Byłem więźniem...
Z cyklu: uczynki miłosierdzia
ks. Jan Szywalski przedstawia
Różnie cytuje się piąty uczynek miłosierdzia: więźniów wykupić (to z czasów, gdy było to możliwe), więźniów odwiedzić, więźniów pocieszyć. Dodałbym jeszcze: więźniów podźwignąć, duchowo podnieść, przywrócić im godność i nadzieję, Boga im dać!
Bez fałszywej pobłażliwości: zło nazywać złem, ale zalecenie Pana Jezusa jest dość jasne: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni, nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni, przebaczajcie, a będzie wam przebaczone” (Łk 6,37). „Kto z was jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień” (J 8,7).
Nie każdy więzień jest łotrem; można się nim stać za wiarę, za poglądy polityczne, za obronę Ojczyzny, za wstawianie się za innych. Iluż to skazanych zrehabilitowano, odznaczono pośmiertnie, czy nawet ogłoszono świętymi? Czyż Pan Jezus nie jest tego pierwszym przykładem: aresztowany w Ogrójcu, włóczony po sądach, torturowany, wreszcie na śmierć skazany, chociaż Piłat wyraźnie wypowiedział swoją opinię o Nim: „Żadnej winy w Nim nie znajduję”?
Mylne i czasem obłudnie fałszywe są wyroki ludzkie, często pod publikę, bo tego domaga się opinia ogółu sztucznie urabiana. Niech tu też dziennikarze biją się w piersi.
Mam przed sobą wyznanie – prawie że spowiedź – człowieka, który mówi o sobie, o swojej rodzinie, o swoim smutnym dzieciństwie i zejściu na manowce. Nie usprawiedliwia się, nie udowadnia swej niewinności; robi rachunek sumienia przed sobą i przed kimś, kto chce go słuchać. Jednak czytając tę opowieść opada nasza ręka gotowa rzucić kamieniem. Zaczynamy rozumieć jak skomplikowane może być życie ludzkie i jak wielkim darem jest urodzić się i wyrastać w normalnej rodzinie. Cytuję list tylko fragmentarycznie – bo jest bardzo obszerny – i ze zmienionymi – ze zrozumiałych względów – danymi osobowymi.
Wyznania upadłego
(…) Przyszedłem na świat ponad 50 lat temu jako jedynak. (…) Wzrastałem w rodzinie, gdzie picie alkoholu było normą. We wczesnej młodości spotkałem się również z wulgarnym pojmowaniem życia intymnego. Rodzice byli wierzący, ale niepraktykujący. Pierwszą Komunię św. przyjąłem świętokradzko (tak myślę). Pamiętam, że bardziej liczyły się prezenty niż Pan Jezus. Ogólnie była fajna impreza. Dorośli pili, a ja czułem się ważny, bo miałem dużo kasy na lody, no i na papierosy.
Mama i tata rozstali się gdy jeszcze byłem dzieckiem i niewiele o nich wiem. Nie wiem, czy mieli ślub kościelny. Były to inne czasy. Do kościoła nie chodzili, ja również z czasem ten obowiązek zaniedbałem.
Po rozwodzie tata żył jak potrafił, ja także. Na początku kradłem, wydając pieniądze na alkohol i dziewczyny. Razem z tatą kradliśmy wszystko co było możliwe.
Trafiłem do poprawczaka. Skończyłem tam ZSZ. Nie wróciłem do taty, myślałem, że u mamy będzie lepiej. Ona żyła w konkubinacie. Pomagałem jej w gospodarstwie rolnym przy stadninie koni arabskich. Podjąłem też pracę przy budowie.
Żyłem w ciągłym grzechu. Pracowałem, piłem i zmieniałem dziewczyny. Ot, życie bez Boga, ale wierzyłem, że On jest. Pewnego razu po awanturze z Wieśkiem, kochankiem mamy, wyjechałem do Krakowa. Był październik. Przyjąłem się do pracy w innym mieście. Mieszkałem w hotelu robotniczym. Trochę taki burdel. Nie czułem się szczęśliwy i zawsze tę lukę wypełniałem alkoholem i seksem. W pracy poznałem „bratnią duszę”. Po przepitej pierwszej wypłacie, postanowiliśmy okradać ludzi. Dużo było tej krzywdy! Za włamania dostałem siedem lat z grzywną.
