środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Kornelia Pawliczek-Błońska: Sama nie wierzę, że z „Cecylią” związałam się na 32 lata

26.01.2016 00:00 red

Niezależność wpisana w jej naturę doskonale komponuje się z funkcją dyrygenta. Muzyka stale towarzyszy jej w życiu, a prawdziwie kobiecy zmysł w działaniu pozwala realizować się w funkcjach społecznie ważnych. Krzanowiczanka z dziada – pradziada, Kornelia Pawliczek-Błońska, nauczycielka muzyki, choć na emeryturze, nadal swoje życie dzieli pomiędzy pracę zawodową i społeczną.

Energiczna i pogodna, muzyczną pasją zaraziła córkę Agnieszkę, świetnie dogaduje się z zięciem, na domiar uwielbia swego sznaucerka Bemola i – jak sama dodaje z rozbawieniem – jeszcze gotuje.

Pani Kornelia dziś mieszka w domu swoich dziadków. – Przodkowie mojego ojca pochodzą z Chuchelnej, która w 1921 r. przeszła do Czech. Mój Opa nie chciał być Czechem, sprzedał więc wszystko i przeprowadził się dwa kilometry dalej do Niemiec. Zmarł w 1974 r. jako Polak – przypomina zawiłe losy rodziny.

Chciała być kelnerką została nauczycielką

Rozmiłowała się w muzyce, gdy miała kilka lat. – Syn kucharki przychodził do przedszkola i przygrywał nam na akordeonie. Tak bardzo mi się to spodobało, że na komunię zamiast tradycyjnego zegarka dostałam instrument. I wtedy dopiero się zaczęło. Gdy inne dzieci biegały na podwórku, pan Kapuścik na czerwono pisał „Etiuda niewyćwiczona” – przyznaje się do surowej oceny nauczyciela. Naukę gry rozpoczęła w raciborskiej szkole muzycznej, a kontynuowała ją w Prudniku, gdzie zdecydowała się na Liceum Pedagogiczne dla wychowawczyń przedszkoli.

– Mama była pielęgniarką, ale mnie nie interesowała praca w szpitalu, dlatego wymyśliłam, że zostanę kelnerką i nie będę musiała specjalnie się uczyć. Kiedy mama na wywiadówce zobaczyła, że mam pięć trój i moje podanie do zawodówki, bardzo się zdenerwowała. Postanowiłam więc zostać przedszkolanką – wspomina. Pani Kornelia w Prudniku ukończyła naukę gry na akordeonie i zaczęła grę na klarnecie. Grała w orkiestrze i różnych zespołach muzycznych. Po powrocie do Raciborza przez rok pracowała w Przedszkolu nr 3 na Starej Wsi, a następnie złożyła dokumenty do Cieszyna. Nie utworzono wtedy jednak studiów stacjonarnych, dlatego wybrała kierunek muzyczny w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Kielcach.

Po studiach wróciła do Krzanowic i zatrudniła się w miejscowej szkole podstawowej. – Powiedziałam sobie: normalna praca, żadnych wieczorowych ruchów amatorskich. A po trzech miesiącach pobytu w domu już prowadziłam chór – śmieje się ze swej niekonsekwencji. Po raz pierwszy zaproponowano jej poprowadzenie miejscowego Chóru „Moniuszko” z okazji 50-lecia kapłaństwa ks. Pawlara z Bieńkowic. Potem był jeszcze występ na Wielkanoc. Nie sądziła, że te jednorazowe imprezy sprawią, że pozostanie wierna chórowi przez 32 lata.

„Dziołcha” od Ericha dyryguje „Cecylią”

Pani Kornelia w wydanej przez siebie historii krzanowickiej grupy śpiewaczej przypomina, że jeszcze przed wojną istniał w Krzanowicach „Cäcilien Verein”. Chór reaktywowany w 1947 r., po przerwie wojennej, wznowił swoją działalność, pod patronatem straży pożarnej jako „Ogniwo”, potem przy GS działał jako „Zespół wokalno-instrumentalny im. Stanisława Moniuszki”, a w 1993 r. wrócił do swej dawnej nazwy „Cecylia”.

