Sto meczów na rok, czyli turystyka stadionowa
Zawodowo pracuje w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Niesłyszących i Słabosłyszących w Raciborzu. Prywatnie uprawia „groundhopping”. Co to takiego? To hobby polegające na oglądaniu meczów piłkarskich na jak największej liczbie stadionów i boisk. Z Jackiem Bulą rozmawiał Maciej Kozina.
– Jak się zaczęło z wyjazdami na mecze?
– Całe dzieciństwo spędziłem w Modzurowie. Na wsi wiele atrakcji nie ma, więc grało się w piłkę. W klubie z małej wsi w gminie Rudnik skończyłem grać w wieku 20 lat. Gdy już nie grałem, to jeździłem na mecze gdzie grała nasza drużyna. Na studiach z kolei zacząłem wybierać się na mecze Odry Opole i zaglądałem tam gdzie widziałem, że grają w piłkę.
– Kiedy to przybrało na intensywności?
– Jakieś siedem lat temu zacząłem częściej jeździć na mecze, a od trzech lat wybieram się na ponad sto meczów rocznie. Z ciekawości zacząłem notować ile meczów oglądam na żywo w trakcie jednego roku. W 2013 byłem na 103 meczach, w 2014 na 115, a w 2015 – 105. Zacząłem zapisywać mecze i prowadzić bloga. Jeżdżąc na mecze poznawałem ludzi, którzy podobnie jak ja również oglądają piłkę nożną na szczeblu regionalnym.
– Jeździsz tylko na piłkę nożną?
– Głównie tak, aczkolwiek czasem wybieram się również na mecze futsalu i hokeja. Piłka nożna ma pierwszeństwo, a gdy kończy się sezon, to szukam czegoś innego.
– Gdzie szukasz informacji odnośnie rozgrywanych meczów?
– Zacząłem częściej jeździć na mecze, gdy „wszedłem” w internet. Głównie dzięki terminarzom zamieszczanym na stronach internetowych mam możliwość wybierania się na różne mecze rozgrywane w okolicy. Kiedyś trudno było o dzień, a co dopiero godzinę rozgrywanego meczu. Teraz wybierając się na mecz można zaplanować trasę odwiedzając przy okazji dwa inne boiska.
– Zdarzały się dwa, trzy mecze dziennie?
– Zdecydowanie tak. Kilka lat temu jeździłem jeszcze „skacząc” z jednej połowy meczu na drugą w inne miejsce. Po czasie stwierdziłem, że nie ma to sensu i wybieram się na konkretny mecz od 1 do 90 minuty.
– Można Cię nazwać kibicem?
– Jestem przede wszystkim kibicem. Sympatyzuję z kilkoma drużynami, natomiast jeżdżę na mecze różnych drużyn i to się nazywa turystyka stadionowa, czyli groundhopping.
– Komu kibicujesz?
– Głównie Unii Racibórz, ale trzymam kciuki za wszystkie lokalne drużyny, bo jak będą osiągały dobre wyniki to będę miał gdzie jeździć. Na przykład po stronie czeskiej jest wojna pomiędzy kibicami Opawy i Ostrawy, a ja kibicuję obydwóm. Chcę, żeby jak najwyżej grały, bo wtedy można oglądać ciekawe mecze.
– Skąd zamiłowanie do sportu po stronie czeskiej?
– Zacząłem jeździć na mecze do Czech, żeby sprawdzić czy jest lepiej niż w Polsce. O ile poziom piłkarski jest mniej więcej ten sam, to organizacyjnie Czesi wyprzedzają Polaków dosyć znacząco. U nas rzadkością jest kryta trybuna na niższych ligach, w Czechach jest odwrotnie. Podobnie jest w przypadku tablicy wyników. U Czechów to norma, u nas niekoniecznie. Kolejnym przykładem jest spiker, u nas niewiele klubów go posiada. Wyżywienie, czyli jak to Czesi mówią „občerstvení” – tu też są różnice, żeby kibic mógł coś zjeść na naszych lokalnych boiskach przy okazji meczu. W Czechach kibica na mecz przyciągają tanim biletem i dają mu możliwość wydania swoich pieniędzy w stadionowej gastronomii. W Polsce bilety są drogie, a wyżywienie, jak już wspomniałem, to rzadkość.
– Duże są różnice w cenie biletów?
– U nas na najniższą ligę można wejść od 3 złotych, w Czechach około 1,5 zł. Pamiętam jak wybrałem się przy kiepskiej pogodzie na mecz rezerwowych drużyn Chuchelná – Háj ve Slezsku i mimo, że było tylko sześciu kibiców, to bar był dla nas otwarty.
– Czyli gastronomia na naszych „wiejskich” boiskach to nie jest mocna strona?