Wyszedłem wcześniej, po trzech latach. Był czwartek. W piątek zajechałem do mamy, a ona w niedzielę zmarła na weselu po alkoholu. Wróciłem do taty. Tata wynajął mieszkanie Cyganom, więc pozostałem bezdomny. Alkoholizm zniszczył we mnie wszystko co wartościowe. Żyłem parę miesięcy jak zwierzę. Pół roku później znów siedziałem, dostałem karę 7 lat pozbawienia wolności.
Gdy wyszedłem związałem się bardziej ze świadkami Jehowy. Piszę „bardziej”, gdyż sympatyzowałem z nimi gdy siedziałem w Krakowie. Jednakże teraz, po upływie 10 lat, nie chcąc ginąć w Armagedonie, ożeniłem się z kobietą, Ireną, która była już świadkiem Jehowy. Wcześniej miała ślub kościelny i dwie córki. Wzięliśmy ślub cywilny. Byłem gorliwym agitatorem nowej religii, ale także nic nie robiłem, aby bardziej pracować nad swą osobowością. Picie i palenie papierosów zauważyli w końcu „starsi”, i po „Komitecie Sądowym” wykluczyli mnie ze zboru. Najbardziej przeżyła to Irena, wtedy już matka mojego syna Natana.
Osobiście żyłem jak łajza: piłem, kłamałem i w końcu skrzywdziłem najpierw Anię, a po dwóch latach także Martę. Bardzo dużo wycierpieli ze mną.
Po upływie pół roku znowu zostałem zatrzymany i skazany na dziesięć lat więzienia. W areszcie śledczym przeżyłem duchową i fizyczną obecność Boga. To był Jezus. Po 27 latach powróciłem do Kościoła. Zrozumiałem wszystko i podjąłem wszelkie możliwe kroki, aby wytrwać w czystości wiary. Przez pierwsze pięć, sześć lat modliłem się nieustannie. Później ...(nieczytelnie) opowiadam to przy okazji wizyt np. u psychologa. Pani Ewelina nie zaprzecza temu, co musiałem przeżyć. Przeżyłem to. Dzisiaj stanowię problem organizacyjny.
Nie pisałem, że gdy poszedłem siedzieć, urodziła się moja córka Estera. Dla dzieci i społeczeństwa jestem zwyrodnialcem. Dzieci są w rodzinie zastępczej. Pisałem do opiekunki, pani Katarzyny, ale bez odpowiedzi. W mojej sytuacji nie mogę pisać tak, jak radzisz, bowiem mogłoby to być źle zrozumiane.
Ja przebaczyłem rodzicom. Może mi dzieci także kiedyś przebaczą. Skrzywdziłem je bardzo, trudno mi to samemu zrozumieć, bowiem przez dziesięć lat ciągle prosiłem Boga o ich chrzest i zbawienie. (…)
Ludzie myślą, że wina za zło spoczywa (tylko) na przestępcach. Uważam, że zawsze jest przyczyna, która prowadzi do różnych zwyrodnień, czy alkoholizmu. Tylko Pan Jezus może zaradzić tym problemom. (...)
Osobiście trudno mi np. w moim przypadku pojąć dopust Boży, ale wiem na pewno, że Bóg jest MIŁOSIERNY, ale jest również szatan, diabeł, zły duch, inteligentny anioł, który może zwieść każdego. (…)
W każdym człowieku jest dobro i wiem, że byłoby błędem szukać ludzi idealnych, ale nawet w takim wieku w jakim ja jestem, potrzebuję przykładu, tej bratniej duszy w pełnym znaczeniu tego słowa. To taka moja tęsknota, która mi nie zabrania szukać tych serc, które są blisko Pana Jezusa. Jego proszę, aby pomógł mi przetrwać to wszystko, co wiąże się z moja pokutą.
Nim potępisz
Tyle wyznania człowieka głęboko uwikłanego w zło. Dotknięty palcem Bożym jest obecnie skruszony, ale nadal słaby. U współwięźniów trudno szukać poparcia w dobrych zamiarach na przyszłość, stąd tak ważne jest słowo nadziei terapeutów, duszpasterzy i tych spoza murów, którzy wierzą, że ze śmierci duchowej możliwe jest zmartwychwstanie.
I jeszcze coś ważnego: do czynu miłosierdzia dla więźniów należy również, by po wyjściu z więzienia dać im nowe szanse: możliwość pracy i kącik w czyimś domu.
Najnowsze komentarze