Lyjant czyli sposób na powrót do przeszłości
Jedni przychodzą do lamusa, inni robią zakupy w pewexie, a na Śląsku wszyscy wiedzą że sklep ze starociami to po prostu lyjant. Ja dodałabym jeszcze, że to takie magiczny wehikuł, który może nas przenosić w czasie. Kto szuka klimatu z poprzednich epok będzie tu wracał, bo antykwariat to miejsce, które oferuje nie tylko ciekawe przedmioty, ale i niezapomniane wrażenia.
Do antyków trzeba dojrzeć
Pani Janinie stare meble przypominają te, które pamięta z czasów dzieciństwa spędzonego na Wileńszczyźnie. – Mieliśmy komodę i gramofon, który zapewniał nam rozwywkę. Byłam wtedy 12-letnią dziewczynką i gdy rodziców nie było w domu, włączaliśmy płyty z polkami i tańczyliśmy. Niestety, niczego nie udało nam się ocalić, bo wywozili nas do Kazachstanu tak jak staliśmy – wspomina. Wiele razy odwiedzała rodzinne strony, ale dom w niczym nie przypomina już tego z dzieciństwa. – Pozostały mi tylko wspomnienia, dlatego lubię tu przychodzić, bo taki sklep to trochę jak powrót do przeszłości – dodaje.
Kiedy w drzwiach sklepu pojawia się dama w kapeluszu, nagle niewielki sklepik ze starociami staje się scenografią do filmu z lat 20., a wspomnienia pani Eli mogłyby służyć za jego scenariusz. – Moja babcia pasjonowała się starymi rzeczami i kochała szyć. Kiedy w wieku 28 lat została wdową z małą córeczką, by sobie poradzić zaczęła robić kapelusze. Jako panienka była służącą inspektora szkoły, którego żona dostawała od swej amerykańskiej rodziny paczki z ubraniami. Ponieważ była korpulentna, babcia, której trzej bracia byli krawcami, te ubrania jej przerabiała – opowiada. Dziś kapelusze po babci stanowią pokaźny zbiór przekazywany z pokolenia na pokolenie, a pani Ela, która towarzyszyła często babci przy maszynie, też przerabia stare sukienki, bluzki czy żakiety odnajdywane w second handach. – Lubię unikalne przedmioty i sprzęty. Do dziś mam starą maszynę Singera, gabinet pełen unikalnych mebli, który urządziłam dla córki i oczywiście stare książki, bo z wykształcenia jestem bibliotekarką – opowiada Elfryda Grześ, która na co dzień mieszka w Gorzycach.
Pani Basia do antyków musiała dojrzeć. Nigdy mi się nie podobały i z mężem, który był nimi zachwycony, wciąż wykłócałam się o nowoczesny wystrój wnętrz. Gdy skończyłam 30 lat, nagle wszystko się zmieniło i teraz już nie wyobrażam sobie, by w moim domu gościły meble z Ikei. Te stare mają duszę i to w nich kocham najbardziej – mówi Barbara Sosna, która wraz z mężem prowadzi raciborski antykwariat.
Wszystko zaczęło się sześć lat temu w sklepie ze starociami przy ulicy Morawskiej. – Mój mąż pracował u niemieckiego właściciela, który wynajmował tam dwie potężne hale i głównie sprzedawał te rzeczy w internecie. Kiedy zrezygnował, mąż postanowił podobną działalność poprowadzić na własny rachunek. Dwa lata temu otworzyliśmy antykwariat w Raciborzu. Zaopatrzeniem zajmuje się mój mąż, który sam decyduje o tym co jest nam potrzebne – tłumaczy pani Basia. Na co dzień razem z dwójką dzieci mieszkają w Rogowie, gdzie znajduje się również magazyn, do którego trafiają antyki wystawiane na aukcjach. Pani Sosna przyznaje, że za każdym razem, gdy z Niemiec przyjeżdża dostawa z nowym asortymentem, w domu zaczyna się wielkie przemeblowanie.
Żony i wiedzy się nie zdradza
Wokół staroci kręci się całe życie Gintera Golly, który przez dwadzieścia lat prowadził wraz z żoną Krystyną antykwariat w Polskiej Cerekwii. Jeździli na giełdy staroci do Bytomia, Chałupek i Raciborza. Teraz jeżdżą już z przyzwyczajenia, bo choć sklepu dawno nie ma, potrzeba wyszukiwania ciekawych eksponatów pozostała. – Szukam rzeczy stworzonych przed 1943 rokiem. W tutejszym sklepie kupiłem ostatnio starą toaletę firmy Villeroy&Boch. To był taki taboret, w środku którego znajdowała się porcelanowa muszla klozetowa. Tu można znaleźć dużo cennych rzeczy, ale ja się rzadko dzielę takimi informacjami, bo jak mówią: żony i wiedzy się nie zdradza – tłumaczy pan Ginter, a właścicielka sklepu przyznaje, że jednak wiele się od niego nauczyła i ciągle uczy.
