środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

25 lat temu zmarł ks. Stefan Pieczka

21.06.2016 00:00 QLA

„Lepiej krótko świecić, niż długo kopcić” – mawiał ks. Pieczka. Czy było to dewizą jego życia, krótkiego, ale pełnego światła?

„Przerwany bieg” – zatytułował Ryszard Frączek powieść osnutą na jego krótkim, bo 59 letnim życiu, jakże jednak bogatym w owoce.

Z górniczej rodziny

Był synem śląskiego górnika Jerzego i matki Heleny. Urodził się w dzień Bożego Narodzenia 1932 r. w Bytomiu Miechowicach, a więc po niemieckiej wówczas stronie Śląska, tuż przy granicy z Polską. Zdążył jeszcze ukończyć cztery klasy szkoły podstawowej i dwie gimnazjum, zanim front przerwał edukację. Gdy tylko to było możliwe, kontynuował naukę w polskiej rzeczywistości; wpierw w Bytomiu, by zdobyć średnie wykształcenie maturą w Niższym Seminarium Duchownym w Nysie w 1951 r. Zaraz potem przeszedł na studia filozoficzne i teologiczne w Wyższym Seminarium Duchownym w gronie ok. stu kolegów.

Młody ksiądz

Wyświęcony został 17 czerwca 1956 r. przez biskupa częstochowskiego Golińskiego. Biskup Franciszek Jop miał przybyć do Opola dopiero jesienią owego pamiętnego roku przewrotu politycznego. Ks. Stefan Pieczka musiał w czymś podpaść władzy ludowej, skoro nie chciała go zatwierdzić na trzech placówkach, do których chciał go posłać ks. biskup. W końcu został wikarym w Zabrzu na Zaborzu przy kościele św. Franciszka. Gdy w 1962 r. przyszedłem do Zabrza jako neoprezbiter, było w tym mieście dwóch wielkich księży „młodzieżowców”: ks. Ludwik Dziech i ks. Stefan Pieczka. Pierwszy miał większe wzięcie u płci pieknej, a ks. Pieczka gromadził wokół siebie bardziej młodzież męską. Gdy na krótko weszła nauka religii do szkół w latach 1957-1961, ks. Stefan miał ok. 40 godzin nauki w tygodniu!

W tych latach młodzi księża szybko zostawali proboszczami. Ks. Stefan został nim w 1962 r. po sześciu latach kapłaństwa w Kietrzu. Obok, w Pietrowicach W., osiadł jego przyjaciel z lat seminaryjnych i zabrzańskich, ks. Ludwik Dziech. I tu się ks. Pieczka szybko wyróżnił: już w 1964 r. został wicedziekanem, a w 1968 r. dziekanem. Umiał wśród duchowieństwa wytworzyć braterską atmosferę.

W Raciborzu

Po 12 latach ks. biskup przeniósł go do parafii Wniebowzięcia NMP w Raciborzu. Było to w rok po odejściu ks. Haidego; trudny czas dla parafii. Bezpośrednim następcą ks. Haidego był ks. Herbert Hlubek: cichy i skromny, oddany tylko obowiązkom kapłańskim bez angażowania się w spory, był pewnym amortyzatorem skonfliktowanej parafii. Przygotował tym grunt pod normalne duszpasterstwo ks. Pieczki. Zresztą ks. Stefan był osobistością, która szybko ujęła serca raciborzan: rzutki, dowcipny, serdeczny i bezpośredni. Umiał też powiedzieć gorzką prawdę, nie głaskał każdego, ale zawsze z wielką kulturą..

Mówiono trafnie o różnicy między ks. Haidą a nim: „Ks. Haida walczył z komunistami, a ks. Pieczka ich nawracał”. Miał wielki szacunek dla każdego człowieka. „Panie Jasiu, jak się pan miewa?” – mówił np. do znanego z Notburgi niepełnosprawnego. Dlatego miał taki zbawienny wpływ nawet na najtrudniejszych ludzi. Był zaufanym katechetą młodzieży w Domu Poprawczym, ufali mu więźniowie w ZK. Legendarnym stało się jego pośrednictwo między skazanymi i władzami więziennymi podczas sławetnego buntu więźniów w 1981 r. Tylko jemu ufali. Spisaną umowę złożyli więźniowie w jego ręce. W każdym człowieku umiał dostrzec dobrą stronę, na niej kazał oprzeć pracę nad sobą zarówno penitentom w konfesjonale, uczniom na katechezie czy słuchaczom pod amboną. Sam, mając mocną wiarę w Boga i zaufanie do ludzi, budził ją w innych.

Trudno wyliczyć wszystkie dokonania gospodarcze przy kościele farnym. W 1975 r. było poświęcenie nowych organów, w 1981 r. nowego domu katechetycznego, w 1984 r. nowych dzwonów.