Pani Kornelia, jako „dziołcha” od Ericha Pawliczka, zarekomendowana została księdzu Schiwoniowi, który szczegółowo dopytywał o jej wykształcenie. Po dwóch latach prowadzenia chóru, zaproponowano jej przejście z całym zespołem pod skrzydła Miejskiego Ośrodka Kultury w Krzanowicach. – Dziś trudno określić czyj jest chór. Podczas imprez sakralnych ksiądz mówi, że występuje nasz chór kościelny, na imprezach mniejszości przedstawiani jesteśmy: „Unser Cäcilien Chor”, a na imprezach miejskich zapowiada się nas jako „Chór działający przy Miejskim Ośrodku Kultury” – mówi Kornelia Pawliczek-Błońska, utożsamiając się ze wszystkimi społecznościami gminy. Stara się też, żeby w repertuarze znalazły się pieśni polskie, niemieckie i czeskie, zachowując w ten sposób wielokulturowość regionu. Sama preferuje muzykę klasyczną: Mendelssohna, Bacha, Mozarta. Swoje upodobania zaszczepia chórzystom. – Kiedy pracowaliśmy nad utworem Józefa Świdra usłyszałam głosy zniechęcenia, natomiast potem chórzyści chwalili: „Jakie to jest piękne” – mówi, jak trudna pieśń stała się ulubionym utworem. Szeroki repertuar prezentowany jest również w czasie wyjazdów, m.in. do Czech i Niemiec. W ubiegłym roku Chór „Cecylia” występował np. w Salzbergen, a przed dwoma laty w Brnie.

Pani Kornelia dyryguje dziś ok. 20 chórzystami, z których większość to mieszkańcy Krzanowic. – Nie jest tak jak kiedyś, np. w tamtym roku straciłam trzy basy: jeden pojechał do pracy na Zachód, drugi na studia do Wrocławia, a trzeci zmienił miejsce zamieszkania – ubolewa, ale jednocześnie wie, że wspólne spotkania, to dla chórzystów nie tylko śpiew, ale i życie towarzyskie.

Muzycznym śladem mamy podąża córka

Po 30 latach pani Kornelia przeszła na emeryturę, ale nadal uczy muzyki w szkole podstawowej i gimnazjum. Poza tym jest członkiem zarządu wojewódzkiego mniejszości niemieckiej, a także wiceprzewodniczącą Koła Terenowego DFK w Krzanowicach. Przez 20 lat pełniła funkcję radnej w miejscowym samorządzie. Wybrana została także sekretarzem kapituły „Pantofelka” – konkursu organizowanego przez Forum Kobiet Powiatu Raciborskiego. Nieustannie kreuje życie kulturalne Krzanowic, od lat organizując kończące karnawał, słynne „Pogrzebanie Basa”.

Została laureatką nagrody Mieszka podczas Gali Kultury „Mieszko A.D. 2009”, organizowanej pod patronatem Starosty Powiatu Raciborskiego. – Nie mam żadnego problemu z łączeniem tych wszystkich obowiązków – odpowiada spontanicznie. Nie ukrywa jednak wzruszenia, gdy wspomina, jak podczas gali córka, swym pięknym głosem zaśpiewała dla niej piosenkę „Tylko tyle wiem” z filmu „Kurczak Mały”.

Podążająca w muzyczne ślady mamy pani Agnieszka śpiewała w „Mirażu” Elżbiety Biskup, w chórze „Cecylia”, jak również za namową znającej dwa języki mamy, skończyła akademię muzyczną oraz germanistykę. Uczy j. niemieckiego w krzanowickiej szkole oraz śpiewu w raciborskim ognisku muzycznym.

Pani Kornelia opowiada, jak wybierały instrument dla córki, która również ukończyła szkołę muzyczną. Ponieważ pani Agnieszka ma doskonały słuch, zdecydowały się na wiolonczelę. – Kiedy podróżowałam, to przynajmniej mogłam usiąść na futerale akordeonu, a klarnet schować do siatki, natomiast biedna Agnieszka w zatłoczonych autobusach, ciągle słyszała, że ma się posunąć z tym wielkim kontrabasem – wspomina ze śmiechem pani Kornelia.

Ewa Osiecka

  • Numer: 4 (1236)
  • Data wydania: 26.01.16
Czytaj e-gazetę