Wśród najcenniejszych zbiorów pana Golly jest forma do robienia cygar z raciborskiej fabryki tabaki Domsa, barokowy szrank (czyli szafa), uliczny słup żeliwny z herbem Raciborza i przedwojenna waga z napisem Ratibor. – Mój kolega znalazł ostatnio na złomowisku pochodzący z odlewni w Raciborzu ausgus. Wie pani co to jest? – Nie wiem. – To pani wywiad chce ze mną robić i takich rzeczy nie wie? Na ratunek przychodzi mi właścicielka, która też nie wie. – No przecież zlew! – tłumaczy zdegustowany naszym brakiem wiedzy pan Ginter i przyznaje, że od lat poluje na przedmioty znanego raciborskiego odlewnika, który robił m.in. żyrandole dla kościołów. Do Raciborza przyjeżdża z Czerwięcic dwa razy w tygodniu: we wtorki i piątki – na pielgrzymki, jak określa swoje podróże do antykwariatu.
Niech pani lepiej o mnie nie pisze, bo jak żona zobaczy, że znowu tu wydałem pieniądze, będę się musiał tłumaczyć – mówi ze śmiechem Tadeusz Młynarczyk – nauczyciel przedmiotów zawodowych w raciborskim Mechaniku, który często zagląda do sklepu w poszukiwaniu narzędzi ciekawych i użytecznych. – Kiedyś kupiłem tu dłuta rzeźbiarskie firmy Kirschen. Jedno nowe dłuto kosztuje 150 złotych, a używane, ale nadające się jeszcze do pracy można kupić za grosze – tłumaczy. Swoją pasję przekazuje uczniom. – Wielu z nich jest bardzo zdolnych i gdy parę lat temu był podobny sklep obok naszej szkoły, częściej tam zaglądaliśmy. Mieszkam w bloku, więc zaanektowałem sobie na swoje hobby piwnicę. Lubie naprawiać stare meble, rzeźbię figurki i krzyże, dlatego ciągnie mnie do takich miejsc, bo zawsze coś ciekawego wypatrzę – podsumowuje.
Grażyna i Kazimierz Ufniarzowie przyjeżdżają do antykwariatu z Kuźni Raciborskiej. – Podobają nam się starocie, choć w domu nie mamy rodzinnych pamiątek. Lubimy tu przychodzić i oglądać meble, ceramikę i zegary. To samo robimy gdy jesteśmy za granicą. Zanim coś kupimy, musi nam to wpaść w oko i chwycić za serce. Do przedmiotów bardzo się przywiązujemy. W domu mamy ulubione kubki, a mąż zabiera ze sobą zawsze łyżkę i widelec gdy wyjeżdżamy na wakacje. Gdy się ma coś nam bliskiego, od razu robi się swojsko – opowiadają Ufniarzowie.
Najmodniejszy Ludwik XVI
Większość przychodzących do antykwariatu klientów jest przekonanych, że cały asortyment pochodzi z wystawek, ale tak nie jest. – Współpracujemy z niemiecką firmą, zajmującą się uporządkowywaniem mieszkań i domów, które mają być wystawione na sprzedaż. Wszystko co się w nich znajduje jest przewożone do olbrzymich hal, z których, po licytacjach, trafiają z kolei do takich sklepów jak nasz. W Raciborzu brakuje nam rzeczoznawcy, dlatego ceny musimy nieraz ustalać na podstawie podobnych przedmiotów wystawianych na aukcjach internetowych – tłumaczy pani Basia.
Od roku w raciborskim antykwariacie króluje Ludwik XVI, koniecznie malowany na biało. Ponieważ właściciele nie zajmują się renowacją, więc kupujący muszą o to zadbać we własnym zakresie. Często się zdarza, że przerabiają je według własnych pomysłów, jak chociażby mosiężne meble z marmurowymi blatami, z których powstał zestaw łazienkowy. – Klientów mamy różnych: od sprzątaczek, po lekarzy, a skończywszy na księżach. Zagląda do nas proboszcz z Ostroga i z naszego rodzinnego Rogowa. Ten pierwszy zakupił porcelanowe talerze firmy Rosenthal do powieszenia na ścianie z obrazami o tematyce religijnej. Z kolei nasz proboszcz znalazł tu krzesła, w które wyposażył salkę katechetyczną – mówi pani Basia i dodaje, że kiedyś mebli było mniej, ale za to były bardziej przemyślane i funkcjonalne. – Służyły i swoim pierwszym właścicielom i teraz nam, dlatego chętnie do nich powracamy.
Oprócz mebli największą popularnością cieszy się porcelana firmy Rosenthal i Bavaria. – Choć wcale się z tym nie zgadzam, wśród naszych klientów wciąż pokutuje przekonanie, że niemieckie serwisy kawowe i obiadowe są najlepsze. A proszę sobie wyobrazić, że do nas nieraz wracają z niemieckich domów zakupione w Polsce kryształy i porcelana z Chodzieży. Z kolei Niemcy wywożą zakupione u nas towary z powrotem do siebie, więc koło się zamyka – wyjaśnia właścicielka. Koneserzy kupują porcelanowe lalki i sztućce produkowane w czasie II wojny światowej, a wśród niecodziennych przedmiotów znajdziemy w antykwariacie mechanicznego konia do ćwiczeń, wazon zrobiony z pocisku moździerzowego i żelazko na duszę. Ale duszę odnajdziemy tu w większości starych przedmiotów, które, jeśli nie skłonią nas do zakupów, to z pewnością zapewnią niezapomniane wrażenia.
Katarzyna Gruchot
Najnowsze komentarze