Są osoby nie mające umiaru w stosowaniu bata
Wywiad z Józefem Wawrzynkiem, mieszkańcem Makowa, prezesem Terenowego Koła Hodowców Koni Racibórz. Rozmawia Marcin Wojnarowski.
– Od kiedy zaczął się pan interesować końmi?
– Rodzice mi mówili, że szybciej siedziałem na koniu niż nauczyłem się chodzić. Jest w tym sporo prawdy, bo mój wujek z Gamowa, który pomagał nam w pracach polowych przyjeżdżał z końmi i zawsze mnie na nie sadzał. Później jako młodzieniec, podobnie jak cała młodzież, bardzo chciałem brać udział w pietrowickiej procesji. 40 lat temu mogli w niej jechać tylko miejscowi. Pracowałem wtedy u takiego gospodarza, który miał konie i też jeździł w procesji. zabrał mnie ze sobą, ale kazał się nie odzywać, żeby się nie wydało że jestem obcy. Później tak już nie pilnowali i w procesji jeździło nas zawsze ośmiu chłopaków z Makowa. Konie były obecne cały czas w moim życiu.
– Więc kiedy pan kupił pierwszego konia?
– Na początku pracowałem w gospodarstwie przy koniach. Przed wojskiem jeździłem w szkółce jeździeckiej przy stadninie w Prudniku. Po ślubie pojechaliśmy z żoną na giełdę samochodową do Gliwic, żeby kupić auto. Był tam ładny garbus, ale zabrakło nam pieniędzy. Pewien leśnik kiedyś chciał odkupić ode mnie zabytkową dubeltówkę i postanowiłem mu ją teraz sprzedać, żeby mieć na to auto. Gdy byliśmy u niego w gospodarstwie moja żona zauważyła kucyka. Tak jej się spodobał, że kupiliśmy go zamiast samochodu. Okazało się, że to kuc z ogrodu Gucwińskich z Wrocławia. Ludzie się śmiali, że gdzie na takim małym koniu ja pojadę. Odpowiadałem, że jeszcze zobaczą jak kiedyś sobie kupię araba. W międzyczasie zacząłem hodować konie. Kupowałem młode półroczne, które po ukończeniu 2,5 roku ujeżdżałem i potem je sprzedawałem.
– Kiedy udało się kupić araba?
– To był początek lat 90-tych, wcześniej araby były dostępne tylko za dolary i było z tym dużo kłopotów. W Michałowie ogłoszono w końcu przetarg na dwie klacze. Sprzedałem sześć moich koni i wziąłem pożyczkę, żeby kupić jedną. Drugą kupił pan Piątek z Sadowa. Były to pierwsze araby na Śląsku. Na mojego konia wydałem wtedy 70 mln zł, przy średnich miesięcznych zarobkach 2,5 mln zł. Klacz była źrebna i tak się zaczęła moja przygoda z hodowlą koni rasy arabskiej.
– Co charakteryzuje tę rasę?
– To jedna z najstarszych ras. Wywodzi się z terenów pustynnych. Trafiła do Polski dawno temu, przez handel wymienny i jako zdobycz wojenna. Dzięki dobrej hodowli mamy w kraju araby o zbliżonych genach do ich pierwowzorów. Dlatego tak dużo tych koni kupują Arabowie, chcący odnowić tę linię u siebie. Są to konie wytrzymałe, bardzo zwrotne, ale nie lubiące skakać. To wyjątkowa rasa, gdyż to jedyne konie, które mają jedno żebro więcej, przez co noszą nieco wyżej ogon.
– Gdyby koń arab był człowiekiem, to jakim?
– Każdy jest inny, tak samo jak ludzie. Ale często na pokazach słyszę porównania ładnej, dystyngowanej dziewczyny właśnie do klaczy arabskich. Na inne mówią “konik polski” lub ,,taka zimnokrwista’’.
– Czy jeździł pan na koniu gdzieś dalej?
– Kiedy zdrowie jeszcze nie dawało o sobie znać, jeździłem co niedzielę do znajomego, 30 km przez pola. Wracałem na obiad, a po drodze miałem czas na różne przemyślenia. Wracałem naładowany energią na cały tydzień. Dziś mi tego brakuje, przez co jestem nieco bardziej nerwowy.
– A gdyby konie potrafiły mówić, to co by powiedziały?
– Na pewno często by wołały, żeby je puścić na pastwisko do ich kolegów. Żeby nie musiały ciągle stać w stajni. Konie powinny minimum być dwie godziny dziennie na wybiegu.