– Zdarza się, że niektóre kluby się starają. Na przykład w Kokoszycach latem można kupić koktajle truskawkowe. W Czechach dziennikarze do tego stopnia urozmaicają kibicom zapowiedź meczu, że informują czy na stadionie jest gastronomia. Posuwają się tak daleko, że zaznaczają gdzie jest swojskie ciasto, pieczeń czy kiełbaska. Dużo mówię tu o stadionach i organizacji zawodów, ale dla mnie najważniejszy jest sam mecz. Zawodnicy, akcje, gole – to jest przede wszystkim celem wizyty.
– Zdarzył się taki mecz, w którym byłeś jednym kibicem?
– Aż tak to nie, aczkolwiek pamiętam mecz kobiet w Gamowie, gdzie było trzech kibiców.
– Co w „groundhoppingu” jest fajnego?
– Poznawanie ludzi i świata. Jak jadę na mecz, to często zwiedzam okolicę np. zamki i pałace. W dodatku wybierając się na taki mecz, odpoczywam psychicznie od pracy i życia codziennego.
– Masz taki mecz, który szczególnie zapadł w pamięci?
– Było ich tysiące, więc trudno któryś z nich wybrać. Pamiętam mecz gdy jeszcze LZS Modzurów walczył z Wojnowicami o awans do B klasy.
– Więcej było meczów na niskim poziomie czy też na większych stadionach?
– Preferuję te niższe ligi, więc zakładam, że było ich więcej. Interesują mnie stare stadiony, w których nie ma wielkiej nowoczesności (zgodnie z hasłem Against Modern Football, czyli przeciw nowoczesnej piłce nożnej). Zawsze muszę mieć impuls, który sprawi, że chce mi się jechać na konkretny mecz. Czasem może być to nazwa jak np. Partyzant Kazimierz, brzmi jak żołnierz, a jest to klub sportowy. Kolejnym przykładem jest Pacanów i klub Zorza Tempo Pacanów, koziołek Matołek chodził wokół boiska, jako klubowa maskotka. Jeżdzę również na mecze niższych lig, bo zdarza się, że grają tam byli piłkarze, kiedyś znani w całej Polsce. Na mecz Jiskry Rýmařov w Czechach, pojechałem m.in. dlatego, bo gra tam brat bliźniak Jiriego Barcala, piłkarza Unii Racibórz.
– Wiele mówi się w lokalnym środowisku piłkarskim, że polscy zawodnicy z niższych lig grają w dwóch klubach, w Polsce i u naszych południowych sąsiadów. Jeżdżąc na mecze po czeskiej stronie możesz to potwierdzić?
– To jest jedna z rzeczy, która przyciąga mnie na mecze. Widzę często na boiskach w Czechach znajomą twarz, którą na polskim boisku widziałem dzień wcześniej. To jest nielegalne, ale, jak widać, wciąż praktykowane. Nazwisk nie będą podawał, bo nie chcę robić komuś kłopotów, ale tzw. „dwuklubowość” jest faktem. Zawodnicy tak robią, aby zarobić więcej pieniędzy. W Czechach fajnie płacą.
– Jaki był najdłuższy wyjazd?
– Z pewnością było to w trakcie wakacji. Byłem kiedyś w słowackiej miejscowości Trstená. Głównie jeżdżę lokalnie, bo ważny jest także budżet. Mając rodzinę, trzeba rozważnie uprawiać turystykę stadionową. Mam znajomych, którzy są kawalerami, to pozwalają sobie czasem na wyjazdy do Londynu.
– Wspominasz, że im niższa liga tym lepiej. Niedawno byłeś na meczu ekstraklasy w Niecieczy, małej wsi, która pod nazwą Termalica Bruk-Bet gra na najwyższym poziomie w Polsce. Pamiętasz czasy, gdy ta drużyna grała jeszcze w A klasie?
– Chodziłem na mecze Niecieczy w A klasie i okręgówce, bo niedaleko mam rodzinę. Właśnie 10 lat temu główny sponsor zaczął inwestować w klub i dziś grają w ekstraklasie. Profesjonalny stadion w miejscowości, która ma 750 mieszkańców robi spore wrażenie, a kiedyś było tam zwykłe boisko.
Groundhopping – hobby polegające na oglądaniu meczów piłkarskich na jak jak największej ilości stadionów i boisk. Nazwa groundhopping to połączenie angielskich słów ground (boisko) i hop (skakać). W Polsce wykorzystywana jest też nazwa turystyka stadionowa. Groundhopping został zapoczątkowany prawdopodobnie w latach 70. XX wieku w Anglii. Dziś hobby jest popularne w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Holandii i Belgii. Uczestnicy, nazywani groundhopperami, podróżują odwiedzając mecze na wszystkich poziomach – od najważniejszych rozgrywek po te amatorskie.
Najnowsze komentarze