Ks. Pieczka należał w 1983 r. do komitetu organizacyjnego przyjazdu Ojca św. Jana Pawła II na Górę św. Anny. Powierzono mu może najtrudniejsze zadanie prowadzenia rozmów z władzami państwowymi, a więc milicją i zomowcami. Ze swoim szacunkiem dla każdego człowieka wywiązał się ze swego zadania znakomicie. Kościelna strona zorganizowała wtedy swoich porządkowych, aby mundurowi nie drażnili swym widokiem pielgrzymów.

W grudniu 1981 r. nastał stan wojenny. Opowiadał mi, że przyszła wtedy do niego delegacja władzy wojskowej powiadamiając go o restrykcjach nowego porządku. Ks. Pieczka nie krył świętego oburzenia: „Stan wojenny? Wojna z kim? Z własnym narodem!?” Wielu jego parafian było internowanych. Ks. Pieczka swoimi kanałami najpierw dowiadywał się o ich miejscu pobytu, a potem organizował pomoc dla nich i ich rodzin. Wtedy też powstał Klub Inteligencji Katolickiej.

W 1983 r. został dziekanem naszego raciborskiego dekanatu w miejsce ks. Gadego. Tchnął świeżego ducha w nasze raciborskie grono duchownych. W 1985 r. otrzymał tytuł prałata, choć nigdy się nim zbyt nie afiszował.

Choroba

Aż nagle cios. Rutynowa wizyta u dentysty. Ten dostrzegł, że tym razem nie chodzi o chory ząb, ale – jak podejrzewał – o guz na szczęce. Posłano go do kliniki Akademii Medycznej w Szczecinie i przeprowadzono skomplikowaną operację, aby usunąć złośliwą narośl. Kilka dni po operacji – można powiedzieć – uciekł ze szpitala, by dołączyć do kapłanów – kolegów pielgrzymujących do Fatimy i Lourdes w 30-lecie święceń. On zresztą był organizatorem tej pielgrzymki.

Był rok 1986 r. i przez 5 lat miał walczyć ze swą chorobą. Był świadomy swego stanu; w 1988 r. prosił nas księży, byśmy go nie wybrali na urząd dziekana na drugą kadencję. „Będę musiał coraz częściej przebywać w szpitalu”.

Jako pacjent nie przestał być kapłanem. Powiedział nam kiedyś: „Trzeba oddemonizować onkologię w Gliwicach; tyle się tam dzieje dobrego, tyle spowiedzi i nawróceń!” Na pielgrzymce do Lourdes, gdy mu mówiono, by modlił się o cud uzdrowienia, powiedział: „Nie przyjechałem prosić o cud, ale o cierpliwość i wytrwałość”. Duszpasterstwo jego w tych pięciu ostatnich latach było chyba najbardziej bogate w owoce. Twarz miał okaleczoną, a mowę niewyraźną, ale przemawiała cała jego osobowość człowieka cierpiącego, ale wciąż pełnego optymizmu.

Bezpośrednią przyczyną jego śmierci nie był nowotwór. Musiał się poddać dodatkowo operacji wymiany zastawki serca. Bodajże nie dopilnowano po niej, by brał regularnie lekarstwa i w mózgu tworzyły się małe skrzepy. Stopniowo gasła świadomość. Leżał w starym szpitalu na intensywnej terapii, wpatrzony w jeden punkt. Chyba to do mnie wyrzekł ostatnie słowa. Zaopatrzyłem go sakramentami sądząc, że mam do czynienia z osobą bez świadomości. Gdy na końcu uścisnąłem jego rękę, on – ku memu zdziwieniu – odpowiedział uściskiem i wyszeptał: „Dziękuję ci, przyjacielu!” Nigdy nie zapomnę!

Po kilku tygodniach, przy braku nadziei na poprawę, przyjęły go do klasztoru siostry z Annuntiaty. Nie odzyskał już przytomności. Umarł 19 czerwca 1991 r., gdy w tymże klasztorze świętował swe prymicje młody kapłan Tadeusz Paluch. „Umarł ksiądz – niech żyje ksiądz” – parafrazowałem znane słowa w przemówieniu do prymicjanta; kapłaństwo Chrystusowe jest wieczne.

Pamięć trwa

Co po nim pozostało? Oprócz skweru przy kościele farnym z tablicą upamiętniającą jego osobę, jest jeszcze fundacja przyznająca rokrocznie medal im. ks. Pieczki szlachetnym i zasłużonym dla Raciborza osobistościom, takim, którym by i on wyraził swe uznanie.

Książkę o ks. Pieczce „Przerwany bieg”, autorstwa Ryszarda Frączka można nabyć w księgarni Oficyna przy ul Odrzańskiej.

  • Numer: 25 (1256)
  • Data wydania: 21.06.16
Czytaj e-gazetę