– Czy kiedyś któryś pana kopnął?
– Wiele razy, ale tylko kilka razy mocno. Raz miałem złamane żebra, ale z własnej winy. wyprowadzałem konie na łąkę i miałem problem z odczepieniem jednego karabinku. Koń się tak niecierpliwił, że kiedy w końcu go puściłem z radości wyskoczył i mnie trafił tylnym kopytem. Jednak wszelkie podobne wypadki nie wynikały ze złości konia. Jeśli jesteśmy przy zwierzęciu spokojni, nie podchodzimy go od tyłu to nie powinno się nic stać. Jednak zawsze, gdy chcemy pogłaskać konia, wcześniej zapytajmy o to jego właściciela. Czasem nie wiemy, że np. konia coś ugryzło i przy dotyku może go zaboleć i zareaguje nerwowo.
– Jest pan wieloletnim prezesem Terenowego Koła Hodowców Koni. Czy nasz region czymś się wyróżnia?
– Obecnie wyróżnia nas przewaga koni rasy śląskiej. Mamy u nas czempiona i czempionkę Polski. Również popularne stały się u nas zaprzęgi. To wszystko się jednak zmienia. Kiedyś byliśmy dobrzy w konkurencjach western, jeszcze wcześniej najpopularniejszymi końmi były te zimnokrwiste.
– Jakie błędy zauważa pan u innych hodowców?
– W miarę wymiany pokoleniowej jest ich coraz mniej. Jeszcze 20 lat temu widok pijanego jeźdźca prowadzącego konia to było coś normalnego. Dziś tego nie ma. Ludzie zaczęli zwracać uwagę na estetykę, czystość, obsługę i trening. Nadal są osoby nie mające umiaru w stosowaniu bata. Niestety nie każdy rozumie, gdy się mu zwraca uwagę. Trzeba umieć rozmawiać z hodowcą tak samo, jak odpowiednio podejść do zwierzęcia. Wiele zmian na plus to wynik m.in. naszych szkoleń, organizowanych przez Śląsko-Opolski Związek Hodowców Koni.
– Które z imprez z końmi najbardziej pan lubi?
– Jako prezes TKHK lubię i staram się brać udział we wszystkich takich wydarzeniach, gdzie są członkowie naszego Koła. W moim sercu wciąż dużo miejsca zajmują zawody western. Od kilku lat pozytywne wrażenie wzbudza procesja w Pogrzebieniu, w której brałem udział dwa razy i zawsze wracałem stamtąd wypoczęty, pomimo że nie miałem łatwych koni. Na pierwszym miejscu była, jest i myślę, że nadal będzie procesja wielkanocna w Pietrowicach Wielkich.
– Jakie ma pan inne hobby? Nie myślał pan kiedyś żeby to wszystko rzucić i zająć się czymś innym?
– Nie żałuję ani godziny, ani żadnej złotówki, które poświęciłem dla koni. Z innych zainteresowań, to żona wciągnęła mnie w starocie. Zresztą wciągnęła całą rodzinę. Jeździmy po targach staroci i jarmarkach, szukamy ciekawych rzeczy. Ja oczywiście lubię elementy z końmi. Mam też zabytkowe ciągniki, które do odrestaurowania wymagają jednak sporo czasu i pieniędzy.
– Jakie cele stawia pan przed sobą?
– Jako prezes TKHK chciałbym przekazać pałeczkę młodszym. Jest wśród nich kilka osób mocno zaangażowanych i zdolnych, którzy mogliby mnie zastąpić. Nadal chcę być członkiem i osobą wspierającą nowy zarząd. Sprawa się rozstrzygnie na nadchodzących za dwa lata wyborach. Jako hodowca również nie mam już większych celów. Zdrowie nie pozwala na mocniejsze zaangażowanie czy nawet dłuższą jazdę. Ale na pewno konie pozostaną moim hobby, będę uczestniczył w imprezach konnych, choć może już tylko jako obserwator. Poza tym mam małe gospodarstwo, które też powoli przekazuję synowi. Może bardziej zaangażuję się w odrestaurowanie tych starych ciągników, kto wie?
Według stanu na koniec 2015 roku w województwie śląskim było 15 tys 703 konie. Z tego 731 w powiecie raciborskim. Hodowców na raciborszczyźnie było 262. Koni w Terenowym Kole Hodowców Koni Racibórz, obejmującym powiaty: raciborski, wodzisławski, rybnicki i część głubczyckiego było w 2015 r. 2088, zaś hodowców 841.
Najnowsze komentarze