Sobota, 25 maja 2024

imieniny: Grzegorza, Magdy, Marii Magdaleny

RSS

Szkolna zażyłość trwa już 50 lat

28.06.2016 00:00 QLA

Nie widują się na co dzień, czasem nawet dziesięć, dwadzieścia lat. Kiedy jednak spotykają się, to tak, jakby po raz ostatni widzieli się zaledwie wczoraj. Radosne uściski przeplatające się z serdecznościami i żartami, uzupełnione garścią starych dobrych wspomnień – to nieodzowne elementy zjazdu absolwentów klasy 11 c. W tym roku, by wspólnie świętować jubileusz 50 lat po maturze, spotkali się od zakończenia szkoły już po raz piąty.

Raciborzanie, dziś rozrzuceni po świecie, swe dzieciństwo i młodość związali z budynkiem obecnego I liceum Ogólnokształcącego, gdzie najpierw kończyli siedmioklasową podstawówkę, a potem wspólnie podjęli naukę w liceum.

– Jesteśmy jak jedna rodzina, wielu z nas wywodzi się z Ostroga, gdzie bawiliśmy się razem w piaskownicy – mówi współorganizator spotkania Krzysztof Komorowski.

– Nasza klasa była najwspanialsza na świecie. Miałam do czynienia z koleżankami z innych klas, ale nigdzie nie było takiej atmosfery, jak u nas. Świadczy o tym chociażby to, że po 50 latach na spotkanie przyjechała połowa naszej 30-osobowej klasy, bo aż 16 absolwentów – dodaje Irena Mikłaszewicz.

Uczniowie 11 c spotykają się regularnie co 10 lat, dlatego stale utrzymują ze sobą kontakty, wymieniając się korespondencją mejlową. – Najtrudniejsze było pierwsze spotkanie, kiedy musieliśmy się odnaleźć. Początkowo organizowano zjazdy dla trzech równorzędnych klas licealnych, w tym roku po raz pierwszy spotykamy się wyłącznie w gronie naszej klasy – dodaje pani Irena.

Fenomenem 11 c – jak twierdzą jednomyślnie absolwenci – była zażyłość tworzona przez wszystkie lata wspólnej drogi od podstawówki do matury. – Kiedy w pierwszych klasach liceum młodzież dopiero się poznawała, my tworzyliśmy już zgraną całość, nie stroniącą od szkolnych wybryków – opowiadają. Pierwszym wychowawcą licealistów był Tadeusz Ginalski, psotną klasę ujarzmiła jednak dopiero dyrektor Irena Ścibor-Rylska. – Pani dyrektor opanowała nas w sposób całkowity, przy czym ani na nikogo nie krzyczała, ani nikogo nie karała – wspominają swą wychowawczynię jako niesamowitego pedagoga i człowieka.

Największym szkolnym wybrykiem, jakiego się dopuścili, było pójście na wagary, za co całej klasie obniżono zachowanie.

Już w raciborskim Zajeździe Biskupim, gdzie zaplanowali wspólny wieczór, absolwenci z sentymentem wspominali swoich nauczycieli: Franckę, czyli prof. Górzyńską od francuskiego, u której na lekcji wystarczyło schować się pod ławką lub śpiewać Marsyliankę, by uniknąć odpytywania, ale także profesorów: Charzewskiego, Mleczkę (łacinnika) czy Majewską od geografii.

Wiele wzruszeń dostarczyły stare zdjęcia, upamiętniające przyjaźnie często z jednej ławki, dzielonej przez wszystkie lata nauki. – W momencie rozpoczęcia mojej edukacji, szkoły męskie i żeńskie przekształcono w koedukacyjne. Chodziłam do „Czwórki”, kiedy kilka dziewcząt z naszej klasy przeniesiono do „Dziewiątki”. Wielkie było to dla nas przeżycie, gdy posadzono nas w ławce z chłopakami – opowiada jedna z uczestniczek zjazdu.

Aby spotkać się we wspólnym gronie, absolwenci przyjechali z Niemiec i Kanady. Mieli okazję obejrzeć mury swej dawnej szkoły i pozwiedzać Racibórz. – Odwiedziliśmy cmentarz, by zapalić znicze na grobach szkolnych kolegów: Zbyszka Koguta, Krysi Koczy i Zygmunta Gemzy oraz dyrektor Ireny Ścibor-Rylskiej. Spotkamy się jeszcze w Fanaberii wraz z naszymi małżonkami, a kilkoro z nas wybiera się na wycieczkę do Krakowa i Zakopanego – przedstawia program zjazdu współorganizatorka Bogusława Muszyńska.

Na spotkanie z okazji 50 lat po maturze specjalnie z Kanady przyjechała Irena Nadkaniec. – W Raciborzu jestem nie pierwszy raz, mam bardzo dobry kontakt z koleżankami. Przy tej okazji odwiedziłam swoje siostry w Niemczech. Ostatni raz byłam w Polsce przed dwoma laty, wtedy pojechaliśmy jeszcze do Paryża – opowiada o swych powrotach w rodzinne strony.

– Jesteśmy wyjątkowym rocznikiem, któremu przyszło żyć w ciekawych czasach przełomu wieków, co najważniejsze jesteśmy w stałym kontakcie, a niesamowite jest to, że możemy się długo nie widzieć, a jak się spotykamy to tak, jakbyśmy się nigdy nie rozstawali – przyznaje Krzysztof Komorowski.

(ewa)

  • Numer: 26 (1257)
  • Data wydania: 28.06.16
Czytaj e-gazetę