy się między innymi z licznymi festiwalami i Krzyżanowicami. Nie ma co kryć, że muzyczną pasję niejako odziedziczył, a później umocnił dzięki rodzinnym tradycjom. Ojciec, Leonard, wychowywał swoich synów w otoczeniu dźwięków i instrumentów, niczego jednak, jak podkreśla dziś Krzysztof, nie narzucał. – Przed przeznaczeniem nie mogliśmy uciec. To było w naszych sercach, czy raczej uszach od dziecka – zastanawia się Fulneczek.
Czas próby
Do raciborskiej szkoły muzycznej pierwszego stopnia trafił w wieku ośmiu lat. Do klasy gitary. Mając dziesięć, opuścił mury kuźni przyszłych instrumentalistów. Poczuł, że to nie dla niego. Już wtedy marzył o własnym zespole, doskonaleniu muzycznego warsztatu w samotności, bez ocen czujnie spoglądającego znad głowy belfra. Brzdąkał na gitarze godzinami, co nie zagłuszało w jego głowie myśli o przyszłości. Rozłąka z edukacją nie trwała długo. Po pięciu latach zdecydował się wrócić. Tym razem pech sprawił, że jedyne wolne miejsce znalazł w grupie uczącej się gry na trąbce. – Pierwszym wyborem był saksofon. Widocznie los chciał inaczej, może nie byłem stworzony do tego instrumentu – śmieje się Krzysztof Fulneczek. Z placówki przy ulicy Ogrodowej pamięta długie chwile żmudnej pracy nad każdym dźwiękiem, surowość ale i przychylność tamtejszych autorytetów i sporą konkurencję wśród zdolnych rówieśników. – Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że to była szkoła życia – przyznaje mój rozmówca. Do programu nauczania w szkołach muzycznych ma jedną uwagę: zbyt mało miejsca na improwizację melodyczną i harmoniczną, tak bardzo przecież potrzebną później muzykowi.
Zawsze starał się z tym walczyć. Wychodzić poza schemat. Miał wiele muzycznych fascynacji. Pierwszą był polski, szeroko pojęty rock. W wieku jakichś trzynastu lat wspólnie z kumplami stworzył zespół o dumnej nazwie Bronx. – Ćwiczyliśmy w świetlicy w Krzyżanowicach. Zagraliśmy kiedyś nawet na raciborskich Juwenaliach – wspomina.
Koniec szkoły muzycznej pierwszego stopnia zbiegł się z egzaminem dojrzałości. Stanął przed wyborem: co dalej – Już wtedy na dobre żyłem muzyką, nurtowało mnie jednak pytanie: jak sprawić, aby żyć z muzyki – opowiada.
Zauroczenie orkiestrami
Akademie muzyczne. To właśnie tam zmierza uzdolniona instrumentalnie i wokalnie młodzież. Wykształceni przez szkoły dwóch stopni, z bagażem wiedzy i talentu wybierają tę uczelnie trochę dla prestiżu, trochę po to, aby spełnić własne ambicje. On jednak zdecydował się na Uniwersytet Śląski w Katowicach. – Dokładnie na kierunek edukacja artystyczna w zakresie sztuki muzycznej, filia w Cieszynie. Wymagali tam wiadomości z obszaru drugiego stopnia, a nie samego dyplomu. Gdybym miał wybierać jeszcze raz, postąpiłbym tak samo. Z perspektywy czasu cieszy mnie to, że poznałem niemal każdy instrument. Na studiach uczyli pod kątem animacji sztuki i kultury, tam też poznałem tajniki pracy z chórem i orkiestrą – wymienia Fulneczek, dodając, że cenne w kontekście przyszłego zawodu było nabycie uprawnień pedagogicznych. – Rozpoczynając studia nie myślałem, że zostanę nauczycielem. Nie widziałem się w tej roli – przyznaje. Razem z nim na roku było około dwudziestu osób. Większość pasję zamieniła w zawód.
Dzieło życia
W 2008 roku powołał do życia Orkiestrę Dętą Gminy Krzyżanowice. – Na początku nie było łatwo, zebraliśmy się w pięć osób i każdy podchodził do tego pomysłu z niedowierzaniem. Pocieszające było to, że mieliśmy przychylność władz oraz mieszkańców, którzy przyznawali, że w gminie brakuje tego typu działalności. Obecnie w naszych szeregach jest ponad 30 członków – mówi z dumą Krzysztof. Podobnie jak on, Orkiestra nie zamyka się na żaden gatunek muzyczny. – Odnajdujemy się w zróżnicowanym repertuarze: od marszów, walców, polek, przez muzykę klasyczną po rozrywkową. Możemy zagrać bardzo wiele utworów. Ta mieszanka gatunków pomaga nam przekonać do siebie wielu ludzi – podkreśla.
Obecnie w sezonie występują na około 17 imprezach. Z wielu imprez przywożą nagrody i wyróżnienia.
Trzy lata temu przyjął propozycję utworzenia orkiestry w Nędzy. – Byłem o siedem lat mądrzejszy. Wiedziałem już z czym to się je. Część składu stanowią osoby z krzyżanowickiej ekipy. W powiecie nie mamy niestety tylu muzyków, aby zorganizować dwie duże grupy – ocenia. – Jesteśmy ruchem amatorskim lub półprofesjonalnym. Jedną z funkcji orkiestry pozostaje edukacja, w Krzyżanowicach prowadzimy szkółkę dla najmłodszych. Moja rola sprowadza się do przygotowania repertuaru, przedyskutowania go i do wytworzenia wartościowej interakcji z muzykami. Praca z orkiestrą tak naprawdę kończy się na próbie. Do dziś pamiętam słowa moich profesorów, że dyrygent jest menadżerem, organizatorem i osobą załatwiającą mnóstwo pozamuzycznych spraw – twierdzi Fulneczek. Marzy by poprowadzić dużą orkiestrę symfoniczną.
W poszukiwaniu ambitnej muzyki
Jego kalendarz pęka w szwach. Jak sam mówi, od miesięcy nie miał dłuższej chwili wolnego. Telewizji nie ogląda. Jeśli zdarza się luźniejszy weekend najchętniej wybiera się… na koncert. Od kilku miesięcy jest członkiem Grupy Bez Nazwy działającej przy Raciborskim Centrum Kultury. W zawodowym rytmie tygodnia krąży między szkołami w Krzyżanowicach, Syryni i Zabełkowie, gdzie uczy muzyki. – Staram się prowadzić takie lekcje, jakie zawsze chciałem mieć. Przekonać uczniów, aby byli świadomymi odbiorcami. Uczę ich, jakie czynniki wpływają na to, czy utwór można nazwać ambitnym. Problem polega jednak na tym, że młodzież nie tyle nie słucha, co nie zna innych gatunków niż te wałkowane w radiu – zauważa pedagog.
Wojciech Kowalczyk
Najnowsze komentarze